W Esztregom na Węgrzech jestem po raz drugi. Zawożę części do fabryki Suzuki. Na Śląsku, w Beskidach i po słowackiej stronie deszcz przy temperaturze od 3 do 7 stopni, ale już na autostradzie w stronę Bratysławy przestaje padać. Jedzie sie dobrze, w miarę szybko. Jeszcze 50 kilometrów od granicy, w Słowacji słucham jedynki, w której przeważa kabaret konstytucyjny. Przełączam na słowacką Reginę. Tu trochę poważniej ale i wesoło. Stopniowo poznaję język słowacki ale i rusiński (nie rosyjski a rusiński lub ruski, bo trafiam na audycję w języku mniejszości ruskiej). Także na Węgrzech (w sumie 50 kilometrów) słucham Reginy, bo z węgierskim u mnie kiepsko. Przed rozładunkiem czeski "nietoperz" prosi mnie o kawałek chleba. Akurat kupiłem jeszcze w Polsce i daję mu pół bochenka pokrojonego chleba. Czech jedzie pod załadunek gdzieś dalej. Ja ładować się będę jutro i po rozładunku szukam miejsca na nocleg. Niestety parkingi wokół Suzuki są zajęte. Odjeżdżam więc dalej, w stronę trasy. Odnajduję jakąś oświetloną "wnękę" przed jakimś zakładem i tam właśnie parkuję. Nagle woła mnie jakiś chłopak w wieku około 20 lat. Tłumaczy mi po angielsku, że mogę wjechać naprzeciwko na parking. Otwiera bramę i prowadzi mnie w miejsce, gdzi mam zaparkować. Doliczyłem się szesnastu tirów. Mój peżocik numer jeden będzie siedemnastym autem.
- Tu jest monitoring - mówi - a i ja chodzę w nocy.
Bierze mnie sobą do hotelu, bo okazuje się, że to parking przyhotelowy, coś w rodzaju internatu. Mówi, że jeśli nie chcę pokoju, to przynajmniej mogę skorzystać z toalety, wziąć prysznic, a jeśli jestem głodny, to mam dać znać. Pytam się, ile to kosztuje.
- Widzisz, że mam dzisiaj spory ruch i nieźle zarobię. Dzisiaj masz wszystko gratis.
- Miła niespodzianka - myślę sobie.
- Jeśli masz laptopa, możesz korzystać z internetu - mówi i wręcza mi karteczkę z loginem i kluczem.
No i wziąłem, korzystam. Z toalety i z kąpieli też.
Takie trzy myśli szybciutko przebiegają mi po głowie. Dwie godziny temu dałem czeskiemu kierowcy pół chleba. Czyżby zatem sprawdzała się pozytywna wersja powiedzenia: "jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie"?
Druga myśl oscyluje z kolei wokół kolejnego przysłowia: "Polak, Węgier dwa bratanki....", a trzecia... ech mieć taki pożyteczny, niedrogi, hotelarski biznes... wprawdzie to marzenie ściętej głowy, ale pomarzyć zawsze można.
[Esztregom, na Wegrzech, 02.12.2015]
Mówi się, że dobro i życzliwość wracają....
OdpowiedzUsuńCzasami tak jest...
A czasami nie...
Wiadomo, że dobro wraca, a że Kuba życzliwy, to i Bóg patrzy łaskawym okiem na Kubę. To jedno przysłowie się sprawdza, znam to z autopsji. Może i wymarzony biznes też się sprawdzi? Kto wie. To dzielenie się dobrodusznością może kiedyś zaowocować. A i same marzenia mają swą moc i siłę.
OdpowiedzUsuńWszędzie można spotkać życzliwych ludzi, po prostu....
OdpowiedzUsuń