A w tym domu nie straszyło, choć schody na strych skrzypiały i gdzieś tam na tym drugim, niewysokim pięterku otwierały się wrota do dwóch symetrycznie położonych pomieszczeń, gdzie notorycznie wieszano tak zwane pranie, a stąpać trzeba było powoli, aby nie wzniecać kurzu, który pałętał się po prehistorycznych deskach.
Dwa razy do roku w tej zachodniej części strychu odbywało się odwirowywanie miodu. Procedura byla taka, że na półtorej godziny wszyscy mieszkańcy kamienicy zamykali okna, bo wiadomo, że przy wirowaniu z wielką ochotą asystowały dziadkowi pszczelke robotnice, które nie były nic a nic zadowolone z podkradania miodu. Dziadek oczywiście żadnych pszczół sie nie bał, a nawet jak go jakaś ukąsiła, to przyjmował to z pokorą. Nagrodą był ten bursztynowy, gęstawy, o boskim zapachu i smaku płyn, czy jak go tam zwać, którym później "miodziło" się herbatę, nalewano na puszystą bułeczkę pociągniętą prawdziwym masłem, dodawano do spirytusu, a babcia wykorzystywała go do wypieków najlepszych na świecie pierników i mazurków.
Również ta zachodnia część strychu mieściła w sobie, pod deskami podłogi skarb. Któregoś dnia odkryliśmy z chopakami cynowe i srebrne naczynia kuchenne, kielichy i czary. Kto pod podłoga ukrył ten skarb? Zagadka do dzisiaj nie rozwiązana. Ciekawe, że nie pokazywaliśmy tego skarbu nikomu i pozostawiliśmy go w tym samym miejscu, przysypując trocinami tę część podłogi. Być może jeszcze do dzisiaj tam jest.
Na poziomie strychu znajdowało sie jeszcze jedmo pomieszczenie. Była nim niewielka komórka, należąca do nas, a której gromadziliśmy rozmaite rupiecie.
Pewnego dnia wraz z ojcem doszliśmy do ciekawego wniosku, że powierzchnia komórki od wewnątrz, zdaje się być mniejsza o te, jaka się jawi, gdy przypatrzyliśmy się jej z zewnątrz, od strony korytarza. Że też nikt wcześniej tego nie zauważył. Usunęliśmy więc tylną, jak się okazało, tekturową ścianę i oczom naszym ukazał się kolejny skarb w postaci przedwojennych gazet, tygodników, map Polski i Europy oraz, to cos niezwykłego, niezwykle ciężkiej froterki do nadawania połysku podłodze. Kto w czeluściach strychu mógł przechowywać takie skarby? I te naczynie, kielichy i czary, i to, co znaleźliśmy za scianą komórki?
Moje podejrzenie padło na rodzinę aktorki, pani Zofii Merle, która mieszkała w tym "moim" domu przed nami... ale tak naprawdę pozostanie to wielką tajemnicą.
[Esztregom, Wegry, 03.12.2015]
Dwa razy do roku w tej zachodniej części strychu odbywało się odwirowywanie miodu. Procedura byla taka, że na półtorej godziny wszyscy mieszkańcy kamienicy zamykali okna, bo wiadomo, że przy wirowaniu z wielką ochotą asystowały dziadkowi pszczelke robotnice, które nie były nic a nic zadowolone z podkradania miodu. Dziadek oczywiście żadnych pszczół sie nie bał, a nawet jak go jakaś ukąsiła, to przyjmował to z pokorą. Nagrodą był ten bursztynowy, gęstawy, o boskim zapachu i smaku płyn, czy jak go tam zwać, którym później "miodziło" się herbatę, nalewano na puszystą bułeczkę pociągniętą prawdziwym masłem, dodawano do spirytusu, a babcia wykorzystywała go do wypieków najlepszych na świecie pierników i mazurków.
Również ta zachodnia część strychu mieściła w sobie, pod deskami podłogi skarb. Któregoś dnia odkryliśmy z chopakami cynowe i srebrne naczynia kuchenne, kielichy i czary. Kto pod podłoga ukrył ten skarb? Zagadka do dzisiaj nie rozwiązana. Ciekawe, że nie pokazywaliśmy tego skarbu nikomu i pozostawiliśmy go w tym samym miejscu, przysypując trocinami tę część podłogi. Być może jeszcze do dzisiaj tam jest.
Na poziomie strychu znajdowało sie jeszcze jedmo pomieszczenie. Była nim niewielka komórka, należąca do nas, a której gromadziliśmy rozmaite rupiecie.
Pewnego dnia wraz z ojcem doszliśmy do ciekawego wniosku, że powierzchnia komórki od wewnątrz, zdaje się być mniejsza o te, jaka się jawi, gdy przypatrzyliśmy się jej z zewnątrz, od strony korytarza. Że też nikt wcześniej tego nie zauważył. Usunęliśmy więc tylną, jak się okazało, tekturową ścianę i oczom naszym ukazał się kolejny skarb w postaci przedwojennych gazet, tygodników, map Polski i Europy oraz, to cos niezwykłego, niezwykle ciężkiej froterki do nadawania połysku podłodze. Kto w czeluściach strychu mógł przechowywać takie skarby? I te naczynie, kielichy i czary, i to, co znaleźliśmy za scianą komórki?
Moje podejrzenie padło na rodzinę aktorki, pani Zofii Merle, która mieszkała w tym "moim" domu przed nami... ale tak naprawdę pozostanie to wielką tajemnicą.
[Esztregom, Wegry, 03.12.2015]
To rozumiem, że będzie ciąg dalszy...
OdpowiedzUsuń:-)
Zostawić skarb ? a zaspokojenie ciekawości, a gorączka poszukiwaczy? te kielichy i garnki zostawiłabym może, ale przedwojenne tygodniki? nigdy!
OdpowiedzUsuńPrzy przeprowadzce i ja zostawiłam stosy gazet i czasopism w nadziei, że się komuś przydadzą. Strych to taki tajemniczy składzik, gdzie najpierw wyrzuca się niepotrzebne rzeczy, a po latach okazują się być skarbami, ponieważ dawne rzeczy mają swoją duszę i kuszą innością rozwiązań, kolorów,urzekają ciekawym dizajnem. Staroć jest modna.
OdpowiedzUsuń