W kawiarence w te listopadowe i grudniowe popołudnia i wieczory ciepło przytulało się do każdego, kto zechciał przekroczyć jej progi. A to szczególne ciepło miało tę specyficzną cechę, że nawet gdyby w kawiarnianych pokojach nie palono, to i tak nie zaznano by w nich chłodu; ten pozostawał na ulicy, a we wnętrzu letnie powiewy emanowały z każdego ciała i duszy zawsze mile widzianego gościa.
Pani Zofia Koteńko zapraszała na filmowe i teatralne seanse młodzież, którą douczała, ale też i inni z tej przyjemności korzystali. Przy herbacie, kawie, ciasteczkach, ale też poważniejszej dla ciała strawie (wszakże wiadomo było, że obiadowe i kolacyjne dania na równi ze słodyczami oferowano) oglądano to, czego w żadnej telewizji nie zobaczysz.
Razu pewnego po zakończonej sukcesem „Dziadów” prezentacji, pani Zofia wpadła na pomysł taki, że w grudniu w kawiarence „Pan Tadeusz” będzie czytany przez nią, przez młodzież i przez innych gości, którzy głosem dysponują nie od parady. Umyśliła sobie, że na każdy wieczór jedna księga przypadnie, zaś ostatni seans odbędzie się w przeddzień Adamowego święta, aby tym sposobem uczcić wieszcza pamięć.
Tak i do tych czytań przystąpiono, a każdy z lektorów przed publiczną prelekcją miał zadanie przygotować się należycie, aby nie ubliżyć poematowi jąkaniem albo inną językową herezją. Niektórzy dzielili mickiewiczowskie księgi na dwoje; inni gotowi byli sami zmierzyć się Soplicowem. Doszło do tego, że pani Zofia, autorka pomysłu, ledwie połowę księgi pierwszej na początek odczytała, albowiem chętnych było tak wielu. A ci, nazwijmy ich tak: przypadkowi goście, kiedy do kawiarenki zachodzili, degustując dania, dziwili się przedsięwzięciu, lecz chociaż ową degustację zakończyli, nie omieszkali pozostawać aż do końca księgi, jaką ich tutaj raczono.
Kawiarennik był w kolejności drugi i za panią Zofią pierwszą kończył księgę; na czytanie całej się nie odważył, bo głos miał nieco podupadły po niedawno przebytym przeziębieniu. A jednak udało mu się nie podpaść za bardzo miłośnikom recytacji i nawet nieśmiałe otrzymał oklaski po swoim wystąpieniu.
Pan Adam oprócz tego czytania miał jeszcze w zanadrzu inny pomysł, który z nastaniem grudnia począł realizować. Zanim jednak do niego przystąpił, zebrał najbliższych przyjaciół: mecenasa Szydełkę, inżyniera Beka, doktora Koteńkę, redaktora Pokorskiego, starego pisarza i pana radcę Kracha (choć ten z wiadomych powodów ostatnimi dniami rzadziej się pojawiał w kawiarni) i objaśnił miłemu towarzystwu swoją chęć przyjmowania w kawiarence obiadem tych wszystkich obywateli miasteczka, którym się w życiu nie przelewa albo wręcz już im się przelało.
- Panowie - wyrzekł kawiarennik - mnie w końcu nie ubędzie tak wiele, a ile tym sposobem zyskam, tego nikt nie zgadnie.
- Wiedziałem, przyjacielu - odezwał się mecenas Szydełko - że wpadniesz na taki pomysł, lecz nie życzę sobie, abyś odrzucił naszą pomoc. Wszak mamy stowarzyszenie, a redaktor Pokorski w każdym numerze tłustą czcionką podaje numer konta, na który spływają pieniądze od zacnych obywateli miasteczka i okolic. Obraziłbym się ciężko, abyś wzgardził naszą pomocą.
- To prawda, panie Adamie - dostał się do głosu pan redaktor „Naszego Głosu” - paczki świąteczne i bezpośrednia pomoc najuboższym to jedno, ale i na wspomożenie twojej kuchni też zostanie.
Milczący doktor Koteńko przytaknął śmiało głową; inżynier Bek niemal dłońmi przyklasnął, zaś radca Krach ni z tego, ni z owego położył na blacie stolika setkę.
Kawiarennik nie śmiał nawet dyskutować z przyjaciółmi, poczuł się milej i raźniej, choć zadręczała go jedna myśl, z którą samemu poradzić sobie nie potrafił.
- Wdzięczny jestem za tak obiecujące wsparcie, lecz zastanawiam się nad tym, w jaki sposób ogłosić światu, że kawiarenka zaprasza na sytny posiłek każdego dnia bez konieczności zapłaty. Nie chciałbym urazić ubogich, że usiądą przy stołach z innymi, co za konsumpcję płacić będą.
- Ja ciebie rozumiem, przyjacielu - ozwał się radca Krach - ale to pestka. Wprowadzisz pan bony i tym sposobem korzystający poczują się równouprawnionymi gośćmi. Ale, broń Boże, nie sadzaj ich w jakichś szczególnych miejscach jedynie dla nich przeznaczonych, aby nie czynić ich gorszymi od innych.
- Tak i ja pomyślałem, panie radco.
- A ja to w naszej gazetce tak pięknie opiszę - zapewnił stary pisarz - że każdy obywatel miasteczka zrozumie, iż ubóstwo ciała nie oznacza utraty bogactwa duszy, zaś jaki los oczekuje na naszą przyszłość, trudno dociec, natomiast dzielić się z potrzebującymi to nasz wspólny obowiązek… wszak w gazetce o tym sam napisałeś.
I tym sposobem doszło z nastaniem grudnia do owych obiadów o godzinie piętnastej serwowanych. Początkowo niewiele pojawiało się osób, tych śmielszych, choć wielce zmieszanych, wątpiących, niepewnych, lecz bez dwóch zdań ciekawych, co też się kryje za tą przekazywaną medialnie i z ust do ust ofertą. Na samym progu witała ich kawiarenkowa Maria, witały dwie rodzone siostry zakonne, wtajemniczone w przedsięwzięcie, a że owo powitanie nie różniło się od tych, jakich doświadczają pozostali goście, pierwsi ubodzy ciałem a bogaci duchem poczuli się tak, jakby odwiedzali kawiarenkę nie od dzisiaj.
Stało się zatem tak, jak to sobie kawiarennik wymarzył. Oto wypełniał swój miły obowiązek. Nie dość, że karmił, to i też przysiadał się do nowych biesiadników, słuchając ich gorzkich opowieści, których nie życzyłby nikomu, a osładzał je nie tylko podawanym do obiadu ciastem, lecz również życzliwym słowem, które często więcej znaczy niż wypełniony po brzegi żołądek.
Gości z dnia na dzień przybywało, choć może nie stanowiły sobą tłumu, to jednak ta całkiem spora grupa obywateli miasteczka dawała i kawiarennikowi, i jego przyjaciołom wiele do myślenia. A co niektórzy z nich do późnego wieczora zostawali, przysłuchując się recytacjom „Pana Tadeusza” lub oglądając ruchome obrazy, a pan radca Krach to w pewnej chwili w swoim własnym stylu mówienia przemówił do kawiarennika takimi oto słowy:
- A ja myślę sobie, panie Adamie, jak to by pięknie było, gdyby każde miasteczko zakwitło takimi właśnie kawiarenkami. Dopieroż mielibyśmy do czynienia z prawdziwym ociepleniem klimatu.
[Esztergom, na Węgrzech,
06.12.2015]
W tej kawiarence oglądamy to, czego w żadnej sytuacji nie zobaczymy w telewizji. Ocieplenie klimatu wokół człowieka, a nie rzeczy i panujących mód. Ileż to pola do popisu mają urzędy, kościoły, a nawet pojedynczy obywatel. Niestety, z reguły działania mają charakter akcyjny typu darmowa wigilia. Takie akcje uspokajają sumienia, ale klimatu nie ocieplą. Pomarzmy zatem:"jak to by pięknie było"...
OdpowiedzUsuńodnośnie "akcyjności" ;;;; dlatego właśnie w kawiarence obiadek będzie codziennie, nie od nawet największego święta,
Usuńpozdrawiam
Cóż za niezwykły lokal, strawa dla ducha, strawa dla ciała i jeszcze podniesienie godności sponiewieranego człeka...na takie czytanie z pyszna kawką sama chętnie poszłabym :-)
OdpowiedzUsuńtak łatwo, to nie ma :-) za tę kawę kawiarennik pewnie zażyczyłby sobie Jotko, abyś napoczęła czytaniem księgę trzecią tymi słowy:
Usuń"Hrabia wracał do siebie; lecz konia wstrzymywał,
Głową coraz w tył kręcił, w ogród się wpatrywał.
Pokusa
I raz mu się zdawało, że znowu z okienka
Błysnęła tajemnicza, bieluchna sukienka
I coś lekkiego znowu upadło z wysoka,
I przeleciawszy cały ogród w mgnieniu oka,
Pomiędzy zielonymi świeciło ogórki:
Jako promień słoneczny, wykradłszy się z chmurki,
Kiedy śród roli padnie na krzemienia skibę
Lub śród zielonej łąki w drobną wody szybę."
W tak uroczej atmosferze mogę przeczytać wszystkie księgi, a co!
UsuńW takiej kawiarence to nawet czekolada na gorąco, którą lubię najbardziej nie byłaby mi już potrzebna.
OdpowiedzUsuń:-)
a ja powiadomię kawiarennika, aby koniecznie pitą na gorąco czekoladę koniecznie w menu umieścił...
Usuńa może się uda staremu pisarzowi dosypać takiej czekolady do mleka, którym się opija? :-)