ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

02 kwietnia 2018

KOLEJNOŚĆ LOSÓW. SPOTKANIE ÓSME - LIDKA

Pomyślała, że pewnie znowu mu się upiecze. Zawsze miał szczęście. Wiedziała o tym od siostry, która chodziła z nim do tej samej klasy w technikum. Lawirant nie z tej ziemi, a do tego śmierdzący leń. Jak takie coś mogło dojść w swoim młodym życiu do tego, co ma? Siostra to mu nawet współczuła. W szkole ledwie wyciągał na trójki, a i to nie ze wszystkich przedmiotów, maturę zdał na absolutne minimum, gdzież tam nadawał się na studia… ale poszedł, egzaminy jakoś pozdawał, mówili, że ojciec sypnął kasą, nie była tego pewna, choć nie jest to niemożliwe. Załapał się potem na spedytora do biura, czy jakoś tak, w tej nowej firmie. Że go przyjęli? Musiał mieć chody. Siostra skończyła zaocznie licencjat, szukała pracy to tu, to tam i w końcu mając do wyboru kształcić się na magistra (wybrała ekonomię), spakowała tobołek i ruszyła w świat, do Irlandii. A, patrzcie państwo, on od razu robotę znalazł. Ledwie rok popracował, a wspiął się na wyższy stołek i w końcu dochrapał się do stanowiska dyrektora personalnego, czy kogoś w tym rodzaju, a personalny, wiadomo, przy zatrudnianiu - prawa ręka prezesa. Mówią, że to on zorganizował całą kadrę, bo szef i właściciel - tego interesowała produkcja i rynki zbytu. Musiał mieć prezes do niego zaufanie, bo dawał mu wolną rękę, nawet gdy chodziło o wybór pracowników do produkcji. Ale zanim zatrudniał bezpośrednio, najpierw zaangażował firmę pośredniczącą w zatrudnieniu. To ona dawała ogłoszenia do pośredniaka i właśnie przez nią Lidka dostała pracę, na trzy miesiące, a w umowie jaką dostała, była klauzula o tym, że jeśli popracuje sumiennie, to mogą jej przedłużyć o kolejne trzy miesiące, ale nikomu nie przedłużali.
Lidka dostała pracę przy rozbiórce mięsa. Ciężka, ale szło wytrzymać, tyle że ona planowała sobie zaoczne studia, ale jak tu pogodzić studia z pracą, kiedy nawet w soboty musiała pracować i to 12 godzin, o czym w ogłoszeniu nie wspomnieli. Myślała sobie, że wytrzyma, przeboleje te trzy miesiące, potem może załapie się na kolejny kwartał, uciuła trochę pieniędzy i od przyszłego października pójdzie na studia. Umyśliła sobie być wykwalifikowanym, z tytułem magistra, pracownikiem socjalnym. Praca biurowa… ale nie tylko. Pomyślała sobie, że nadaje się do tej pracy, bo zna sprawy społeczne od drugiej strony. W końcu jej ojciec pracował dorywczo bez prawa do zasiłku, matka podobnie. Kiedy upadł PGR właściwie każda praca była dla nich szczęściem. Tylko Mariola, siostra się wyłamała. Powiedziała: - Nic mnie tu nie trzyma, ani pracy, ani perspektyw. Oby jak najdalej od tego zwariowanego kraju. Marioli wiodło się w tej Irlandii niezgorzej. Pierwszy rok był najtrudniejszy, bo to na najniższych stawkach, mieszkanie niczego sobie, ale pełne cudzoziemców. Ale odkładała każdy grosz, nie dojadała, nie wysypiała się, ale ciągnęła jakoś, byle załatwić sobie robotę bez pośredników, bo oni tak jak i u nas, zdzierają, i z tej całkiem przyzwoitej, jak na początek, stawki godzinowej niewiele zostaje. Po roku zaczęła przesyłać pieniądze. Niewiele, ale ważne, że były. Pisała: - Mamuś, przesyłam tyle ile mogę, bo wciąż jestem na dorobku. A lepiej by było, gdyby przyjechała do mnie Lidka. We dwie zawsze łatwiej. Wysyłalibyśmy wam dwa razy tyle, a ty z tym kręgosłupem, nie musiałabyś już ciężko pracować.
Lidka nie mogła się zdecydować. Przecież nie zostawi rodziców samych. Pieniądze to jedno, a opieka nad rodzicami to co innego. Matka co i rusz chorowała, to od tego zginania karku, gdy jeszcze jako młoda pracowała w PGR-ze. Ojciec pracował u tego, co przejął cały PGR, ale głównie sezonowo, a i tak za małe pieniądze. I tak w porównaniu z innymi z trzech kamienic, u których z pracą było jeszcze gorzej, wiodło im się w miarę dobrze. Najgorzej mieli ci z małymi dziećmi. Na życie jeszcze im, Bogu dzięki, starczało, ale na nic więcej. A tu od pewnego czasu powiadają, że jest ktoś chętny na te trzy kamienice i jeśli dopnie swego, to przecież podniesie czynsz, a kogo nie stać, ten pójdzie z torbami… ale gdzie i do kogo?
Lidka miała świadomość tego, że te trzy kamienice to ewidentny przykład na to, że wszyscy ich mieszkańcy znaleźli się w specyficznej sytuacji, w której bieda dziedziczona jest z pokolenia na pokolenie. Był taki jeden z wielkiego miasta, spotkała się z nim w którąś niedzielę, zaproszona na obiad do restauracji, co powiedział, że trzeba by się jak najszybciej stąd wyrwać, bo tu przyszłości nie ma. Odpowiedziała, że przecież chyba wszyscy nie pojadą za granicę, gdzie na nich robota czeka, bo w kamienicach mieszkają ludzie starzy i tacy, którym do emerytury parę lat potrzeba, więc oni na pewno nie pojadą. A co z młodymi, co mają dzieci? Ci to nawet do dużych miast w kraju nie pojadą, bo niby gdzie znajdą mieszkanie, za jaką cenę? A jeśli mają pracować jedynie na opłaty wynajmowanego mieszkania, to gdzież jest sens? Prawda, że niektórzy się zdecydowali, jest im lepiej, ale pół dnia spędzają na dojazdach do pracy, jakoś to wytrzymują, ale na jak długo?
- Tu trzeba, aby praca troszeczkę zbliżyła się do nas, a wszyscy chętnie się za nią wezmą - podsumowała swoje zdanie na ten temat.
Dlatego Lidce wydawało się, że skoro otworzyli w okolicy tę ubojnię, to pójdzie właśnie tam, dorobi sobie, skończy studia i świat uchyli przed nią drzwi, jeśli nie na etacie pracownika socjalnego, to na każdym innym, byle wydostać się z tej biedy i braku perspektyw.
Po trzech miesiącach stażu została na lodzie - umowa się skończyła i do widzenia. 
- Przecież pracowałam sumiennie - powiedziała brygadzistce, ale ta tylko pokiwała głową.
- Zgłoś się do urzędu, zakład będzie potrzebował, może znów cię przyjmą.
Lidka skądinąd wiedziała, że po przepracowaniu trzech miesięcy stawka godzinowa miała być podniesiona, oczywiście dla tych, którym przedłużono by umowę. Jeśli natomiast zatrudniono by ją ponownie przez tę samą, pośredniczącą firmę, zaczynałaby z tą samą najniższą stawką. I tak mijał kwartał za kwartałem, pozyskiwane do ubojni pracownice traktowane były jak nowicjuszki bez względu na to, czy zatrudniano je po raz pierwszy, czy też, co wcale nie zdarzało się tak rzadko, miały już przepracowany rok lub więcej. I zakładowi, i firmie pośredniczącej taki stan rzeczy jak najbardziej odpowiadał, a młodzi chłopcy i dziewczyny, których w ten sposób pozyskiwano nie mieli innego wyjścia jak pracować za najniższą stawkę, bo gdzież indziej jakąkolwiek pracę znajdą. Opłacało się to również urzędowi pracy, który w statystykach wykazywał z kwartału na kwartał zmniejszenie się stopy bezrobocia, tyle że wielkich kokosów z tej pracy nie było, a perspektyw na poniesienie uposażeń praktycznie żadnych.
Jednakowoż już wtedy zdarzały się pracownice zatrudniane bezpośrednio przez personalnego Stawskiego. Jakkolwiek nie było ich wiele, to dowiedziano się, że nawet te przyjmowane bez doświadczenia otrzymywały wyższe stawki, tak i Lidka, po zakończeniu trzymiesięcznej umowy, zamiast zgłosić w urzędzie swą gotowość do pracy, odpowiadając na kolejne ogłoszenie, zgłosiła się bezpośrednio do personalnego. Kłóciło się to wprawdzie z jej zasadami (nigdy wcześniej o protekcję nie prosiła), to zechciała spróbować, może się uda, choć obiecała sobie nie wspominać nic o tym, że Stawski to kolega z ławy szkolnej jej siostry Marioli. 
Umówiła się u sekretarki na konkretny dzień i godzinę. Przyszła. Ubrała się schludnie, niewyzywająco, normalnie, tak ja chodziła po wsi czy mieście. Pół godziny czekała w sekretariacie; w końcu sekretarka odebrała telefon.
- Może pani wejść - powiedziała z jakimś szczególnym, wyrafinowanym uśmiechem na ustach.
Weszła. Wskazano jej fotel. Jak w każdej szanującej się firmie fotel interesanta jest zawsze skromniejszych rozmiarów od fotela zwierzchnika, a bywa tak, że ten drugi mebel znajduje się na wysokości nieco wyższej od tej, na której spoczywa fotel gościa. Petent wie, że znalazł się w tym miejscu od razu w pozycji cokolwiek poddańczej, a i z góry patrzy się na interesanta inaczej, prześwietlając go od stóp do głów. Przyjmujący, a potencjalny zwierzchnik, nie od razu rzuca kąśliwe a kompleksowe spojrzenie na przybysza, zajmuje najpierw postawę wyczekującą; wita się z kurtuazyjnym uśmiechem na ustach i zachęca dobrotliwie do przedstawienia sprawy, z jaką przybył przychodzący do jego biura. Dopiero w trakcie jego wypowiedzi, zamieniając się cały w słuch, świdruje mówiącego wzrokiem, broń Boże nie przerywa mu, śledzi jego gesty, mimikę twarzy, dyskretnie ocenia sposób mówienia, jest w stanie wychwycić, czy rozmówca wypowiada nauczone wcześniej zdania, czy kadzi, starając się przypodobać słuchającemu go, czy też sprawia wrażenie osoby wprawdzie zainteresowanej (w tym przypadku pracą w firmie), ale nie do tego stopnia, aby stłamsić swoją osobowość, z góry przystając na zaproponowane mu za chwilę warunki. Jeśli, jak nasz personalny Stawski, ma się pewne doświadczenie w przyjmowaniu ludzi do pracy, czy w negocjacjach dotyczących wielu innych spraw, prześwietlenie delikwenta jest sprawą prostą. Kiedy interesant skończył swą wypowiedź, personalny przedstawiając własne warunki już wie, czy kandydat spełnia jego oczekiwania, czy też zmuszony będzie mu odmówić. Oczywiście ani akceptacja, ani, tym bardziej odmowa, nie padają z jego ust ani natychmiast, ani podczas tej pierwszej wizyty. Wypowiada się kurtuazyjnie, że firma byłaby gotowa skorzystać z usług ubiegającego się o pracę, bo, jak sądzi, kandydat spełnia jej oczekiwania, ale z przykrością zauważa, że miejsc do obsadzenia jest mniej aniżeli wniosków o przyjęcie do pracy. Kończąc swą wypowiedź, nalega, aby interesant był dobrej myśli i sprawdza przy okazji numer telefonu petenta, czy jest aktualny, bo właśnie drogą telefoniczną w najbliższym czasie zostanie powiadomiony o wynikach rekrutacji.
Lidka takiej właśnie procedury oczekiwała. Nie pierwszy raz pojawiała się w gabinetach ludzi odpowiedzialnych w firmach za przyjmowanie chętnych do pracy. Za każdym razem po takiej wizycie telefon wprawdzie milczał, ale kto nie spróbuje w nowym miejscu, nigdy nie dowie się, czy telefon tym razem nie zadzwoni.
Lidka nie wzięła pod uwagę tego, że jest kobietą, nie podejrzewała, że jej nazwisko jest Stawskiemu znane i że od razu skojarzy je z jej starszą siostrą. Sama za nic by o tym nie wspomniała, ale personalny postawił ją przed faktem dokonanym i robiąc wyłom w znanej mu przecież procedurze rekrutacji, przerwał wypowiedź Lidki.
- Pani jest młodszą siostrą Marioli, prawda?
Nie mogła skłamać. Potwierdziła.
- I jak Mariolka sobie w życiu radzi? - zapytał.
- Od prawie trzech lat mieszka i pracuje w Irlandii. Nie narzeka sobie.
- A nie ściągnęła pani do siebie, skoro jest jej tam dobrze?
- Jak widać. Próbuję znaleźć pracę gdzieś bliżej, samodzielnie - podkreśliła z naciskiem.
Zamilkł nagle. Objął ją spojrzeniem może zbyt nachalnym, zbyt obszernym, nareszcie przemówił.
- Pani Lidko, chyba mogę tak do pani mówić, pracowała pani u nas przez okres trzech miesięcy, prawda?
- Zawsze to miło, gdy pracodawca przeczyta cv - ośmieliła się zauważyć.
- Ja, pani Lidko, nie muszę czytać wszystkich życiorysów, w tym pani cv. Ja po prostu wiem o pani ciut więcej, niż pani przypuszcza. Muszę znać ludzi, którzy pracują w naszej firmie.
-  Skoro tak, to może niepotrzebnie przyszłam na tę rozmowę?
- Proszę tego tak nie odbierać. Co innego ogólnie o kimś coś wiedzieć, a co innego z nim porozmawiać.
- To słuszna uwaga. Podczas rozmowy można poznać człowieka lepiej, można łatwiej prześwietlić jego zamiary.
- Podąża pani moim tokiem myślenia. To zabrzmiało bardzo obiecująco.
- Nie wiem, jak pan, ale ja lubię otwarte i czyste sytuacje. Wiem, że może się to komuś nie spodobać, ale mówię to, co myślę.
- I zawsze najpierw jest myślenie, tak?
- Owszem, staram się tak właśnie postępować.
Zaproponował kawy. Grzecznie odmówiła. Wtedy Lidce wydawało się, że przesunął się swoim fotelem, fotelem znajdującym się na podwyższeniu w jej stronę.
- Widzę, że jest pani inteligentna, podobnie zresztą jak pani siostra.
- Czy bycie inteligentną to dla kobiety jakiś problem?
- Z reguły jest to zaleta, ale problem widzę w innym miejscu.
- W jakim, jeśli wolno zapytać?
- Może przynajmniej wody?
Nie czekając na odpowiedź wypełnił do połowy wodą mineralną stojącą na stoliczku obok biurka szklankę, zszedł z nią z „piedestału” i wręczył kobiecie. Wypiła łyk. Przez chwilę tkwił przy niej, stojąc obok jej fotela. W pierwszej chwili Lidce wydawało się, że pozostanie w tej niezręcznej dla niej pozycji, niezręcznej, bo dobre wychowanie nakazywałoby jej również wstać, tymczasem po wygładzeniu wzrokiem jej ramion i nóg Stawski wrócił na swoje miejsce i już z niego rzucił w stronę Lidki krótkie zdanie.
- Może pani postawić szklaneczkę na moim biurku, jeśli zaspokoi pani swoje pragnienie.
Rzeczywiście nie miała co zrobić ze szklanką. Stoliczek, na którym postawiono dwie butelki mineralnej wody i szklaneczki nie znajdowały się w bliskim sąsiedztwie miejsca jakie zajmowała.
Wypiła jeszcze łyk dobrze schłodzonej wody, wstała i przeszła trzy kroki w stronę biurka Stawskiego. 
- Może o to mu chodziło - pomyślała, gdyż wykonując tych kilka kroków tam i z powrotem, wydawało się jej, że jest baczniej obserwowana.
- Skończyliśmy na moim stwierdzeniu, że jest pani inteligentna - kontynuował.
- Miło mi to słyszeć, ale nie rozumiem, w jakim miejscu dostrzega pan problem.
- Pani Lidko, szczerość za szczerość, pracowała pani u nas przez trzy miesiące… przy czym?
- Przy rozbiórce mięsa, konkretnie wieprzowego. A mówił pan, że wie o mnie wszystko?
- Nie wszystko, ale wiele.
Zrobił pauzę.
- I dzisiaj przychodzi pani do mnie, ubiegając się o tę samą pracę, bezpośrednio przy mięsie?
- Skoro szczerość za szczerość, to panu powiem, że dowiedziałam się, że bez pośrednictwa firmy, przez którą byłam zatrudniona, mogłabym zarobić więcej.
- To prawda, każde pośrednictwo kosztuje. Ale chciałbym panią zapytać o coś innego… czy praca przy mięsie oznacza kres pani ambicji?
- Firma skupiła się na rekrutacji pracowników fizycznych, czy dobrze przeczytałam ogłoszenie?
- Owszem, potrzebujemy pracowników do rozbiórki mięsa, ale w firmie są również stanowiska biurowe. Czasami zdarza się jakiś wakat, innym razem ktoś się wyraźnie do takiej pracy nie nadaje.
- I myśli pan, że miałabym szansę znaleźć coś takiego dla siebie.
- Jest pani przecież inteligentna.
- Inteligentna ale tylko po maturze, bez studiów i kursów, które mogłyby zadowolić szefostwo choćby pańskiej firmy.
- Osoby inteligentne szybko się uczą…
- Nie przeczę, nauczenie się czegoś nowego nie sprawia mi trudności.
- Jesteśmy więc na dobrej drodze.
- Naprawdę?
- Oczywiście. Jednakże musi pani sobie zdawać sprawę z tego, że stanowisko biurowe odpowiadające pani ambicji i inteligencji sporo kosztuje.
- Nie rozumiem.
- Oczywiście nie chodzi mi o to, że osoba ubiegająca się o nie miałaby ponosić w związku z tym jakieś koszty finansowe.
- W dalszym ciągu pana nie rozumiem.
- Rozumie to pani doskonale. Jest pani inteligentna i potrafi pani czytać między wierszami.
- Okazuje się, że nie zawsze.
- Jestem niepocieszony tym, że muszę głębiej rozwijać swoją myśl, nie ułatwia mi pani dalszego ciągu tego, co mam pani do zakomunikowania i nieopacznie zmusza mnie pani do tego, abym precyzował myśli dokładniej.
- Właśnie o to mi chodzi.
Tym razem Stawski korzystając z chwili zamyślenia w jaką popadł, skorzystał z możliwości wlania sobie do szklaneczki dobrze schłodzonej wody. Wypił niemal pełną jednym haustem.
- Pani Lidko, ma pani świadomość, że jest kobietą tyleż inteligentną, co ładną. Tak, tak, niech mi pani teraz nie przerywa. Ja potrafię docenić urodę kobiety. Powie pani, że za mało się znamy, że bardziej od pani znam pani siostrę. To prawda. Ale czy dla mężczyzny, także dla kobiety, nie jest to okoliczność, kto wie czy nie bardziej sprzyjająca? Można powiedzieć, że przy odrobinie dobrej woli z pani strony upieklibyśmy dwie pieczenie na jednym ogniu. Wydaje się pani zszokowana? Niepotrzebnie. Jeśli chodziłoby pani o dyskrecję, to ma pani ją zapewnioną. Obnoszenie się z uczuciem także mnie nie jest na rękę…
- Z uczuciem? O jakim uczuciu pan mówi?
- Na tę chwilę, powiedzmy że fascynacji. Pani Lidko, każdy z nas ma swoje potrzeby i to czasami one wyznaczają drogę ku wielkiemu uczuciu. A ileż ukojenia po obu stronach.
Lidka nie miała już zamiaru słuchać Stawskiego. Wstała z fotela, obróciła się na pięcie i skierowała ku drzwiom. Nie dosłyszała jego słów, które wypuścił za nią jak latawiec w rozedrgane powietrze upalnego lata.

Lidka pozostała na miejscu wypadku jeszcze wtedy, gdy tłum ludzi rozproszył się do swoich zajęć, komentując pewnie to, co się stało. Na poboczu pozostało auto Stawskiego, ustawione do osi jezdni pod pewnym kątem. Widziała zbity reflektor, wgniecioną maskę i nieznacznie wklęśnięty dach samochodu. Wielokroć widziała Stawskiego jadącego tym autem, dostrzegała go w mieście, w kawiarni czy restauracji. Wtedy zwykle starała się schodzić mu z oczu, ale ilekroć go widywała, zawsze powracał do niej temat tamtej rozmowy. Od tego czasu stała się bardziej podejrzliwa wobec mężczyzn, być może niesłusznie przypisując im zamiary takie, jakie miał wobec niej Stawski. Małym dla niej pocieszeniem było to, że była tą, która mu nie uległa, a od długiego czasu mówiono o przelotnych związkach personalnego z młodymi kobietami i widziano go z nimi na mieście, także w tym samochodzie, który bezsensownie stał teraz na poboczu jak głodny, porzucony pies.
Nagle tuż przed nią ale głąbiej na poboczu zahamowało auto. Młody mężczyzna jak oparzony wyskoczył z niego i otworzył maskę. Ledwie zdążył umknąć przed kłębami gorącej pary, która buchnęła wprost na jego twarz.
Zaciekawiona podeszła do mężczyzny, który nie kryjąc złości wymierzył tęgiego kopniaka oponie skody.
- Można tu gdzieś nabrać wody, proszę pani? - skierował ku niej błagalne spojrzenie.
- Wody? Przecież widać od razu, że albo poszła uszczelka pod głowicę, albo też zatarł pan silnik na amen i woda nic tu nie pomoże.
- Zatarłem silnik? Skąd pani wie?
- Skończyłam technikum - odparła z uśmiechem i zaraz dodała: - samochodowe… ale jak chce się pan napić wody, aby ochłonąć, proszę za mną, zapraszam.
Na szerokim poboczu powiatowej drogi prowadzącej do odległego o trzy kilometry miasta pozostały dwa auta. Jedno było już martwe, drugie ciężko sapało gorącą parą buchającą z mechanicznej gardzieli ust.

[01.04.2018, Dourges, Pas-de-Calais we Francji]

7 komentarzy:

  1. Czy będzie ciąg dalszy? Bardzo ciekawiłyby mnie losy dziewczyny, która jednemu facetowi potrafiła powiedzieć nie, a drugiemu pokazać, że nie tylko faceci znajdą się na samochodach. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam...w następnym będzie, a może też wrócę do tego tematu później. Te kolejne opowiadania się "zazębiają" pozdrawiam, za tydzień w kraju musze odrobic blogowe zaległości

      Usuń
  2. Z przyjemnością i pewnym zniecierpliwieniem zaczekam na dalsze losy tej dziewczyny. Pozdrawiam serdecznie!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja również pozdrawiam... będa te losy niebawem :-)

      Usuń
  3. Andrzeju, wystarczyło, abym przez kilka dni nie wchodziła na blogi, a Ty już napisałeś tyle opowiadań. Chyba nadrabiasz zaległości.
    Domyślam się, że dalej pracujesz w swojej niewdzięcznej firmie lub znalazłeś inną.
    Twoje opowiadanie pokazuje nam twarz kapitalizmu i cwaniaków, którzy się na nim obłowili.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wchodzi mi onet, wirtualna, blogger na "Donaldzie", stąd opóźnienia... nowa firma.... pozdrawiam

      Usuń
  4. ... aha chciałbym, żeby spotkanie dziewiąte się spodobało :-)

    OdpowiedzUsuń