ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

02 kwietnia 2018

KOLEJNOŚĆ LOSÓW. SPOTKANIE SIÓDME - CZŁOWIEK Z KOMÓRKĄ

Stał na szerokim w tym miejscu poboczu pomiędzy swoim autem a samochodem policyjnym emitującym pulsary niebieskiego światła. Trzymał w ręku przystawioną do ucha komórkę, ale nie rozmawiał przez nią, najpewniej numer nie odpowiadał. To że nie podjechał samochód z prokuratorem na tę chwilę oznaczało, że potrącenie nie było śmiertelne, choć policjanci byli na tyle przezorni, aby pozostawać jeszcze w rejonie wypadku przez jakiś czas, aby być przygotowanymi na najgorsze. Owszem, zmierzyli miarą długość hamowania, zabezpieczyli miejsce kolizji taśmą, zdążyli poddać sprawcę wypadku badaniu alkomatem, wysłuchali jego pierwszych, nieskładnych wyjaśnień, ale gdy tylko pojawiłby się prokurator, należałoby te wszystkie czynności wykonać ponownie i to z wnikliwszą skrupulatnością. Ten najstarszy stopniem policjant odbierał właśnie telefon, przysłuchiwał się pewnie jakimś wskazówkom od kogoś z „góry”, albo informowano go ze szpitala o stanie zdrowia potrąconego chłopca. Myślał sobie, że mały, jeśli oczywiście wyżyje, miał ogromne szczęście, że karetka przyjechała niemal natychmiast po zgłoszeniu. Wracała od ciężkiego, domowego przypadku, w którym, na nieszczęście nastąpił zgon, a rola lekarza polegała głównie na sporządzeniu aktu zgonu. Traf chciał, że karetka wracając do szpitala, przejeżdżała akurat drogą, gdzie doszło do potrącenia. Korzystając z tego przypadku dyspozytor pogotowia wykonał swoją pracę w sposób najszybszy z możliwych. Policja zjawiła się na miejscu zdarzenia dopiero po upływie 10 minut; karetka wtedy odjeżdżała już, zabierając przytomnego jeszcze malca i jego nieprzytomną babkę, która jednak fizycznie nie ucierpiała.
Tłum ludzi zgromadzonych wokół miejsca wypadku już nie rósł, ale i nie rozchodził się do trzech stojących w pobliżu drogi kamienic. Tłum dyskutował, krzyczał, urągał, a czasami niespodziewanie milknął. Na policzkach wielu zgromadzonych ludzi pojawiły się łzy, niepokój narastał. Ten niższy rangą policjant dzielnie odgradzał zwartą masę ludzi od stojącego pomiędzy autami mężczyzny z telefonem komórkowym przy uchu.
- Proszę zachować spokój - przemówił w pewnej chwili do tłumu. - Jak już mówiłem wcześniej, chłopiec żył i był przytomny kiedy odwożono go do szpitala.
Ludzie wiedzieli, że żył, ale rozchodziło się o coś innego. Padały co i rusz krzyki:
- Ukarać, ukarać!
- Czemu mu jeszcze nie założyliście kajdanek?
- Skaranie boskie z taką policją, co trzyma bandytę na wolności.
- Doigrałeś się, bydlaku (to musiał być głos kogoś, kto znał sprawcę wypadku), dosyć twego panowania, żaden adwokat ci nie pomoże, dożywocie dla ciebie, to mało.
- Pewnie godoł bez tom komóre i chłopaka nie zoboczył.
- A szedł poboczem, Malinowska wie, bo widziała.
- Gdyby mu auta nie obróciło w rów, to pewnie by odjechał.
- E tam, gadacie, Malinowska numer zapamiętała, nie wywinąłby się.
- A jak szybko jechał! Chłopaka przerzuciło przez dach zanim upadł.
- A czy on mu aby pomógł? Mówią, że podszedł do niego tak jak do potrąconego kundla.
- Nie mówcie tyla, to on zadzwonił na pogotowie.
- A słyszałaś, że to on?
- A niby kto miałby. Po sprawiedliwości mówię.
- Malinowska zadzwoniła. Niech Malinowska powie, czy tak nie było.
- On może też dzwonił. Komórkę ma.
- Un by zadzwonił, dobre sobie, pewnie do swego papugi. Jo tam bym mu przyloł i tyle.
- Uspokójcie się państwo - głos niższego stopniem policjanta, był już bardziej stanowczy. - Nie chcę tu mieć do czynienia z żadnym samosądem.
Ten z komórką wreszcie się dodzwonił, ale rozmawiał krótko i schował aparat do wewnętrznej kieszeni marynarki.
- Może pan już? Porozmawiamy. Zapraszam - to głos policjanta siedzącego w otwartych, rozsuniętych drzwiach policyjnego busa. 
Mężczyzna skierował się w tamtą stronę i zajął miejsce przy stoliku wewnątrz auta, naprzeciwko policjanta. Policjant wypełniał protokół zeznania. Uzupełniał podawane przez sprawcę wypadku dane osobiste. Ja go przecież znam, pomyślał. Drugi policjant dawał tymczasem odpór tłumowi ludzi, który zbliżył się o parę kroków do aut i uwiesił na rozpiętej taśmie w biało-czerwone wzory, gdy tylko mężczyzna znikł we wnętrzu busa.
- Proszę się rozejść i nie przeszkadzać w wypełnianiu czynności służbowych. Nic państwo nie wskórają. Niech pozostanie jedynie ta pani, która była świadkiem zdarzenia - spojrzał w stronę kobiety, może siedemdziesięcioletniej, Malinowskiej z jednej z kamienic, stała pośrodku ciżby ludzkiej wraz z mężem i córką. - Pozostali niech rozejdą się do domów… aha, jest ktoś z rodziny chłopca i jego babki?
- Pojechali do szpitala, panie władzo. Zięć zabrał całą rodzinę autem i pojechali.
Polecenia rozejścia się nie usłuchano. Wydawało się, że zgromadzeni w miejscu potrącenia gapie chcieli przysłuchać się zeznaniom sprawcy.
- Jo to wom mówia, że dojcie go nom. My tam pokożemy mu sprawiedliwość - najstarszy wśród zebranych za taśmą ludzi podpierający się laską, urągał najbardziej i wcale nie lękał się swoich słów skierowanych do „władzy”.
- Panie starszy, na żaden samosąd nie pozwolę, mówiłem przecież. Podejrzany składa teraz zeznania.
- Morderca, nie podejrzany. Już wy mi nie bedziecie nom oczu mydlić procedurami. Wjechał, psia jucha na chłopoka i jaki tam on podejrzany. Winny jest.
Pozostali, choć w oczach gniew, w ustach cisnęły się słowa potępienia, zachowywali się spokojnie; może czekali na ową chwilę, kiedy zobaczą kierowcę z dłońmi spiętymi kajdankami. 
Słońce zaczęło palić jak w lecie. Dziwny ten listopad.
Tymczasem w busie…
- Pan wie, że alkomat wykazał 0,9 promila i na dobrą sprawę powinienem pana zamknąć.
- Jedno piwo, panie sierżancie, jedno piwo.
- Po jednym piwie nie wychuchałby pan tyle promili.
- Jedno, nie więcej. Zresztą będę domagał się badania krwi.
- Zrobi się, jak pan chce. Mamy jeszcze trochę czasu. A teraz, na spokojnie, niech pan nam wszystko opowie, jak było.
- Jak było? Jechałem z firmy. U mnie, panie sierżancie, pracuje się także w nocy. Po nocy byłem, ale wyspany. Jak raz przejeżdżałem tędy, obok tych kamienic, a tu jest łuk, lekki zakręt… i kiedy w niego wszedłem, ten mały wbiegł mi przed koła. Nie miałem szans zatrzymać się przed nim.
- Za szybko pan jechał, a w dodatku pierwsze badania wykazują, że późno pan hamował.
- Panie sierżancie, tu jest łuk, i gdybym jechał za szybko, to by mnie wyniosło na drugą stronę. Ten mały wleciał mi przed koła, mówiłem już.
- A ten chłopiec szedł z babcią, tak? Nie bawił się piłką. Nie miał powodu, aby przekraczać jezdnię w tym miejscu.
- A kto to wie, co takiemu może przyjść do głowy. Wyrwał się i już.
- Właśnie dlatego przejeżdżając obok pieszych, zwłaszcza dzieci, należy zachować szczególną ostrożność. A nie rozmawiał pan wtedy przypadkiem przez komórkę? Widzę, że się pan z nią nie rozstaje.
- Mam taki zawód, że komórka mi potrzebna. Nie rozmawiałem.
- No tak, ale tego, jak mi się wydaje, nie uda nam się już ustalić.
- Panie sierżancie, ja pracuję na bardzo poważnym stanowisku, stanowisku cieszącym się dużym zaufaniem. Jechałem przepisowo, nie rozmawiałem przez telefon, chłopak niespodziewanie wtargnął na jezdnię, próbowałem zatrzymać auto, nie udało mi się. Czy to nie dość argumentów. Stanowczo zbyt mało nagłaśniacie fakt, że to piesi nie zachowują należytej ostrożności w stosunku do jadących aut.
- Być może, być może. A ja pana znam, nie osobiście, ale wiem gdzie pan pracuje i na jakim stanowisku, co nie zmienia faktu, że poruszając się po drogach publicznych, należy zachować szczególną ostrożność mijając pieszych, zwłaszcza dzieci, a do tego, drogi panie, nie siadamy za kierownicę po alkoholu.
- Pan myśli, że ten niecały promil miał jakiś wpływ? Czy wydaję się panu pijany? Rozmawiamy jak trzeźwi ludzie, a w dodatku te wasze alkomaty, słyszałem, przekłamują.
- Niektóre przekłamują, niektóre nie. Będzie panu ciężko podążać tą linią obrony. Na szczęście dla pana zgromadzeni wokół ludzie nie znają wyniku alkoholowego testu.
- Nie znają też okoliczności wypadku…
- Poza jedna osobą…
- …która zgodnie z filozofią tłumu będzie świadczyć przeciwko mnie.
 - A tego to jeszcze nie wiemy. Nie notowałem jej zeznań.
- I sądzi pan, że konfrontacja moich zeznań z zeznaniami tej kobiety, która może mieć przecież jakiś interes w opowiadaniu historii zgodnych z oczekiwaniem tego motłochu, doprowadzi do poznania prawdy?
- Dowiemy się tego, jak tylko zajmie pana miejsce. Pan wydaje się być uprzedzony do tych ludzi?
- Bynajmniej, ale czy od ludzi upadłych tak nisko, leniów i obiboków, żyjących z zasiłków, na które i pan, i ja się składamy, czy takich ludzi stać na mówienie prawdy? Całe życie kombinują, oszukują, aby wyrwać od państwa jakiś grosz, to czy można się spodziewać, że będą obiektywni? Panie sierżancie, przecież może kierować nimi zazdrość, zazdrość, że człowiek młody, taki jak ja, potrafię sobie dawać radę w tym skomplikowanym dzisiaj życiu. Ale że dorobiłem się czegoś własną, ciężką pracą, tego już pod uwagę nie biorą.
- Panie kierowco, świadkiem zdarzenia jest przecież osoba starsza, pewnie emerytka i jakże miałaby ona znajdować się pod wpływem okoliczności, na które pan wskazuje.
- A czy kobieta w jej wieku zdolna jest wypowiedzieć się na temat prędkości, z jaką jechałem? Czy rzeczywiście właściwie zinterpretowała okoliczności wypadku?
- Spróbuję to ustalić, przesłuchując tę panią… a teraz po kolei… .
Sierżant przystąpił do żmudnych czynności stawiania konkretnie brzmiących pytań zadawanych sprawcy potrącenia, beznamiętnie spisywał jego zeznania, nareszcie odczytał kierowcy treść protokołu i dokonując dwu poprawek na jego życzenie, poprosił go o złożenie podpisu.
Jego podwładny, młodszy stopniem, podprowadził starszą kobietę do policyjnego auta, pomógł jej wspiąć się na schodek. Sierżant przezornie wlał do plastykowego kubka trochę mineralnej wody dla kobiety, która zasiadła przy stoliku i niepytana z miejsca zaczęła swą opowieść.

Mężczyzna z komórką odszedł na bok, stając za policyjnym busem. Z tego miejsca nie był widoczny dla oczekującego dalszego rozwoju wydarzeń tłumu. Wystukał numer.
- Nareszcie skarbie. Ciężko się do ciebie dodzwonić… a nic, nic takiego się nie stało. Mam pewien kłopot…. Bez przesady, wiesz, że potrafię sobie radzić z kłopotami. Kto ich nie ma. Dzwonię, abyś puściła mi sms-em prywatny numer Woźniaka… tak, tego Woźniaka, bo wydaje się, że mam tylko jego służbowy, a ten nie odpowiada…. Tak, wiem, że się przeprowadza i może nie ma możliwości odpowiedzieć ze służbowego, a, jak raz, jego prywatnego nie zapisałem, więc gdybyś była tak łaskawa, poszperaj i wyślij…. Nie, no oczywiście będę. Jakże mógłbym zapomnieć o twoich urodzinach? Robisz je tylko dla mnie? Spryciula. Będziemy sami? Miałem na uwadze zaprosić cię do restauracji… wiesz jakiej… przy świecach…, a potem, rozumiesz…. Nic takiego… naprawdę się nie martw. Po prostu muszę do niego zadzwonić… . Jak zwykle te moje sprawy. Większość rozwiązuję sam, ale w tym przypadku… to czekam, kochanie… pa, całuję.

… - Tak, panie władzo, on siurnął poboczem, tak jakby przestraszył się tego, że zjeżdża na drugą stronę. Musiał szybko jechać, bo jak skręcił, to mu samochód postawiło… o, tak, a stara Obidowska szła akurat z wnuczkiem, ona zawsze z rana chodzi do spółdzielni z chłopakiem, kupuje mu rogala z makiem, ten go je po drodze, całego zjada, zanim dojdą do domu. Olek szedł akurat od strony drogi, trzymała go za prawą rękę, a w lewej miał rogala. Już mieliśmy się przywitać, przystanąć, ba ja akurat wyszłam do spółdzielni po chleb i pasztetową, mój lubi pasztetową ze świeżym chlebem na śniadanie… a tu masz… ta cholera zjechała w prawo, prosto na nich. Malinowska to nawet go nie widziała, miała go z tyłu. A tu, panie władzo, pobocze szerokie, mieli nawet założyć chodnik. Po drugiej stronie drogi ino rów, więc ludzie chodzą tędy. Każden to powie. Na moje stare oczy, to on przestraszył się tego, że trzaśnie w drzewo po drugiej stronie i skręcił prosto na nich. Chłopak pierwej usłyszał świst, próbował się babce wyrwać, nie zdążył, a ten… trach w niego. Już nie wiem, czy mały uskoczył do góry czy jak… przeleciał przez maskę, przez dach i wierzgnął na asfalt za autem. A ten, faktem jest, że hamował, ale za późno. Już było po wszystkim. Obidowska upadła, ale niepotrącona, chyba z tego, że ustać nie mogła, gdy Olek puścił jej rękę. Dopiero potem, gdy podbiegła do wnusia, gdy zobaczyła krew, wiele krwi, jak stała, tak padła….
Krzyknęłam na męża… to niedaleko, trzecia, najbliższa kamienica. On zwykle z rana otwiera okno i gimnastykuje się wdychając świeże powietrze. Ale przypomniałam sobie, że mam w torebce telefon. Rzadko kiedy rozmawiam, najczęściej, jak kto do mnie dzwoni, bo nie wyznaję się w tych numerach, ale syn nauczył mnie tego alarmowego... ja, panie władzo mam cukrzycę, więc w razie czego mam wystukać ten numer, gdyby coś się ze mną działo nie tak. Ale najpierw podbiegłam do nich. Oluś we krwi cały, taki jakiś przekręcony, ale nie płacze, ino jęczy, a Obidowska jak trup leży. Olesiowi to ino uniosłam trochę nogi, zrzuciłam z siebie palto i przykryłam nim jego ciałko. Obidowską wytrzepałam po policzkach. Nie pomogło. Wtedy raz dwa zadzwoniłam. Ten z auta akurat podchodził. Taki był jakiś nie do gadania. Coś tam mu wykrzyczałam. Słuchał potulnie, zerkał na chłopaka, cucił go, czy jak? Wtedy usłyszałam w telefonie jakiś męski głos. Pytał mnie co i jak, gdzie. Kazał sprawdzić, czy mały żyje i nie pozwolił go ruszyć. Dobrze, że go przykryłam, a potem się rozłączył. Nie czekałam minuty, jak zadzwonił do mnie. Kazał sobie potwierdzić, że ja to ja i w końcu powiedział, że mamy szczęście, bo karetka jest tuż tuż…, a o babce Olusia to nawet zapomniałam powiedzieć. Widziałam wtedy, że ten kierowca rozmawia przez telefon. Papierosa palił. Wtedy pojawili się pierwsi ludzie. Suną do chłopaka, a ja do nich wołam, żeby go nie ruszali, bo ten z pogotowia kazał nie dotykać. Trzasnęłam babkę po policzkach. Otworzyła oczy. Miała mętne spojrzenie, nie wstawała, a serce to jej waliło… o tak. No i usłyszałam sygnał karetki. Chociaż przyjechali naprawdę szybko, mnie się początkowo wydawało, że to było długo, to znaczy czas mi się dłużył. Doktor i jeszcze jeden jak wyskoczyli z karetki, tak przypadli do chłopaka. Coś tam radzili, sprawdzali. Wtedy kierowca, trzech ich było w karetce, sunął już z noszami, przenieśli na nie chłopca, a Obidowska jak leżała tak leży. Wtedy pan doktor dał jej coś do powąchania, albo i zastrzyk, nie pamiętam, wypytał mnie o Obidowską, a z rozmowy lekarza z drugim usłyszałam, że nie stwierdzają u niej jakiś urazów, ale dla dobra sprawy (już przytomniała) wezmą ją z sobą i zawiozą do szpitala. W tym samym czasie nadjechaliście wy, panie władzo. Pamiętam, że rozmawiał pan coś z doktorem…, a ten sięgał właśnie po drugiego papierosa… karetka odjechała i wtedy zbiegli się ludzie z kamienic. Wszyscy przecież znamy starą Obidowską i jej wnuka.
Dopiero teraz Malinowska sięgnęła po kubek z wodą. Zanim wypiła, wysupłała z torebki jakąś pastylkę, bo pewnie cukier mi skoczył, powiedziała, a sierżant próbując z całej jej wypowiedzi wydobyć to, co najważniejsze, zaczął precyzować myśli i wypowiadał je głośno, po czym prosił kobietę, czy było właśnie tak. Kobieta za każdym razem potwierdzała słowa policjanta skinieniem głowy, a kiedy coś się nie zgadzało, uzupełniała swoimi słowami.
Sporządzanie protokołu przerwał telefon. Sierżant odebrał, a na jego twarzy pojawił się dyskretny uśmiech. Wyłączył aparat.
- Pani Malinowska, drugi raz dzwonili ze szpitala. Mały jest na sali operacyjnej i pierwsze rokowania są optymistyczne. Miał dużo szczęścia.
- Chwała Bogu - kobieta odetchnęła z ulgą. - Mogę tu u pana jeszcze trochę posiedzieć?
- Oczywiście, prawdę mówiąc, jeszcze nie skończyliśmy, ale to już niedługo potrwa.
Kobieta wykonała kilka głębokich wdechów. Pomogło.

- Krzysztof? No, nareszcie. Służbowy ci nie odpowiada…
- Darek? No, witaj. Zostawiłem w biurze. Ty wiesz, jakie ja mam teraz biuro? Mówię ci - luksus. Ogarnę się trochę, to cię zaproszę. No, dobra. Zadzwoniłeś, to znaczy, że masz do mnie sprawę, słucham.
- No jest, chłopie, sprawa. Kolizję miałem. Trzy kilometry od domu, wyobraź sobie…
- A cóż to się stało? Ranny jesteś?
- Nie… u mnie wszystko w porządku. Dzieciak mi wbiegł pod auto, na zakręcie, tam przed tymi bieda-kamienicami.
- No, wiem, gdzie to jest… popegeerowski margines tam mieszka.
- Właśnie tam. Ty, słuchaj, musisz mi pomóc, bo po kielichu jechałem… rozumiesz, w zakładzie impreza, gdzieżbym mógł prezesowi odmówić.
- Po kielichu, mówisz. Dmuchałeś? Ile wykazało?
- 0,9… sam się dziwię, że tak mało. Muszę mieć zdrowy organizm.
- Zdrowy, bo młody… i chcesz, abym cię wyratował z opresji?
- Ty przecież możesz. Najpierw rada - mam im pozwolić przebadać krew?
- Nie masz wyjścia, przebadaj. Może trochę spadnie, ale nie sądzę, abyś się z tego wykaraskał.
- Dlatego dzwonię, pośle prezesie. W tobie jedyny ratunek.
- Ja to z tobą mam…
- Krzysiu, odmówisz pomocy?
- A czy ja ci kiedyś odmówiłem? Pomogłeś mi w wyborach, to i ja ci pomogę. Nasi cię chwycili?
- Tak, nasi. Jednego tyle o ile znam, tego drugiego wcale.
- Orientuję się. Obaj nowicjusze u nas. Ale to lepiej, niż gdyby pochwyciła cię drogówka z powiatu… więcej z nimi zachodu.
- Miło słyszeć.
- A widzisz, znajomości warto mieć. Żebyś ty wiedział, ile ja wódy z komendantem przechlałem.
- Znaczy się, mogę spać spokojnie?
- Czy spokojnie, to nie wiem, ale ja to załatwię. Ale rada dla ciebie jest taka, żebyś był grzeczny i nie stawiał oporu. A jakże, daj sobie puścić krew. Z tym też sobie dam radę. Jesteś jeszcze na miejscu?
- Aha. Właśnie skończyli przesłuchiwać świadka, a wokół mnie tłum gapiów.
- To i świadek był? Kto to?
- Stara kobieta z jednej z kamienic przy drodze.
- Bardzo stara?
- Po siedemdziesiątce na pewno.
- To znaczy, że mogła coś poplątać w zeznaniach, mogła źle widzieć, ha, ha…
- Mogła. Ona z jednej z tych kamienic jest, a tam…
- Co mi będziesz tłumaczył, ja wiem, co to za środowisko. Dwupokoleniowa bieda. Powiadali, że zagłosują na mnie, gdy im obiecam załatwić pracę. Takie mają wymagania, Darku, ale żeby poprzeć, żeby ruszyć dupska z tych slamsów i samemu się postarać, to im się nie chce.
- Wiem, bo jak do ubojni przyjmowałem, to paru przyszło i powiadają, że za te pieniądze to nie ruszą się z miejsca. Nie chcesz, bracie, nie rób. Nie powiem, przy rozbiórce przez te dwanaście godzin to się natyrają… a popatrz, Ukraińce mogą i jeszcze w rękaw pocałują. To co, mam spać spokojnie?
- Powiedziałem. Zaraz zadzwonię do komendanta. Wyklaruję mu co i jak.
- Chwała Bogu, bo imprezę dziś mam.
- Kolejną?
- Zośka ma urodziny. Znasz?
- A kto by Zośki nie znał.
- A co u ciebie? Jak tam na nowych śmieciach?
- Do domku cię jeszcze nie zaproszę. W poniedziałek przychodzą mebelki. Na razie żonka z córka na jednym tapczanie śpią, tyle że urządziłem już kuchnię. Znaczy się została po poprzednich mieszkańcach i na tyle nowoczesna, że chyba nie będę zmieniał.
- Miałeś fart, ale przecież zasłużyłeś na to.
- Ech, zasłużyłem, tyle że z Cecylka mam kłopoty. Wyobraź sobie, że wczoraj przyjechała z żoną. Klucze odebrały od sąsiadów, bo mnie się zeszło w spółce do późnej nocy i nocowałem w biurze. Przyjechałem dopiero co, a tu patrz, Teresa, jak wszedłem, jeszcze w pościeli, a tej smarkatej nie ma. Zrobiła sobie wolne, a przecież miasta nie zna, nie zna tu nikogo. Głowę dam, że to przez tej jego, Boże się zmiłuj, Tomeczka. Szlag by to trafił. Widzisz, jak to jest, Dareczku, człowiek wypruwa z siebie flaki, urządza dziecku prawdziwy dom, a ta nie doceni cię za grosz.
- Dlatego ja ani o rodzinie, ani o dzieciach nie myślę.
- Nie myślisz, boś jeszcze młody.
- No, nie tak już bardzo młody. Za chwilę trzydziestka… dobra, będę kończył, bo zdaje się, że zabierają mnie do suki….
- Trzymaj się.

Widać było, że Malinowskiej spadł z serca ciężki kamień, kiedy po złożeniu zeznań wtopiła się w tłum ludzi.
- Policjant mówił, że mały Olek jest na operacji i miał dużo szczęścia - powiedziała.
Ludzie chyba na tę wiadomość bardziej czekali, aniżeli na widok zabieranego do policyjnego busa mężczyzny z komórką. Tłum zaczynał się rozchodzić, ale teraz doszedł do niego Bartek wraz z mężczyzną w znoszonej jesionce i zdeformowanej czapce z daszkiem.
Kiedy sprawca potrącenia poczynił krok wchodząc do policyjnego auta i z rozbrajającym cynizmem w spojrzeniu popatrzył na ten motłoch, ujrzał pośród niego młodą kobietę, która przyjmując z odwagą jego wzrok, postąpiła dwa kroki w jego stronę i wykrzyknęła na cały głos:
- Sukinsyn!!!

[31.03./01.04.2018, Dourges, Pas-de-Calais we Francji]


2 komentarze: