W tamtych czasach nad dwuskrzydłowymi
oszklonymi drzwiami wejściowymi do tego miejsca widniał szyld z napisem
„Klubokawiarnia Miejska” i w każdy piątek i sobotę o godzinie siedemnastej w
kawiarni rezerwowano stolik dla czterech mężczyzn: właśnie dziadka Stanisława,
pierwszego buchaltera największego zakładu w mieście, pana pułkownika w stanie
spoczynku, poruszającego się przy pomocy laski, magistra farmacji urzędującego
w jedynej podówczas aptece miejskiej oraz emerytowanego urzędnika magistratu o
bardzo znacznej, ciężko zapracowanej przez lata pracy od zakończenia światowej
wojny społecznej pozycji. Panowie ci aż do godziny dwudziestej drugiej
zaszczycali swoją obecnością znakomite miejsce za jakie uznawano kawiarnię;
zamawiali na przemian herbatę i kawę, także niewielkie ilości słodkości, w tym
lodów, a zajmowali się rozmowami, od tych błahych, obrazujących świat
codziennych obywatelskich, urzędniczych i pracowniczych zmagań w mieście Z. po
dysputy zgoła filozoficzne. Niejednokrotnie czytano gazety i tygodniki
dostarczane przez właściciela lokalu, a przytwierdzane do drewnianych uchwytów i czytając
popołudniówki, dzienniki i magazyny, wybierano sobie tematy do rozmów właśnie z
prasy ogólnokrajowej i lokalnej. Rzadziej grywano w brydża lub szachy i to nie
z tej przyczyny, że umiejętności do rozgrywania szlachetnych partii nie
starczało czwórce dostojnych panów, ale że na pierwszym miejscu stawiano
kulturę słowną, którą starali się zainfekować innych gości kawiarni. Nierzadko
rozmowy i dyskusje obejmowały bowiem pozostałych biesiadników, co wszystkim
konsumentom naprawdę świetnie zaparzanej kawy marago wychodziło jedynie na
dobre.
Pan profesor filozofii, w dodatku etyk,
zajmujący najwygodniejszą z możliwych pozycji leżących na łóżku, wiedział już,
że tej nocy nie będzie mu dane zasnąć bez bólu bezsenności, a ważnym
przyczynkiem do tego stanu rzeczy było owo wspomnienie niegdysiejszej kawiarni
i tych czterech mężczyzn, którzy powołani już zostali do zażywania pogody ducha
w krainie wieczności. Ważnym był również słodkawy aromat kawy marago, zapach
ptysi, eklerek i brzuchatych, pofałdowanych karpatek oraz… oraz ten szczególny
dzień, kiedy to dziadek Stanisław zmuszony był zabrać z sobą do uświęconego
rozmowami lokalu swojego wnuczka, Adama, dzisiejszego profesora filozofii, w
dodatku etyka.
Owszem Adaś zachodził do tej kawiarni,
ale tylko w niedziele, do tego z rodzicami; najczęściej bywał tu krótko,
konsumując lody lub szarlotkę, popijając ją płynnym owocem o smaku jabłkowym.
- W ten piątek – wspominał pan profesor –
miałem przebywać w kawiarni całe pięć godzin, albowiem mój dziadek nie
wyobrażał sobie sytuacji, w której pozbawiono by go przyjemności posilania się
rozmową w towarzystwie zacnych przyjaciół.
Rzecz jasna trzej interlokutorzy
pierwszego w miasteczku buchaltera zapałali zdziwieniem, gdy pan Stanisław
pojawił się o wyznaczonej porze dnia w kawiarni z wnukiem, jednakowoż uznali za
w pełni uzasadnione wytłumaczenie tej sytuacji przez sprawcę zamieszania. Otóż
rodzice małego Adasia wyjechali do chorej ciotki, aby służyć jej wsparciem i
opieką, zanim zjawi się jej syn przebywający od miesiąca na zagranicznej
delegacji. Syn miał się zjawić w sobotę pod wieczór, a zatem krewni postanowili
spędzić jedną noc z ciotunią i w ten sposób Adaś, ich dziesięcioletni syn,
został oddany pod opiekę dziadkowi.
Panu profesorowi filozofii kleiły się
już oczy i pewnie by zasnął pomimo tego wspomnienia, ale odezwał się teraz i
kuszący zapach karpatki, i boski smaczek śmietankowych lodów, i aromat płynnego
owocu i pozostałe smaki wszystkich po kolei ciasteczek jakimi dysponowała owego
dnia kawiarnia. A wszystko to zadziało się z tego powodu, że panowie:
farmaceuta, pułkownik i szanowany urzędnik poczytywali sobie zapewne za
zaszczyt zaspokojenie ewidentnie wymarzonych potrzeb chłopca i w stosownych
odstępach czasu zamawiali dla niego słodkości i napoje, w tym płynny owoc i
lemoniadę najczęściej.
- O, tak, to było najsłodsze popołudnie
i wieczór w moim życiu – powiedział do siebie pan profesor kiwając z uszanowaniem
dla tego wspomnienia głową. – A przecież zagrałem z trzema przyjaciółmi dziadka w chińczyka, a kierownik kawiarni
podarował mi do przeczytania książkę przyrodniczą, której czytanie zakończyłem
w połowie do dziesiątej.
Schodząc myślami ku książce pan profesor
filozofii, z zamiłowania etyk popadł w wir błądzenia pośród niezliczonych słów,
które krążąc po przymkniętymi powiekami aż prosiły się do odczytania, lecz jego
umysł wsparty wypiciem dwóch niepełnych kieliszków nalewki i zwykłą sennością o
tej porze nocy począł oddawać się rozleniwieniu, aż w końcu zasnął snem kojącym
a sprawiedliwym.
Obudził go poranny dzwonek telefonu.
Najmłodsza córka.
- Tatku, trafiła się taka okazja,
niesamowita wręcz, na samym końcu świata, żartuję, ale daleko, pod Szczecinem,
a nawet za, przy Międzyzdrojach, znasz przecież. Dogadaliśmy się co do ceny tej
klaczy. Pani spuściła. Cudownie… tak że z Michałem wybieramy się jeszcze dzisiaj, musimy jeszcze
ten transport załatwić, to znaczy Michał zadbał już o wszystko… więc gdybym cię
poprosiła, tatku, abyś na dzisiaj i na jutro mógł przypilnować Mateuszka… to
takie dobre dziecka, sam zresztą wiesz. Mogę ci go podrzucić przed południem…
mogę, prawda?
W odpowiedzi pan profesor użył tylko
jednego zdania, i kiedy najmłodsza córka odłożyła słuchawkę, pan profesor
natychmiast zadzwonił do mecenasa Zgierskiego.
- Wacku, ja oczywiście przyjdę na tego
brydża… Wojciech i Grzegorz nie wymówili się… to dobrze… ja tylko tak, wiem
doskonale, że nie opuszczamy żadnego spotkania, zwłaszcza u ciebie, gdy
przyjmujesz nas flaczkami i goloneczką… a dzwonię, bo przywiozę z sobą Mateusza.
Córka z zięciem nie ma go z kim zostawić…
Pan profesor filozofii, a w dodatku
etyk, pomyślał sobie, że zanim córka zjawi się z chłopcem, powinien się ogolić.
[22.05.2020, T.]
[22.05.2020, T.]
Ciekawe w jaką grę(planszową czy komputerową) zagrają z Mateuszem przyjaciele pana profesora.Twoje opowiadanie potwierdza powiedzenie, że "historia lubi się powtarzać". Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTo się chłopcu gratka trafiła, tyle pyszności i tyle osób do zabawiania młodego człowieka...
OdpowiedzUsuń