CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

19 sierpnia 2020

REZYDENT 2 (fragment 7.)

 

Po obiedzie, a w zasadzie już w jego trakcie okazało się, że Stachurski ma nam do zakomunikowania dwie sprawy, które przynajmniej przede mną, były dotąd skrywane lub w łagodniejszej wersji, nie mówiło się o nich. Ta pierwsza, przy kompocie, kawie  i cieście zrobionym i przywiezionym przez Teresę, omawiana była już  na werandzie, gdzie upał mniej dokuczał z powodu silniejszych podmuchów wiatru. Okazało się, że po rocznej przerwie jedno ze stowarzyszeń dobrze znane leśniczemu ponowiło prośbę o możliwość organizacji kolonii dla dzieci jednego z miast. W ostatnim dziesięcioleciu ośmiokrotnie na terenie przynależącym do leśniczówki kolonie takowe były organizowane, zawsze pod namiotami, z tym że każdorazowo istniał zapis w umowie, który określał, że w przypadku nagłej i niekorzystnej dla biwakujących zmiany pogody, pan leśniczy miał obowiązek udostępnić dzieciom część obiektu, konkretnie murowanej stodoły, gdzie można przetrwać nawałnicę, ewentualnie być na jakiś czas zakwaterowanym w tak przygotowanym „majątku” leśniczego. Kilkukrotnie ten zapis umowy pomiędzy leśnictwem a organizatorami wypoczynku był wykorzystany i z tego też powodu Stachurski podjął się zadania doprowadzenia do mieszkalnej części wielkiej stodoły sieci wodnej; zbudował też łaźnię i toalety. Oczywiście nie obyło to się bez uwag ze strony nadleśnictwa, które początkowo nie było chętne rozwiązaniu zaproponowanemu przez Stachurskiego. W końcu jednak leśniczy doczekał się akceptacji i krakowskim targiem koszty materiałowe poszły z publicznych pieniędzy, cała zaś robocizna przeszła na odpowiedzialność Stachurskiego. Władze nadrzędne stwierdziły, że tę mieszkalną część stodoły można wykorzystać poza okresem wakacyjnym na nieformalne spotkania i nawet na konferencje, stąd w dalszych planach samo nadleśnictwo rozważało zainstalowanie pokojów mieszkalnych w tym miejscu; warunki byłyby ze wszech miar surowe, ale brać leśnicza nie przywykła przecież do luksusów. To, że i w obecne wakacje teren należący do leśniczówki, konkretnie szeroka polana otoczona brzozowym drzewostanem, zostanie zaadaptowana dla potrzeb kolonistów, było już uzgodnione, o tyle inna kwestia wymagała rozmów Stachurskiego z żoną i szwagierką. Leśniczy przywykł podejmować decyzje zarówno po starannym przemyśleniu jak i też przedsięwziętych konsultacjach, także wymienionymi wyżej paniami toteż nie bał się i tej rozmowy, podczas której wyłożył na samym początku jej główne przesłanie.

- Słuchajcie, podobnie jak trzy i dwa lata temu zostałem poproszony przez prezesa o to, czy nie zorganizowalibyśmy dla tegorocznego turnusu wyżywienia, oczywiście nie bezpłatnie i oczywiście nie przekazałem odpowiedzi, bo chciałbym poznać wasze zdanie.

Helena nie wydala się bardzo zaskoczona, ale pozwoliła sobie na stwierdzenie, że kosztuje to sporo wysiłku, a przecież sił z wiekiem nie przybywa. Podobnego zdania była Bogusia, przy czym ośmieliła się zauważyć, że…

- Sił przybędzie, gdy zostaną zrekompensowane dodatkiem motywacyjnym.

- To jest do uzgodnienia. Proszę wierzyć w moje zdolności negocjacyjne.

- Jest jeszcze nadzieja w Ninie. Zdaje się, że w części jej urlop przypadnie na czas kolonii, bo jak zwykle zaczną się od połowy lipca – zauważyła Bogusia

- Rzeczywiście, początek od szesnastego lipca – stwierdził Stachurski – ale na Ninę bym nie liczył. Jeśli nawet przyjedzie, to aby porządnie odpocząć. Dziewczyna strasznie zaganiana w tym roku.

- Tato, dołączę się do tej pracy – Piotr milczący dotąd, o wyglądzie zmęczonego biegiem konia, wypowiedział te słowa skromnie i pogodnie; może zbyt optymistycznie one zabrzmiały w ustach mężczyzny, który dotąd w sprawy kobiecych zajęć (gotowanie, szykowanie posiłków były takimi) się nie wtrącał.

- Ty, synu? Wiesz, że jak co roku będziesz zajęty. A do tego ta nasza druga sprawa – spojrzał tajemniczo na Piotra.

- Ale pomóc zawsze mogą.

- No, oczywiście, możesz. Pewnie przynajmniej w części zaopatrzenie byłoby na twojej głowie.

- No, chociażby nawet i to. Świetne to ciasto, pani Teresko – rzucił ciepłym słowem w stronę mojej przyjaciółki, która, choć wciśnięta w kąt werandy, zdawała się być zainteresowana napoczętą rozmową.

Wymienili pomiędzy sobą jeszcze kilka takich niewiele zobowiązujących zdań, ale że nie wypadało mi milczeć, na podobnych zasadach co panie, postanowiłem zabrać głos, i to jaki, sympatyzujący z tymi, które przede mną były wypowiedziane i skłaniające się ku wyrażeniu aprobaty dla niepodjętej jeszcze decyzji gospodarza.

- Jeśli mógłbym być w czym pomocny, to można na mnie liczyć – wyraziłem się oględnie, ale szczerze. – Już choćby dlatego, że nie chcę, aby karmiono mnie za darmo – dodałem.

- Adamie, wszak masz swoją działkę, dosłownie masz ją i przynajmniej do połowy jesieni to ty będziesz nas żywił, ale doceniam, doceniam twoje chęci.

Dalej leśniczy Stachurski jął się rozwodzić nad tym, że w  t y m  gospodarstwie od zawsze kultywowano pracę zespołową i za każdym posunięciem efekty wspólnych działań były znacząco pozytywne. Dlatego cieszy go moja gotowość do współpracy, jakkolwiek nie mogę liczyć na dowódcze stanowisko; te zajmą Helena z Bogusią.

Wtedy głos zabrała Teresa.

- To i mnie pozwólcie się przyłączyć. Myślę, że stworzymy w sumie zgraną drużynę.

Nie wiem, czy Stachurski oczekiwał takiego rozwiązania, ale jego wielce przenikliwe, przeszywające nasz wszystkich na wskroś spojrzenie kazało przypuszczać, że w istocie celem leśniczego było uzyskanie powszechnej akceptacji dla zamiaru jakiego się podjął. A kiedy akceptację tę uzyskał, spędziliśmy przy poobiednim stole przynajmniej godzinę, omawiając szczegóły projektu, którym nas zaraził.

Ta druga sprawa, z jaką Stachurski z synem przybyli spóźnieni na obiad miała się pojawić na agendzie dopiero podczas kolacji.  

[19.08.2020, Gorzów Wielkopolski]

6 komentarzy:

  1. Pomysły, aplauz, zaangażowanie - na początku wszystko cieszy, motywuje. Gdy jednak człowiek uwiąże się do wymyślonej działalności, to różnie bywa z wytrwaniem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem tak... teraz już takie zaangażowanie nie wchodzi w grę, ale swego czasu, zwłaszcza będąc dyrektorem szkoły robiłem wszystko.na maksa i nie wiedziałem, co to nuda.

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. dziękuję, aczkolwiek do doskonałości mi daleko... pozdrawiam

      Usuń
  3. Piękne choć odległe czasy opisujesz. Teraz nie ma mamony, to nie ma i zaangażowania, oczywiście jak zawsze są chlubne wyjątki od reguły, ale nikłe. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, też tak uważam, że dzisiejsze czasy są wstrzemięźliwe jeśli chodzi o zaangażowanie się w sprawy, w których nie występuje na końcu materialne dobro. Ale pisząc "bajecznie" protestuję przeciwko temu, że nie da się tego zmienić... to trudne, ale da się, pozdrawiam

      Usuń