CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

22 sierpnia 2020

REZYDENT 2 (fragment 8.)

 

Wyjątkowo nie gryzły komary, a może było jeszcze za wcześnie na nie, co oczywiście ani mnie, ani Teresę nie martwiło, gdy wybraliśmy się na przechadzkę wczesną nocą po ubitej, a częściowo wyasfaltowanej drodze ciągnącej się od leśniczówki w stronę dalekiej stąd wioski. Formułka „wczesna noc” bywa myląca zwłaszcza w kilka dni po najkrótszej nocy – godzina dziesiąta, a ledwie słońce poszło w las pozostawiając po sobie wielką purpurową jaskrawość, jeszcze dzienna poświata nie dopuszczała ciemności, więc nasz spacer podleśną drogą, chociaż z zachodniej strony zastawionej kurtyną ciemnozielonego lasu, nie był mimo wszystko przeszkodą dla naszych oczu, które starały się dostrzec jak najwięcej w urokliwym krajobrazie po jednej stronie lasu, po drugiej zaś ścielącego się po lekkiej pochyłości wzgórza fioletowo kwitnącego łubinu. Nie będę ukrywał, że ta nasza przechadzka miała coś wspólnego z niegdysiejszymi randkowymi spacerami zakochanych w sobie, bądź też jedynie zauroczonych sobą nastolatków, a można to było poznać po okrojonej rozmowie, jaka towarzyszyła peregrynacji, tak jakby obie strony krępowało dzielenie się wypowiadanymi myślami, jakby konieczny był jeszcze trening w operowaniu słownictwem, co w przypadku ludzi młodych dałoby się jeszcze wytłumaczyć choćby brakiem doświadczenia, lecz w naszym wypadku - ludzi uzbrojonych w wiek taka niemoc tkwiąca w rozmowie nastrajała pesymistycznie. Ale krok za krokiem nasz nastrój poprawiał się; może wskutek opowiedzianej przeze mnie anegdoty, może króciutkiej, zaczerpniętej z życia opowiastki Teresy… w końcu wpadliśmy w wir rozmowy przypominającej tamte, miejskie i sąsiedzkie, które były przecież tak liczne, zwłaszcza od czasu, gdy pogubiłem się jako pisarz, można powiedzieć – odszedłem na przedwczesną emeryturę. Właśnie wtedy narodziły się moje z Teresą rozmowy; ona bezwzględna realistka potrafiła sprowadzić na ziemię moje nieopanowanie i fantazję, a jednocześnie wspierała mnie i pocieszała - miałem być na tyle młody i dynamiczny, że odwrócenie „złych tendencji w moim życiu” było kwestią czasu, że na pewno jeszcze się podniosę, tyle że potrzebny mi jest wypoczynek. Oczywiście nie wierzyłem w zapewnienia Teresy o możliwości odwrócenia złych tendencji, jakie dopadły mnie ostatnimi czasy, ale doceniałem te jej próby wyciszania problemów serdeczną rozmową, podczas której faktycznie zapominałem jak wywalano mnie z uczelni, jak pozbawiano mnie możliwości nauczania języka ojczystego w klasie maturalnej, jak doprowadzono do rezygnacji ze stowarzyszenia i, co chyba najgorsze, jak i w jaki sposób wydawnictwo, z którym współpracowałem od lat odrzuciło wydrukowanie mojej ostatniej powieści. Teresa bardzo mi wtedy pomogła. Stała się moim doradcą, spowiednikiem i psychoanalitykiem w jednej osobie. Dzięki niej przetrwałem najgorsze dni, ale i odzyskałem apetyt w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo jeszcze w listopadzie ubiegłego roku, gdy tkwiłem w stuporze niemożliwości zrobienia z sobą czegokolwiek, Teresa zaczęła karmić mnie nie tylko słowem… dochodziłem do siebie. Nie powiem, Nina, moja studentka – pisała pracę magisterską, której byłem promotorem – także miała swoje zasługi w mojej twórczej i życiowej rekonwalescencji, ale Teresa była chronologicznie pierwszą osobą jaka wyciągnęła do mnie pomocną dłoń… jak wiele kobieta może znaczyć w życiu mężczyzny, jak wiele…

Myślałem o tym, wspominałem te pierwsze dziewicze rozmowy z Teresą idąc teraz noga w nogę z moją opiekunką, moją cicerone, kobietą o pięknej dojrzałości, zawiłej przeszłości, ale nade wszystko serdecznej i pomocnej. W kontekście projektu z koloniami w tle jaki przekazał nam leśniczy Stachurski, ucieszyłem się, że Teresa przyłączyła się do przedsięwzięcia, jednakowoż nie miałem zielonego pojęcia w jaki sposób moja przyjaciółka ułoży sobie harmonogram własnego osobistego życia, aby połączyć go z obowiązkami czekającymi ją w leśniczówce. Rozmawialiśmy właśnie o tym. Wyczuwałem to, że Teresa naprędce próbuje rozwikłać problemy, z jakimi będzie musiała się zetknąć, dzieli się ze mną swoimi wątpliwościami, ale nie rezygnuje z podjętej już decyzji. Cieszyłem się z tego, że z powodu tych kolonii będziemy częściej widywać.


Ale kiedyśmy już wracali do leśniczówki (nagle mrok zgęstniał, a nad pociemniałe piętro sosnowego lasu, nad nasze głowy nadciągały lepkie, zamykające oczom dostęp do gwiazd chmury) zastanowiliśmy się nad tą drugą sprawą, którą przekazał nam Stachurski. Przypomnieliśmy sobie jego słowa:

- Wracam z Piotrem od Rudnickich. Zebraliśmy im rzepak z trzech hektarów. Rudnicki słabowity. Nogi, kręgosłup… do pracy w polu się nie nadaje. Oczy by chciały. Serce by oddał do tej roboty, ale ciało odmawia posłuszeństwa. Posunął się w ostatnich czasach bardziej niż jego żona. Nie można mu zarzucić tego, że nie jest świadomy własnych ułomności, o, nie. Już przy drugim śniadaniu, kiedyśmy jeszcze nie zaczęli sprzątać rzepaku, ponowił swoją propozycję. Zapewniam was, że mówił to całkiem świadomie. Maryna jedynie potwierdzała kiwnięciami głowy. Chce przekazać tę ziemię za dożywocie. Mówię mu, że ponoć można to jakoś z notariuszem, z bankiem spółdzielczym czy innym, z państwem, załatwić. Nie jestem zorientowany. Nie wiem. On na to: - panie leśniczy, kiedy ja chciałbym Piotrowi. Akurat szkołę skończył, prawda? Formalnie jemu, bo to dobry chłopak i pracowity, ale, panie leśniczy, jak znam pana, to wiem, że Stachurscy to dobra i zgodna familia. Kogo szukać więcej, a my z Maryną nie pożyjemy na tyle długo, aby Piotruś musiał się latami męczyć.

Wściekłem się na te ostatnie słowa. Będziecie żyć tak długo, ile pasuje Bogu, oby w zdrowiu, mówię, ale panie Rudnicki, to nie taka prosta sprawa, to co innego niż żyć z dzierżawy, tak nawet lepiej, tak jak w tym roku ustaliliśmy – obrabiamy wasze pole, rozliczamy się, macie swój pieniądz, możecie zanieść go do banku, albo trzymać w skarpecie, ale tak wziąć ziemię za darmo, to ja nawet nie wiem czy tak można… no, z notariuszem to pewnie można…

I wtedy wtrącił się Piotr:

- Panie Rudnicki, a nie wyglądałoby to tak, że będę czekał na waszą śmierć, na wasz dom.

Rudnicki zaprzeczył.

- Piotrze, przecież my nikogo prócz was nie mamy… - to słowa Maryny Rudnickiej. Popłakała się.

- To prawda – ciągnął Stachurski – nie mają nikogo. Pani Teresa i ty, Adamie, nie jesteście zorientowani, więc wam powiem, że Rudniccy mieli syna… co tu gadać, nie udał im się, kombinator, ale żeby tylko to… do Anglii wyjechał, ileż to już lat temu… trzydzieści parę jak nic,  i tam go… kto wie jak to było… czy sam się, czy ktoś jego… na torowisku go znaleźli… tyle że od razu… na śmierć… tak więc Rudniccy nikogo nie mają, a Piotr jak tylko podrósł to chadzał do nich, na traktorze jeździł, pomagał im, choć wtedy oboje trzymali pion, pracowali jak każdy jeden w polu, a Piotr… on do tych spraw pierwszy, to i go polubili, i teraz na taki wpadli pomysł… a ja, moi drodzy, nie wiem, co o tym myśleć, bo z jednej strony to dla ciebie synu wielka szansa, aby życia nie zaczynać od zera, lecz z drugiej, jaka to odpowiedzialność… a i też jest strona trzecia: - co na wsi ludzie powiedzą?

Tak jak nie przegadaliśmy tej sprawy podczas i po kolacji, tak i teraz przed snem, wstępując w dębowe progi leśniczówki, ani Teresa, ani tym bardziej ja, nie potrafiliśmy wydać jedynie słusznej opinii o propozycji dożywocia złożonej młodszemu Stachurskiemu, a i tak Teresa zaskoczyła mnie:

- Kto wie, czy ty, Adamie, nie aspirujesz do rozwikłania wątpliwości  w tej ostatniej kwestii. W końcu całe swoje twórcze życie poświęciłeś wyobraźni.

[22.08.2020, Szczecin]

1 komentarz:

  1. Oj, ciężkie życiowe dylematy...ale dobrze jest takie sprawy wspólnie omawiać, co dwie głowy to nie jedna.

    OdpowiedzUsuń