CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

30 sierpnia 2020

REZYDENT 2. (fragment 9.)

Zapytała mnie, dlaczego dopiero teraz zdecydowałem się napisać o sobie, tak prawdziwie o sobie i to niemal od samego poczęcia, więc wytłumaczyłem jej, że w życiu człowieka nadchodzi taki czas, w którym czas przeszły zaczyna zastępować przyszłość. Zmieszała się i zanim zorientowałem się, że powiedziałem coś nie tak, ona upuściła kilka łez, które szybciutko wytarła kawałkiem szmatki do odkurzania mebli albo do czyszczenia szyb. Że też ona zawsze musi mieć coś właściwego pod ręką, jeśli nie słowo, jakąś ripostę, to ten kawałek szmatki z przeznaczeniem do otarcia z oczu łez. Potem powiedziała do mnie poważnie, że nie jestem taki stary, ona to wie, bo jesteśmy prawie równolatkami, a skoro tak jest, to ona też musiałaby się nazwać starą, a nie chce, i wtedy zupełnie przyparła mnie do muru mówiąc:

- Myślałam, że nasza przyszłość… - urwała w tym miejscu, a ja wiedziałem dlaczego; była śmielsza ode mnie, jak kluczyłem, opowiadałem o nas „na okrągło”, a ona naprawdę dążyła do powiedzenia mi wszystkiego, więc poczułem się zły na siebie, no dobrze, to nie tak, tłumaczyłem się, po prostu coś natchnęło mnie do wspomnień, może… na pewno dotąd nie byłem do tego gotowy, do opowiadania o sobie językiem literackim, nie pamiętnikarskim, nie sztambuchowym, a właśnie literackim, ale kiedy już zacząłem pisać, przyszła ta niemoc, tak jakby kazano mi pisać po ciemku lewą ręką.

- Więc pisz, pisz jak najwięcej, zobaczysz, że się uda – mówiła przed kilkoma miesiącami, w zeszłym roku, kiedy zaczynałem – tylko powiedz mi, dlaczego nazwałeś tę książkę „Wielki sen”?

Wtedy nie odpowiedziałem na jej pytanie, ale teraz, kiedy przywiozła z sobą rękopis, kiedy chcąc nie chcąc musiało dojść do rozmowy na ten temat, odpowiedziałem, że kiedyś w dzieciństwie, miałem taki wielki sen o swojej przyszłości, sen jako marzenie w zasięgu ręki i sen jako prognoza upadku.

- Bałem się, rozumiesz, tego snu, który nawiedził mnie trzykrotnie, przesypywał przede mną ziarna piasku jak w klepsydrze, z jednego kopczyka i na drugą i na odwrót, bałem się go, ponieważ podczas przesypywania się piasku słyszałem głos, który mówił mi o życiu jakie mam przed sobą, mówił tak wiele, spokojnym tonem, lecz trzykrotnie nie dotarł w swojej opowieści do tego, co mnie na końcu czeka, do śmierci… budziłem się za każdym razem zlany potem.

- Obudziłeś się? – położyła otwartą dłoń na mojej głowie, po czym zsunęła ją na czoło - było mokre i chłodne. – Widzisz, lekarstwa zaczęły działać. Nie ma już gorączki. – To było o mnie. Rzuciła te słowa w stronę mego ojca, który już ześlizgiwał się z łóżka, wielkiego łóżka, po tamtej jego stronie. Ojciec z reguły wstawał najwcześniej, ale dzisiaj to ja zbudziłem najpierw matkę.

- Połóż się jeszcze – matka do mnie – aha, no to biegnij do łazienki, umyj potem ręce i wracaj do sypialni. Musisz się jeszcze przemęczyć ten jeden czy dwa dni.

- Ty też się połóż – to był głos babki. Pojawiła się w otwartych drzwiach swego pokoju, gdy tylko usłyszała głosy w dochodzące z naszego. – Jak będziecie szli do pracy, wezmę Adasia do siebie. I nie martwcie się.

To była moja druga poważna choroba. Pierwszą - odrę przeleżałem u dziadków ze strony matki. Prawdę powiedziawszy pierwszym i najodleglejszym moim wspomnieniem z dzieciństwa była ta odra. A co to się stało teraz. Był to marzec lub kwiecień. Przeziębiłem się porządnie, albo to grypa? Wtedy tego nie odróżniano, albo to tylko mi się tak zdawało. Matka sprowadziła do domu doktora. Przebadał mnie, zaordynował leki, ale bańki przede wszystkim. No i na drugi dzień położono mi bańki, co wraz z lekami doprowadziło do zbicia temperatury.

Jakoś przysnęło mi się, ale zdaje się, że matka zmieniła mi przedtem piżamę, taka była mokra. Spałem więc suchutki, z dłuższym oddechem, nie myśląc o niczym. Jeszcze wtedy nie śniłem nic, dopiero kiedy rodzice poszli do pracy. Już tam babuleńka pichciła coś na kuchni, zapewne jajecznicę, może jakieś kanapki, robiła herbatę, a kaflowa kuchnia (rozpalił z pewnością dziadek) już o tej tak wczesnej porze dnia była ciepła. Ja oczywiście nie mogłem tego poranka, gdy dosypiałem nieprzespaną noc, sprawdzić co się dzieje w kuchni, ale gdy byłem zdrowy, wstawałem wcześniej z babcią przed rodzicami. Ponieważ był to marzec lub kwiecień o tej wczesnej porze dnia dziadek nie miał prawa być gdzie indziej niż w ogródku, a gdy matka z ojcem wyszli do pracy, w domu pozostałem ja. Przebudziłem się na chwilę, kiedy babka dała mi do wypicia ciepłego mleka z masłem i miodem. Wypiłem z niechęcią i jakby przez sen. Babcia wzięła mnie do siebie, do swojego łóżka i zasnąłem ponownie, i właśnie wtedy to się stało.

Nie potrafiłem sobie tego wytłumaczyć. Obraz senny jaki powstał w mojej głowie był zbyt dojrzały na mnie, chłopca podówczas sześcioletniego, znającego jeszcze zbyt mało słów dla opisania znaczenia tych ziaren piasku przesypujących się pomiędzy kopczykami usytuowanymi naprzeciwko mojego wzroku. Temu przesypywaniu się żółciutkich mikroziarenek towarzyszył głos, jakby lektora dokumentalnego filmu tłumaczącego osobliwe zjawisko przyrodnicze.

Każde ziarenko piasku to ułamek podarowanego ci czasu. Twoje życie składa się z takich ziarenek i kiedy przesypią się wszystkie zakończysz swój żywot. Jak widzisz w chwili obecnej piasku w lewym kupczyku ubywa powoli, powolutku po prawej stronie wznosi żółty wzgórek, lecz przyjdzie czas, gdy przesypywanie się piasku przyspieszy i pomimo starań nie uchronisz się przed przemijaniem; możesz co najwyżej nabrać powietrza do płuc i  spróbować jednym długim dmuchnięciem wstrzymać na jakiś czas tę wędrówkę ziarnek piasku pomiędzy kopczykami.

Nic z tych słów nie zrozumiałem poza tym, że zabolało mnie poczucie nieuchronności przemijania czasu… nie, wtedy jeszcze tak nie myślałem; te myśli przylgnęły do mnie dopiero w chwili, gdy identyczny obraz senny pojawił się za parę lat po raz trzeci. Obudziłem się dopiero przed południem ponownie zlany potem, ale moja choroba ustąpiła jak ręką odjął.

 [30.08.2020, Szczecin]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz