Zapytała mnie, dlaczego dopiero teraz
zdecydowałem się napisać o sobie, tak prawdziwie o sobie i to niemal od samego
poczęcia, więc wytłumaczyłem jej, że w życiu człowieka nadchodzi taki czas, w
którym czas przeszły zaczyna zastępować przyszłość. Zmieszała się i zanim
zorientowałem się, że powiedziałem coś nie tak, ona upuściła kilka łez, które
szybciutko wytarła kawałkiem szmatki do odkurzania mebli albo do czyszczenia szyb.
Że też ona zawsze musi mieć coś właściwego pod ręką, jeśli nie słowo, jakąś
ripostę, to ten kawałek szmatki z przeznaczeniem do otarcia z oczu łez. Potem
powiedziała do mnie poważnie, że nie jestem taki stary, ona to wie, bo jesteśmy
prawie równolatkami, a skoro tak jest, to ona też musiałaby się nazwać starą, a
nie chce, i wtedy zupełnie przyparła mnie do muru mówiąc:
- Myślałam, że nasza przyszłość… -
urwała w tym miejscu, a ja wiedziałem dlaczego; była śmielsza ode mnie, jak kluczyłem,
opowiadałem o nas „na okrągło”, a ona naprawdę dążyła do powiedzenia mi
wszystkiego, więc poczułem się zły na siebie, no dobrze, to nie tak,
tłumaczyłem się, po prostu coś natchnęło mnie do wspomnień, może… na pewno
dotąd nie byłem do tego gotowy, do opowiadania o sobie językiem literackim, nie
pamiętnikarskim, nie sztambuchowym, a właśnie literackim, ale kiedy już
zacząłem pisać, przyszła ta niemoc, tak jakby kazano mi pisać po ciemku lewą
ręką.
- Więc pisz, pisz jak najwięcej,
zobaczysz, że się uda – mówiła przed kilkoma miesiącami, w zeszłym roku, kiedy
zaczynałem – tylko powiedz mi, dlaczego nazwałeś tę książkę „Wielki sen”?
Wtedy nie odpowiedziałem na jej pytanie,
ale teraz, kiedy przywiozła z sobą rękopis, kiedy chcąc nie chcąc musiało dojść
do rozmowy na ten temat, odpowiedziałem, że kiedyś w dzieciństwie, miałem taki
wielki sen o swojej przyszłości, sen jako marzenie w zasięgu ręki i sen jako
prognoza upadku.
- Bałem się, rozumiesz, tego snu, który
nawiedził mnie trzykrotnie, przesypywał przede mną ziarna piasku jak w
klepsydrze, z jednego kopczyka i na drugą i na odwrót, bałem się go, ponieważ
podczas przesypywania się piasku słyszałem głos, który mówił mi o życiu jakie mam
przed sobą, mówił tak wiele, spokojnym tonem, lecz trzykrotnie nie dotarł w
swojej opowieści do tego, co mnie na końcu czeka, do śmierci… budziłem się za
każdym razem zlany potem.
- Obudziłeś się? – położyła otwartą dłoń
na mojej głowie, po czym zsunęła ją na czoło - było mokre i chłodne. – Widzisz,
lekarstwa zaczęły działać. Nie ma już gorączki. – To było o mnie. Rzuciła te
słowa w stronę mego ojca, który już ześlizgiwał się z łóżka, wielkiego łóżka,
po tamtej jego stronie. Ojciec z reguły wstawał najwcześniej, ale dzisiaj to ja
zbudziłem najpierw matkę.
- Połóż się jeszcze – matka do mnie –
aha, no to biegnij do łazienki, umyj potem ręce i wracaj do sypialni. Musisz
się jeszcze przemęczyć ten jeden czy dwa dni.
- Ty też się połóż – to był głos babki.
Pojawiła się w otwartych drzwiach swego pokoju, gdy tylko usłyszała głosy w
dochodzące z naszego. – Jak będziecie szli do pracy, wezmę Adasia do siebie. I
nie martwcie się.
To była moja druga poważna choroba.
Pierwszą - odrę przeleżałem u dziadków ze strony matki. Prawdę powiedziawszy
pierwszym i najodleglejszym moim wspomnieniem z dzieciństwa była ta odra. A co
to się stało teraz. Był to marzec lub kwiecień. Przeziębiłem się porządnie,
albo to grypa? Wtedy tego nie odróżniano, albo to tylko mi się tak zdawało.
Matka sprowadziła do domu doktora. Przebadał mnie, zaordynował leki, ale bańki
przede wszystkim. No i na drugi dzień położono mi bańki, co wraz z lekami
doprowadziło do zbicia temperatury.
Jakoś przysnęło mi się, ale zdaje się,
że matka zmieniła mi przedtem piżamę, taka była mokra. Spałem więc suchutki, z
dłuższym oddechem, nie myśląc o niczym. Jeszcze wtedy nie śniłem nic, dopiero
kiedy rodzice poszli do pracy. Już tam babuleńka pichciła coś na kuchni,
zapewne jajecznicę, może jakieś kanapki, robiła herbatę, a kaflowa kuchnia
(rozpalił z pewnością dziadek) już o tej tak wczesnej porze dnia była ciepła.
Ja oczywiście nie mogłem tego poranka, gdy dosypiałem nieprzespaną noc,
sprawdzić co się dzieje w kuchni, ale gdy byłem zdrowy, wstawałem wcześniej z
babcią przed rodzicami. Ponieważ był to marzec lub kwiecień o tej wczesnej
porze dnia dziadek nie miał prawa być gdzie indziej niż w ogródku, a gdy matka
z ojcem wyszli do pracy, w domu pozostałem ja. Przebudziłem się na chwilę,
kiedy babka dała mi do wypicia ciepłego mleka z masłem i miodem. Wypiłem z niechęcią
i jakby przez sen. Babcia wzięła mnie do siebie, do swojego łóżka i zasnąłem
ponownie, i właśnie wtedy to się stało.
Nie potrafiłem sobie tego wytłumaczyć.
Obraz senny jaki powstał w mojej głowie był zbyt dojrzały na mnie, chłopca
podówczas sześcioletniego, znającego jeszcze zbyt mało słów dla opisania znaczenia
tych ziaren piasku przesypujących się pomiędzy kopczykami usytuowanymi
naprzeciwko mojego wzroku. Temu przesypywaniu się żółciutkich mikroziarenek
towarzyszył głos, jakby lektora dokumentalnego filmu tłumaczącego osobliwe
zjawisko przyrodnicze.
Każde
ziarenko piasku to ułamek podarowanego ci czasu. Twoje życie składa się z
takich ziarenek i kiedy przesypią się wszystkie zakończysz swój żywot. Jak widzisz
w chwili obecnej piasku w lewym kupczyku ubywa powoli, powolutku po prawej
stronie wznosi żółty wzgórek, lecz przyjdzie czas, gdy przesypywanie się piasku
przyspieszy i pomimo starań nie uchronisz się przed przemijaniem; możesz co
najwyżej nabrać powietrza do płuc i spróbować
jednym długim dmuchnięciem wstrzymać na jakiś czas tę wędrówkę ziarnek piasku
pomiędzy kopczykami.
Nic z tych słów nie zrozumiałem poza
tym, że zabolało mnie poczucie nieuchronności przemijania czasu… nie, wtedy
jeszcze tak nie myślałem; te myśli przylgnęły do mnie dopiero w chwili, gdy
identyczny obraz senny pojawił się za parę lat po raz trzeci. Obudziłem się
dopiero przed południem ponownie zlany potem, ale moja choroba ustąpiła jak
ręką odjął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz