CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

18 sierpnia 2020

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (30)

 

1.

Kiedy dzień wstaje na dobre, a jest to zaraz po ósmej, otwieram balkonowe drzwi, wpuszczając więcej świeżego powietrza do środka. Właściwie to powinienem pozostawiać te drzwi otwarte na całą noc, ale śpiąca czasami ze mną Masza interesuje się byle głośniejszym dźwiękiem dochodzącym z dworu i zaczyna obszczekiwać sprawcę, a zatem nie ryzykuję, przymykam drzwi balkonowe na tyle, aby yoreczka nie zdołała się na balkon przedostać. Już po ósmej, przynajmniej raz w tygodniu jakiś facet grabi teren przeznaczony dla dzieci, znajduje zawsze jakieś śmieci i wrzuca je do plastykowego worka; rzadziej jacyś ludzie strzygą trawniki i okalający ją żywopłot. Słowem teren pod blokiem jest zadbany, dzieciaki pojawiają się przed południem i, bardziej gromadnie, po osiemnastej - najmłodsze maluchy z rodzicami; starsze puszczane są samopas, trochę hałasują, czasami mocno hałasują, ale to nic, dzieciństwo ma swoje prawa.

Gros wolnego czasu spędzam na balkonie, w samych spodenkach, bo gorąco, ale chyba nikogo nie przerażam, gdyż balkony są tutaj zabudowane i tylko w jednej piątej wyposażone w szklane okno i witrynkę. Można powiedzieć, że jestem na wakacjach - covidowo-rehabilitacyjnych, ale wcale mnie to nie cieszy, bo wolałbym iść gdzieś do roboty, byle gdzie, ot choćby ścinać trawę pod blokiem. Kiedy się nie pracuje, ba, ma się nawet zakaz pracy, to myśli krążą w głowie jak ćmy wokół świecy, a ostatnio te myśli nie są szczególnie sympatyczne. Otóż nieuchronnie myślę sobie o tym, że może to ostatnie dwa tygodnie żywota, no może miesiąc, a potem będzie wielkie nic, a ja nie wykorzystuję tych ostatnich chwil życia. Na pocieszenie powiem, że czasami te myśli są inne, pomyślniejsze, chociaż w nie akurat wątpię.

2.

Naszło mnie, że powinienem podziękować czasom, w jakich żyłem w dzieciństwie i młodości. Ale "czasy" to takie okrągłe słowo, a ja naprawdę chciałbym podziękować... swoim rodzicom, dziadkom i babkom za ten przecudny okres życia, który mam już dawno za sobą, że byłem syty, wyspany, że choć pilnowany, miałem tę swoją bezcenną wolność, że byłem karcony tylko wtedy, gdy na to zasłużyłem, a chwalony rozsądnie, bez takiego słowa, które kiedyś sobie wymyśliłem, bez "przesadyzmu". Dziękuję rodzinie, znajomym, kolegom i koleżankom ze szkół, przyjaciołom, że znajdowałem u bardzo wielu z nich akceptację. Nauczycielom swoim dziękuję nie tylko za wiedzę, ale i za uzupełnienie treści wychowawczych docierających do mnie z innej strony. Dziękuję wreszcie rządzącym w tym okresie, że ojciec nie musiał iść na wojnę, matka nie musiała na niego czekać, a my wszyscy opłakiwać jego nieobecność.

3. 

Na koniec dwa krótkie fragmenty "Škody czterysta trzydzieści", opowiadania Bohumila Hrabala zawartego w tomiku "Taka piękna żałoba". Oto dlaczego uwielbiam Hrabala, w ogóle literaturę czeską... za to dyskretne poczucie humoru, za narrację tak pogodną, za to, że wszystkie pomieszczone w zbiorku opowiadań postaci, pomimo ich różnorodności, autor obdarza uśmiechem, sprawiając, że podłe ludzkie charaktery, które u innych artystów słowa byłyby li tylko potępiane, u Hrabala zdobywają szacunek. Nawiasem mówiąc te przytoczone przeze mnie fragmenty prozy powinny zostać oprawione w ramki w dyrekcji jednej z fabryk samochodowych, gdzie pełniłyby one nieśmiertelnej reklamy jednego z produktów tej firmy.

I

"Od czasu kiedy to administracja browaru zakupiła škodę, ojciec stał się zadumany. Jeździł już tym samochodem cały kwartał po wiejskich gospodach i škoda czterysta trzydzieści za każdym razem wracała o własnych siłach, nigdy nie szwankował zapłon, nigdy nie psuł się gaźnik, silnik nigdy się nie przegrzewał, ale wprost przeciwnie, im więcej się jeździło i im dłuższe pokonywało trasy, tym sprawniej ten silnik pracował. Ojciec pocieszał się, że jak przyjdzie listopad, to błotniste szlaki i polne drogi na pewno utrudnią pracę silnika. Okazało się jednak wprost przeciwnie: škoda czterysta trzydzieści jeździła w plusze coraz lepiej, zupełnie jak ten wół z browaru — Bubi. A było to tak. Kiedy chłopi nie mogli wyciągnąć wyładowanej ziarnem fury, a konie na bagnistym polu do tego stopnia stawały się narowiste, że nawet bicz już nie pomagał, przychodzili do browaru, żeby im pożyczyć Bubiego, który naciągał na siebie rzemienie i chomąto, spoglądał na wystraszone konie, po czym kładł się niemal w uprzęży, zapierał się całą wagą swoich dwunastu cetnarów,  wstawał i ruszał, i w ten sposób wyciągał wyładowany wóz wraz z pszenicą i końmi na drogę. I cały był spocony, zupełnie biały, furmani wycierali go słomą, a Bubi spoglądał na konie, które wpatrywały się w ziemię, i powoli wracał do browaru."

II

"I ojciec wsiadł do samochodu, włączył silnik i podjechał trochę, aż do garażu, zatrzymując się tuż obok warsztatu, pod żarówką. Kiedy wysiadł i wrócił przed garaż, stryjaszek Pepi leżał tam na wznak, cały zasypany zeschniętym błotem i piaskiem, wokół siebie miał tak wysoki nasyp, jakby na froncie wykopał saperką okop.

— Wstań, Józiu — powiedział tatuś biorąc młotek i dłutko. A potem uniósł maskę i dodał: — Patrz na mnie uważnie, teraz rozbierzemy silnik, bo ta maszyna musi mieć jakąś cholerną wadę, skoro ciągle tak wspaniale pracuje.

I stryjaszek Pepi, oblepiony zeschniętym błotem, z całą twarzą powalaną piaskiem i drobinkami błota, cały jakby powleczony cieniutkim francuskim ciastem, patrzył, jak jego brat jedną część po drugiej najpierw obluzowuje w śrubach i nakrętkach, a potem kładzie ją na warsztacie, patrzył i ani w ząb nie pojmował, o co idzie, nic na świecie nie było mu bardziej obojętne niż to, o czym jego brat z takim znawstwem i zapałem opowiadał."

[18.08.2020, Zielona Góra]


2 komentarze:

  1. Dobrze jest umieć być wdzięcznym, znam osobę, która powtarzała, że wszystko tylko sobie zawdzięcza...

    OdpowiedzUsuń
  2. Klik dobry:)
    Pięknie jesteś wdzięczny.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń