Kartka z kalendarza na 24 lutego 2023
55 dzień roku 8 tydzień roku
Piątek
Imieniny dzisiaj obchodzą: Maciej, Piotr, Bogusz oraz Bogurad, Borzygniew, Ermegarda, Flawian, Irmegarda, Jan, Józefa, Jaśmina, Julian, Lucjusz, Łucjusz, Marek, Modest, Montan, Sergiusz, Wieledrog
Przysłowia na dziś:
„Jaka pogoda w nocy świętego Piotra i Macieja takiej czterdzieści dni i nocy nadzieja”
„Jeżeli ciepło w dzień świętego Piotra, to zima do Wielkiej Nocy potrwa”
„Kiedy święty Pieter grzeje, za wiosną jeszcze trzykroć kur zapieje”
„Zimno w Piotra Stolicę, czterdzieści dni takich naliczę”
„W Katedrę Piotra ostry czas, dni 40 trwa on wraz”
„Jeżeli w św. Piotra w lutym ciepło służy, do Wielkanocy zima czasy swe przedłuży”
„Na świętego Maciej lody, wrócą długie chłody”
„Na święty Maciej lody wróżą długie chłody, a gdy płynie struga, to zima niedługa”
„Gdy na Macieja przejrzy żyto nieba, to się spodziewać można dużo chleba”
„Gdy święty Maciej zimę poprawia, to Oblubieniec (19.03) mrozy zostawia”
„Na świętego Macieja pierwsza wiosny nadzieja”
„Przed Maciejem jak połamie lody, po Macieju szukaj pod lodem wody”
„Święty Maciej albo topi lody, albo też je robi z wody”
Słońce
Świt: 05:56
Wsch. Sł.: 06:30
Zenit: 11:49
Zach. Sł.: 17:07
Zmierzch: 17:42
Księżyc
Wsch. Księżyca o 8:22
Zach. Księżyca o 22:58
Dzień trwa: 10 h 30 min
Cytat dnia:
„Inteligencja jest tą przyprawą, która z najpospolitszych rzeczy robi cuda.”
- Maria Dąbrowska
Tego dnia w Rzeszowie w roku 1885 urodził się Juliusz Kaden-Bandrowski - prozaik i publicysta [zm. w Warszawie 8 sierpnia 1944 roku]
Poniżej fragment cyklu opowiadań "Miasto mojej matki", opowiadanie "Szkoła" , a w nim...
Niejaki Kastalski
Było to zaraz po powrocie ze wsi.
— Od jutra będziecie już zawsze, przez długie lata, wstawać o tej samej godzinie, aby na ósmą być w szkole, — powiedział nam ojciec na dobranoc. — Trudno, muszę was kształcić.
Wstaliśmy o tej samej godzinie, rano o siódmej. Już nie było żadnego innego gadania o niczym. Na śniadanie wypiliśmy gorącego mleka ze świeżymi bułeczkami i całym domem poszliśmy do szkoły.
— Trudno i darmo — rzekł ojciec do naszej matki, która zapiąwszy nam płaszcze pod szyją, całowała jeszcze raz każdego ważnym, urzędowym pocałunkiem w czoło.
Gdyśmy wyszli z naszej bramy, pokazał nam ojciec laską wielki czarny cyferblat na ratuszowej wieży. Serce dużej, złotej wskazówki było już niedaleko ósmej, mała wskazówka stała prawie na samej godzinie.
— Powinniście zawsze wychodzić o tej samej porze. Nie wolno się spóźniać. — Rzekłszy to, skierował się nasz ojciec ku ulicy Brackiej.
Szliśmy „całym domem“, gdyż miałem zdawać egzamin do pierwszej klasy ludowej.
Bałem się napisania litery f, bo nigdy nie wiedziałem, gdzie ją trzeba przewiązać ogonkiem i bałem się napisania ósemki. Zdarzało się często przy ósemce, że z górnego kółka robił mi się mały niekształtny bacik. Zresztą wszystko było w porządku: z nowej tabliczki łupkowej zwieszała się na sznurku czysta, nowa gąbka, rysik dzielnie chrobotał w piórniku...
Co się potem działo nie wiem. Pamiętam tylko, że w końcu zdawaliśmy we dwóch, to jest niejaki Kastalski i ja.
Byłem małego wzrostu, i Kastalski wydawał się przy mnie olbrzymem. Staliśmy razem przy tablicy. Moi rodzicie siedzieli w pierwszej ławce. Ojcu dzwoniły kluczyki w kieszeni, mama szumiała jedwabiem.
O wiele dalej, prawie w ostatniej ławie, siedział niby jakiś stróż i stróżka. Okazali się potem rodzicami Kastalskiego. Nie wyobrażałem sobie dotąd, że rodzice mogą być w ogóle tak biedni.
Zdawaliśmy razem z wielkoludem Kastalskim, — a właściwie on zdawał, podczas gdy mnie używano tylko do pomocy. Zaczęło się od drabiny.
Pan nauczyciel kazał Kastalskiemu wyrysować drabinę na dużej szkolnej tablicy. Nie wiem, czy Kastalski się bał, czy co?
W samym rożku tablicy smarował coś kredą bez sensu. Po prostu dłubał.
— No, a ty! — rzekł pan nauczyciel.
Ukłoniwszy się pięknie, machnąłem od razu dwie wielkie linie równoległe, po czym od dołu, jakbym się miał wspinać, jakbym po nich szedł, jakby nimi biegło do góry moje serce, — kreślić zacząłem stopnie. Jeden, drugi, trzeci, — nie można się było pomylić. Spojrzałem przy tym mimo woli na Kastalskiego. W długich butach, w połatanej katance stał z otwartymi ustami i ręce wyciągał po kredę.
Nie miałem ani chwili do stracenia, kredy mu nie oddałem. Rysowałem stopnie drabiny coraz wyżej, — Kastalski łykał tylko ślinę.
Pytano nas potem z rachunków, — do dwudziestu. Kastalski umiał liczyć tylko do czternastu. Dalej już poplątało mu się wszystko. Matka jego zrzuciła z pleców chustkę i, powstawszy z ławki, szepnęła głośno:
— Piętnaście!
Pan nauczyciel zauważył, że nie wolno podpowiadać. Kto wie, może się mylę, ale zdaje mi się, że nawet mój ojciec odwrócił się i zmierzył kobietę w chustce niechętnym spojrzeniem.
Pan nauczyciel zwrócił się do mnie ze słowami:
— A ty?
Zacząłem liczyć, jakby znów pod górę, jakby po tych liczbach moje serce wspinało się wysoko, do dwudziestu, trzydziestu, czterdziestu. Nie wiem dlaczego, ale od trzydziestu nie liczyłem już do pana nauczyciela, lecz do Kastalskiego, który się rumienił i jak gdyby brzękł od wypowiadanych przeze mnie cyfr.
Gdy zaczerpnąłem oddechu przy osiemdziesiąt jeden, — głowa Kastalskiego opadła na piersi. Następnie do dwudziestu, — ale dodawanie i odejmowanie.
Pierwszy odpowiadał Kastalski. Każde pytanie najpierw głośno przełykał. Gdy przełknął, tonęło w nim, że już nawet nie wiedział, na co ma odpowiadać.
Z początku czekałem spokojnie. Ale gdy pan nauczyciel zwrócony do Kastalskiego, patrzył od razu na mnie — wcale już nie czekałem. Popatrzywszy na chudą szyję Kastalskiego, widząc, że dopiero łyka, — odpowiadałem od razu.
Moi rodzice i pan nauczyciel kiwali chętnie głowami, a ja ostre
ym spojrzeniem, niby scyzorykiem, śmigałem przez twarz Kastalskiego, — i już wiem, że on nie wie! I już mówię, co wiem! I już się uśmiecham, nim Kastalski podniesie do góry swą zbiedzoną głowę. I już mu nawet ust otworzyć nie dam, bo wszystko wiem! Wiem naprzód, wiem za siebie i za niego, głupiego. Wiem, tak prędko, głośno, że pan nauczyciel już na mnie tylko patrzy. Wiem tak dobrze, że nawet gdy Kastalski zaczyna odpowiadać, — ja mu słowa wyrywam z ust!!!
Wiem tak prędko, głośno, składnie, wyśmienicie, że Kastalski zakrywa sobie oczy rękawem katany. Jego ojciec przełożył czapkę z rąk do rąk.
Pan nauczyciel gładzi mnie lekko po głowie i mówi do mego ojca:
— No, naturalnie.
Tymczasem Kastalski wybucha głośnym płaczem. Tego nie powinno być w szkole!
Szukam cię teraz, kochany Kastalski, chcę ci powiedzieć, że to była wielka niesprawiedliwość. Nikt nie miał racji przed tablicą, na której rysowałem drabinę, nikt, prócz twojej matki, gdy ze łzami w oczach szepnęła: „Piętnaście“.
Chcę ci powiedzieć, że wszyscyśmy tam oszukali nasz kraj, bośmy tobie powinni byli pomagać, a nie mnie tuczyć twoją krzywdą. Nie wiem, czy żyjesz, nie wiem, czy pamiętasz tego rumianego chłopca w granatowej marynarskiej bluzie, który ci słowa wyrywał z ust, patrząc na nauczyciela nędznym, przypochlebnym wzrokiem. Ten chłopiec, mój kochany Kastalski, — to ja. Jeżeli jesteś gdzie na świecie sławny i potężny, — dowiedz się, że mi twoja krzywda w życiu nie wygodziła, bom niczego wielkiego nie dokonał. Jeżeli nie jesteś ani potężny, ani sławny, jeżeli jesteś byle kim i mniej jeszcze znaczysz ode mnie, pociesz się, że jestem zawsze twym dłużnikiem. Skąd chcesz, kiedy chcesz, przyjdź do mnie, a gdybym cię nie poznał, powiedz tylko jedno:
— Jestem ten Kastalski, któremuś wtedy w szkole myśleć i mówić nie dał. Jestem ten Kastalski, któremu matka podpowiedziała: „piętnaście“.
Do ciebie, Kastalski, należy zawsze połowa mojej pracy. Sądzę nawet, że więcej: — połowa mego serca.
[24.02.2023, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz