CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

07 czerwca 2024

PROFESOR TUTKA (17) O MIŁYM STARUSZKU

 



O miłym staruszku

Zdarza się, niestety, że chwalimy obcych, a zbyt surowo potępiamy swoich. Jeden z panów zaczął wychwalać uczciwość mieszkańców Skandynawii i porównywał ją do uczciwości rodaków. W porównaniu tym rodacy tracili. Na szczęście, odpowiedziano przykładami, które mogą nas pocieszyć.

Rejent, człowiek pamiętający dawną Warszawę, opowiedział, jak pewien znany lekarz, stały bywalec cukierni Pod Filarami, płacąc, upuścił złotówkę metalową, która potoczyła się pod bufet cukierniczy. Powiedziano lekarzowi, że kiedy wieczorem będą robili porządki, to pieniądz się znajdzie i nazajutrz zwrócą go panu doktorowi. I rzeczywiście na drugi dzień wręczono lekarzowi monetę, którą znaleźli podczas robienia porządków. Okazało się jednak, że jest to moneta dwuzłotowa. Widocznie zgubił ją gość inny. Lekarz podziękował, włożył do portmonetki pieniądz, wyjął złotówkę i wsunął ją pod bufet, mówiąc, że zgubił tylko tyle.

Sędzia przeniósł się do nowszych czasów: jechał niedawno taksówką warszawską; żona sędziego, wysiadając, zapomniała zabrać paczkę, zawierającą pończochę damską, w której «puściło oczko» i którą miała oddać do naprawy. W dwa dni potem pani sędzina przeczytała w znanej gazecie, że szofer odniósł pozostawioną pończochę do redakcji. Kto zna szoferów warszawskich — ten się temu nie zdziwi. Ale co ciekawsze: żona szofera, która umiała podnosić oczka, pończochę naprawiła i pani nie tylko, że otrzymała swoją zgubę, ale jeszcze z podniesionym oczkiem. Niewątpliwie, w takiej, powiedzmy, Norwegii oddano by również pończochę, ale czy z podniesionym oczkiem?

Odezwał się teraz Profesor Tutka:

Dajecie, panowie, przykłady uczciwości, że tak powiem, dość skomplikowanej, finezyjnej. Otóż w związku z tym przypomnieliście mi pewnego staruszka. Wynająłem mieszkanie w domku, należącym do bardzo miłej pary małżeńskiej. Oprócz pani i pana w domku mieszkało dwoje ślicznych dzieci, chłopczyk i dziewczynka, oraz dziadek, czyli ojciec pani. Koło domu był ogródek, ale tak młodziutki, że tylko na jednym jedynym drzewku czerwieniły się dwa jabłka. Posłyszałem, jak raz, przed wieczorem, ojciec powiedział do dzieci: «Jabłka już dojrzały, niech pobędą na drzewie do jutra — jutro niedziela, to je zerwiemy. Te pierwsze jabłka z naszego ogrodu będą dla was: jedno dla mojej dziewczynki, a drugie — dla mego chłopczyka.

Dziadek, który to słyszał, usiadł z dziećmi na ławce i zaczął im opowiadać.

Treść bajki, która dochodziła do mych uszu, była taka: Stary król ma córkę, oczywiście królewnę. Chce ją wydać za kolegę, króla sąsiedniego państwa. Ale królewnie podoba się pastuszek, który gra pięknie na fujarce. Król, jak to król, ma przekonania zawsze trochę konserwatywne; nie był przy tym bardzo muzykalny, żeby odczuć i ocenić należycie piękną grę na fujarce kandydata na swego zięcia. Dość, że doszło do ostrej wymiany zdań między ojcem a córką. Ostatecznie król osadził nieposłuszną w wieży zamkowej, aby «nabrała rozumu». Ale córka, jak to często, niestety, młodzi, ceniła więcej uczucie niż rozum. I umarłaby może nieszczęśliwa z głodu, bo do tej pory siedzi, gdyby do okienka wieży nie przylatywał ptak złotopióry: zrywa on po ogrodach w nocy jabłka czerwone i dokarmia królewnę.

Bajka, nie w streszczeniu, w jakim ja to podaję, ale opowiedziana obszerniej i ładniej, szczerze wzruszyła dzieci. Słyszałem, jak się umówiły: nie ruszą jabłek czerwonych, niech przyleci po nie ptak złotopióry! W nocy spać jakoś nie mogłem, wstałem z łóżka i nie zapalając światła, usiadłem w pobliżu okna. Zapatrzyłem się na gwiazdy. W cieniach nocy dojrzałem jakąś postać. Poznałem, że to dziadek. Zbliżył się on do drzewka, sięgnął po jabłka, a potem — usiadł na ławce i słyszałem, jak te jabłka zjadał. Z rana obudził mnie krzyk dzieci: «ptak zerwał jabłka! ptak zerwał jabłka!» — wołały z radością, godną lepszej sprawy. Koło drzewka zebrała się cała rodzina. Rodzice nawet nie słuchali, co mówią dzieci o ptaku: zaczęli biadać nad nieuczciwością i nad złodziejami, przed którymi nic się w naszym kraju ustrzec nie może. Staruszek przytakiwał. Mówił, że kraj nasz ma bohaterów, ma ludzi znakomitych, ale ma, niestety, i złodziei. No cóż... tak narzekali, bo byli rozdrażnieni, a zresztą nie słyszeli o przykładach uczciwości w naszym kraju, podanych nam tu niedawno przez rejenta i sędziego, jednak — co nie jest bez znaczenia — przez ludzi z sądownictwa. Uspokojono się wreszcie. Rodzice poszli na miasto, dzieci biegały po ogrodzie, a staruszek usiadł na ławce i zapłakał. Zbliżyłem się do staruszka i spytałem:

Pan płacze?

A tak, panie, płaczę. Ale nie ze smutku. Są to łzy radości — odpowiedział dziadek.

A z czego się pan tak cieszy?

Panie — mówił staruszek — rodzice się martwią, że jakiś szelma-złodziej zjadł dzieciom jabłka. Jest to podejście, że tak powiem, biologiczne czy zoologiczne: aby tylko dzieci nakarmić. Dba o to lwica, kotka, słowik. Ale ja sięgam dalej: wiem, że z tych kochanych wnuków, które mają takie dobre serca i nie żałują jabłek dla głodnej, wiem, widzę to jasno, że wyrosną z nich ludzie szlachetni.

Tak to pięknie ujmował staruszek. A ja z początku myślałem, gdy zjadał jabłka, że to człowiek nieuczciwy. Nawet — kanalia.



[07.06.2024, Toruń]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz