ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

18 lutego 2014

BUDOWLA (szkic-1)

Postępował krok za krokiem, pocierając znoszonymi sandałami o ostre kamienie szutrowej drogi. Po popołudniowej ulewie jasnobrunatna, piaszczysta drożyna oddychała intensywnie, zwłaszcza w miejscach nie osłanianych przez wysokie kolumny sosen. Niewątpliwie zbliżał się do tego miejsca. Czuł to swoimi łydkami i stopami, ale też widząc jak słoneczny okrąg, który pojawił się z chwilą ustania ulewy, przetacza się powoli na jego prawą stronę i traci intensywność. Czuł upływający czas na swoich plecach, na barkach, ramionach, gdzie przytroczono mu plecak, owinięty brezentem. Klepnięto go po udach i odprowadzono w miejsce krzyżowania się leśnych dróg, wskazując tę właściwą.
Podczas drogi rozmyślał o tylu sprawach, że gubił się w myślach. Próbował wprawdzie w szczegółach przygotować sobie mowę powitalną, lecz z nimi tak to już jest, że okoliczności wymuszają inny sposób formułowania myśli. Należało więc mieć na podorędziu inny zestaw słów, i jeszcze inny, aby nie pomyślano, że nie potrafi się wysłowić. Z każdym krokiem przybliżał się do przemyślanych wariantów wypowiedzi, skonstruowanych logicznie i dających się łatwo odszukać w pamięci. Jeśli się jest wędrownym kaznodzieją, trzeba wypowiadać się logicznie, aby nie pogoniono cię kamieniami. Ludzie, nauczeni pewnego sposobu myślenia, by nie powiedzieć głębiej i dosadniej, filozofii, często bronią się rozpaczliwie przed czymś nowym i nieznanym. Należy wtedy uruchomić całą maszynerię perswazji. Należy umieć opowiadać, przykuwając ich uwagę do wątków, które są najważniejsze.
W chałupie pod lasem, w której przetrwał kolejną ulewę, ugoszczono go mile. Potraktowano  przyjaźnie, pozwolono usiąść i ściągnięto z jego pleców bagaż, co sprawiło mu aż nadto widoczną ulgę. Podano mu skromny posiłek i napojono go ciepłym kompotem. Uszanowano jego tajemniczość i pozwolono, aby sam przedstawił cel swojej wędrówki, co uczynił bezpośrednio po zaspokojeniu głodu. Nie mówił wprawdzie wiele, jedynie tyle, ile potrzeba. Ważne było to, aby wiedzieli, że przybywa z daleka z dobrą nowiną i zamierza w tej okolicy pozostać tak długo, aż poczuje, ze wypełnił swoja misję. Nie dał się wciągnąć w rozważania na tematy metafizyczne, co było i jest domeną religii. Wprawdzie nie domagali się tego od niego, lecz przecież widział w ich oczach i niepokój i pragnienie poznania. Oboje staruszkowie musieli w przeszłości zetknąć się z takimi, co to chodzą z Wielką Księgą, aby nauczać i dyskutować, choć taka dyskusja jest w gruncie rzeczy jedynie interpretacją dokonywaną przez posiadaczy Księgi. Być może oczekiwali od niego, że postąpi w podobny sposób, wyciągnie z plecaka Księgę i zacznie interpretować poszczególne zlepki słów. Nic takiego nie nastąpiło, ponieważ Adam K. nie miał ochoty przekonywać ich do czegokolwiek. Miał wrażenie, że dobra nowina nie jest im potrzebna, gdyż ich zachowanie nie nosiło w sobie żadnych symptomów zła, które on chciał wypalać słowem. Ot, napotkał ludzi, dla których biel była bielą i nie należało im sztucznie krochmalić pościeli.
Uśmiechnął się do swoich myśli.
 - Gdybym tylko takich ludzi spotykał na swojej drodze, sens mojej misji byłby w niebezpieczeństwie – powiedział do siebie. 
Poddając się swobodnemu rozmyślaniu doszedł w końcu do skraju lasu. (...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz