ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

30 sierpnia 2016

JESZCZE JEDNA TRASA

I w końcu po ponad trzech tygodniach wymuszonego i rozleniwiającego wypoczynku ruszam w drogę, renówką numer dwa, bo tamtej, pozostawionej we Francji jeszcze nie naprawiono i jest „ściągana” do kraju. Niestety pozostały w niej moje rzeczy niezbędne do podróży, a najbardziej boleję nad kuchenką gazową. Niby firma załatwiła mi inną, używaną przez kogoś, ale jest totalnie zdezelowana, a mnie chodziło przecież o zrobienie sobie kawy czy herbaty, a na wysadzenie się w powietrze przy pomocy gazu mam jeszcze czas i stąd czeka mnie miesiąc z napojami „na zimno”.
Z Pobiedzisk pod Poznaniem jadę do Dachau, nie bez kłopotów, bo nie oclili mi towaru w Poznaniu i jedną noc spędziłem w stolicy Wielkopolski.
Na jednym z parkingów w Niemczech (jakieś 80 kilometrów za Słubicami) podchodzi do mnie młody mężczyzna, prosząc o podholowanie busa, gdyż nie może go uruchomić. Pomagam, lecz bezskutecznie. Jest zdziwiony, bo kupił właśnie nowy akumulator. Później dowiaduję się więcej. Mężczyzna ma niewielka firmę transportową i do tego „nieszczęsnego” busa zatrudnił wczoraj kierowcę. Ten po pierwszym rozładunku w Niemczech, ugrzązł na parkingu, gdzie wespół z wątpliwej sławy niewiastą postanowił umilić sobie życie przy pomocy alkoholu. Spożył tenże w ilościach uniemożliwiających odróżnianie dnia od nocy, przyjemności i obowiązku i w końcu właściciel autka (też renówki) zmuszony był przyjechać z żoną na parking (z Poznania byli) i powiadomić niemiecka policję o zdarzeniu. Trudno jednoznacznie orzec, czy radośnie usposobiony kierowca ma świadomość tego, że stracił pracę i został wraz ze swoją szykowną znajomą puszczony w skarpetkach do kraju. Tak sobie pomyślałem, że może i dobrze się stało, że ta renówka padła, bo wyszłoby z tego jeszcze większe nieszczęście. No cóż, bywa i tak na świecie.
Kolejny ładunek biorę z Mittenwald w niemieckich Alpach (niedaleko Garmisch Patternkirchen) i mam go zawieść do Sanremo we Włoszech. Trasa z tego miejsca jest ciekawa również z tego powodu, że przekracza się cztery granice: najpierw niemiecko-austriacką przed Insbruckiem, następnie austriacko-włoską w Brenero, potem włosko-francuską tunelem pod Tende (Alpy śródziemnomorskie), by powrócić do Włoch drogą wiodącą wybrzeżem morskim od Monte Carlo aż po Genuę.
Mam przyjemność jechać jedną z najpiękniejszych włoskich tras (chyba nie tylko włoskich) wzdłuż jeziora Garda w Lombardii. Pokonywałem już ją dwukrotnie, tyle że w nocy, a teraz nadarzyła się sposobność zrobienia kilku zdjęć, oczywiście z samochodu, bo miejsc do parkowania wzdłuż tej przepięknej turystycznej trasy jak na lekarstwo. Dość powiedzieć, że jedzie się ponad 45 kilometrów tuż nad brzegiem jeziora, wspinając się na dosyć strome wzgórza, bądź też jadąc tunelami, tunelikami i galeriami. Zdecydowanie bardziej polecam te trasę od tej wzdłuż Morza Śródziemnego, gdzie dosłownie setki kilometrów we Francji i we Włoszech jedzie się, mając po jednej stronie morze i cała te infrastrukturę turystyczną. Nad jeziorem Garda też jest sporo obiektów turystycznych, ale klimat jest tu bardziej sprzyjający, a widoki i wielkiego, bezkresnego jeziora, i otaczających je zewsząd Dolomitów niezapomniane.
Przez Mediolan i Turyn przejeżdżam wczesną nocą - nie ma wielkiego ruchu. Za Turynem kieruje się na południe w stronę Cueno i dale do granicy francuskiej pod Tende. Jest kilkukilometrowy tunel, choć budują też nowy (trudno rozstrzygnąć, czy drugą nitkę, czy zupełnie nowy). Na wjazd do tunelu czekam 20 minut, bo w tym miejscu ruch przez granicę jest jednostronny. Po stronie francuskiej kilka kilometrów karkołomnych zjazdów i wkracza się w klimat śródziemnomorski, ciepły i przeraźliwie suchy.
Po drodze mijam niewiele samochodów (jest przed czwartą nad ranem) i swoją drogą taka niemal samotna podróż przez Alpy nocą ma swój urok, choć tego dnia nie wyskakiwały na drogę sarny, jedynie widać było przelatujące w światłach reflektorów nietoperze i sowy.
Na 22 kilometrów przed celem, już ponownie po stronie włoskiej, dopadła mnie senność, więc przystaję i robię niemal dwugodzinną drzemkę. Do Sanremo dojeżdżam niezbyt wczesnym rankiem, kiedy ulice mijanych miasteczek i samego Sanremo są już dosłownie pełne aut i motocykli. Do tych drugich, zwłaszcza na południu Włoch trzeba się przyzwyczaić. Stanowią one niezbędny „element krajobrazu” tych okolic… no i trzeba na nie uważać.
Do farmaceutycznej firmy, gdzie wiozę beczki z jakąś chemiczną substancją, docieram „na raty”. Pod wskazanym adresem jest kamienica, a o lokalizacji zakładu dowiaduję się od napotkanych ludzi. Zajeżdżam więc pod firmę, myśląc, że może mi ten towar rozładują, choć właściwie rozładunek jest w poniedziałek, nie w sobotę. Nic z tego. Wyjeżdżam z Sanremo, a właściwie z jego centrum i docieram na jakąś ekonomiczną strefę, gdzie muszę przetrwać ten niesamowity upał do poniedziałku.

[27.08.2016, Poggio di Sanremo we Włoszech]

2 komentarze:

  1. Widuje czasami takich koczujących kierowców u nas i wcale im nie zazdroszczę...

    OdpowiedzUsuń
  2. Urozmaicenia muszą być. Tak piękne trasy, ale kierowcom również nie zazdroszczę.

    OdpowiedzUsuń