ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

30 sierpnia 2016

ŚLAD WSPOMNIEŃ

Pan Jerzy Papieski (właściwie należałoby powiedzieć ś.p. Jerzy Papieski) to postać rzeczywista, aczkolwiek we wciąż pisanej „Prowincji” występuje pod zmienionym nazwiskiem jako ten nauczyciel prowincjonalnego ale bardzo dobrego liceum, który był swoistym opiekunem „bohatera” opowieści i spełnił swą rolę znakomicie, oswajając zaściankowego uczniaka jeszcze bardziej prowincjonalnej podstawówki do bycia wcale niezłym i wrażliwym licealistą, poczytującym sobie za zaszczyt uczęszczanie to tej właśnie a nie innej średniej szkoły.
W wielu szkołach tak jest, że poszczególnym nauczycielom zdarza się wbijać do głowy wiedzę dwóm, a nawet trzem pokoleniom tej samej rodziny. Dzieje się tak zarówno w szkole podstawowej, jak i, być może rzadziej, w średniej (gimnazja w obecnej formie jako twór nowy nie doczekały się jeszcze spuścizny w postaci międzypokoleniowego łańcucha).
Pan Papieski nauczał był matkę „bohatera” „Prowincji”, jej siostrę (w tym miejscu należałoby się zatrzymać, albo też zaryzykować napisanie osobnej opowieści, co może w niejakiej, ale z pewnością nieprędkiej przyszłości się stanie) oraz całe mnóstwo przyjaciół obu sióstr, tudzież samego „bohatera” i jego  z kolei przyjaciół.
Coś jest niezwykłego w tym oddziaływaniu nauczyciela na poszczególne pokolenia dzieci i młodzieży, choć z drugiej strony nie jest to jedynie fenomen przypisany belferskiemu stanowi. Jeśli ktoś ma sposobność kupować pieczywo w piekarni przechodzącej z ojca na syna, łatać buty, szyć ubrania, czy naprawiać zegarki u rzemieślników trudniących się tym fachem „z dziada pradziada”, ten z całą pewnością potwierdzi, że we wszystkich tych przypadkach w niewielkich, a może i bardziej licznych społecznościach, nawiązują się w miarę trwałe więzi. Oczywiście ta sieć powiązań, sprowadzająca się do ogólnikowego stwierdzenia, że „wszyscy się nawzajem tutaj znają” ma również swoje ujemne strony, bo przecież stosunki międzyludzkie nie zawsze są sielanką. Nie mniej jednak ta znajomość siebie, wzajemnych oczekiwań, problemów, przeżywanie z innymi ludźmi smutków i radości, to wszystko powoduje, że człowiek jako jednostka, czuje się mniej samotny, a przez to odrobinkę szczęśliwszy, bo nawet jeśli zawiedzie najbliższa rodzina, to zawsze można się komu wypłakać w rękaw, pójść z kimś na setkę z golonką do gospody, przysiąść na ławeczce w alei kasztanowej i pogawędzić do bólu o lepszych czasach, czy w końcu powspominać tego, kto został wezwany na tamtą stronę świata.
Z ubolewaniem przyznaję, że świat, w którym nawiązują się opisane w największym skrócie więzi, mija bezpowrotnie. W dzisiejszych czasach preferowana jest mobilność: wyjeżdżam, uczę się, pracuję tam, gdzie będzie mi lepiej, gnam za własnym szczęściem, pieniądzem, powodzeniem, wybieram najbezpieczniejsze lokalizacje, nie tylko nie tworzę więzi z innymi ludźmi, lecz odgradzam się od nich, żyję dla siebie, a kupuję tam, gdzie taniej, albo w sklepach, na które innych nie stać, posyłam dzieci do najlepszych szkół, a mając dzieci, kiedy trafia mi się okazja do lepszego zarobku w innym mieście, porzucam obecne miejsce zamieszkania, nie zważając na to, że syn czy córka mają już w starym miejscu przyjaciół, nic to, mówimy, tam gdzie jedziemy, znajdziesz nowych.
Trudno czynić komuś zarzuty z tego powodu, że chce dla siebie, swojej rodziny i dzieci lepiej, ale jak to „lepiej” ma się do społeczności, w jakiej się żyje, czy szerzej - do społeczeństwa. To „lepiej” dla mnie wcale nie oznacza „lepiej” dla ciebie, dla innych, czasami wręcz wektory pragnień, chęci i możliwości znoszą się, bądź też zwalczają. Czy można w takim przypadku mówić o więzi, o jakiejś wspólnocie celów i interesów? Czy można mówić o wyodrębnieniu się jakiejkolwiek władzy, która będzie działała w imieniu ogółu? Jakiego ogółu? Jeżeli już, to wąskiej grupy, kierującej się doraźnym interesem. Nie wytwarzając naturalnej więzi między ludźmi nie ma mowy o dobrym rządzeniu na wszystkich szczeblach. Aby władać innymi koniecznym staje się wymyślanie kluczy, wyróżniających jednych od drugich, jednoczących jednych przeciwko drugim.
I tak oto niepostrzeżenie, a pewnie i niezamierzenie, od wspomnień o panu Jerzym Papieskim słowa potoczyły się w stronę socjologii i zatrzymały przed bramą z napisem „polityka”. Nie chcę po raz enty otwierać tej bramy.
Pan Jerzy Papieski uczył geografii a także przedmiotu, który różnie się na przestrzeni najnowszych dziejów nazywał… przyjmijmy taką nazwę: „wiedza o społeczeństwie”. W liceum, do którego uczęszczał „bohater” „Prowincji”, pan Papieski był opiekunem harcerzy, dbał o ceremoniał szkolny, organizował prace społeczne, słowem to na jego barkach, nie na dyrektora, wspierała się budowla oświatowa zwana dalej szkołą z całym jej ożywionym inwentarzem. Do każdego z wykonywanych przez siebie zadań podchodził z niezwykłym zapałem i pasją. Jedni podziwiali go za to zaangażowanie, inni traktowali profesora jak niegroźnego Don Kichota, walczącego z wiatrakami załamywania rąk, bylejakością i lenistwem. Możliwe, że nie miał pan Papieski jakichś szczególnych osiągnięć pedagogicznych (dzisiaj powiedzielibyśmy - nie miał olimpijczyków, wypuszczonych na wybieg z klatki szczurów), ale wartość nauczyciela nie polega na li tylko na szlifowaniu diamentów, lecz również na mozolnym nadawaniu właściwych kształtów zwykłym polnym kamieniom… a przy tym, co najważniejsze, nauczyciel to też i nade wszystko człowiek.
Ile jest wspomnień rzeczywistych, a ile idealizacji kogoś, kto odszedł, czasu, który minął bezpowrotnie, samego siebie zaplątanego w sieci własnej historii, przyjaciół i znajomych, którzy już ciebie nie pamiętają, bo i z jakiego powodu?
A może ten ślad wspomnień jest zadaną sobie pokutą za to, że nie udało się przekształcić marzeń w rzeczywistość?

[29.08.2016, Robassomero we Włoszech]

8 komentarzy:

  1. Przychylam się w stu procentach do każdego ze stwierdzeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no cóż... nauczyciele wśród rozmaitości poglądów, mają tez i wspólne...

      Usuń
  2. Moja Mama była taką nauczycielką kilku pokoleń. Uczyła wprawdzie tylko te najmłodsze dzieci /klasy 1-3/ ale uczyła je "sercem".
    Może dobrze, że nie widzi tego co dzieje się teraz...
    Pozdrawiam serdecznie w pierwszy dzień kolejnego roku szkolnego.
    :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha... do mnie te pozdrowienia :-) Bardzo się Stokrotko zmieniło... nie uwierzysz, że za dawnych czasów, na samym początku tak zwanej kariery, pożal sie Bożę, zawodowej, nie mogłem sie doczekać pierwszego września :-)

      Usuń
  3. Dziś wracałam z pracy, usłyszałam orkiestrę, więc poszłam w tym kierunku, na skwer, gdzie skromna uroczystość dla uczczenia rocznicy 1 września.
    Zaczęli grac hymn, sporo osób stanęło na baczność, ale dwie młode mamy z dziećmi przechodzą ze śmiechem, dzieci za nimi. Zwróciłam im uwagę, że przecież hymn grają...bez odzewu :-(
    Inna pani, niemłoda już rozmawia przez telefon , przechadzając sie za plecami wojska, a przecież hymn grali...
    Czasami mam wrażenie, że tak jak śpiewa Daukszewicz - jeden kraj, dwa plemiona...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no cóż, Jotko, to prawda... czego dom nie nauczył, trudno naprawić w szkole... natomiast przyznać też trzeba szczerze, że coraz więcej u nas takiego "nastroszonego" patriotyzmu, na pokaz, co chyba też odstręcza ludzi od szacunku dla symboli

      Usuń
  4. Piękna notka o zwyczajnej pracy nauczyciela, który zostawił ślad w umyśle swoich uczniów. Są tacy szarzy nauczyciele, pracowici, rzetelnie wykonujący swą pracę. Trzeba o nich pamiętać, trzeba przypominać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja pamiętam, nawet jeśli nazwiska uciekają z pamięci.. ale czy kto o mnie wspomni... ech, życie

      Usuń