ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

12 sierpnia 2016

"MIŁOŚĆ W CZASACH ZARAZY" MARQUEZA

To prawdziwa przyjemność sięgnąć ponownie do tekstu kolumbijskiego geniusza pisanego słowa Gabriela Garcii Marqueza „Miłość w czasach zarazy”; sięgnąć w imię zasady, że do pewnych książek powraca się z takim sentymentem jak do krainy szczęśliwego dzieciństwa. Trzeba w tym miejscu dodać, że od poprzedniego czytania upłynęło sporo czasu, a zatem powrót przysłonięty jest mgiełką zapomnienia, co tylko wzmaga apetyt na prawdziwą literaturę, z którą w tej postaci nie tak często ma się do czynienia. Tak więc, czytając powtórnie, czytam po raz pierwszy i urzeka mnie styl, i narracja, i sama opowieść i język mistrzowsko wykorzystany, wzbogacony świetnym tłumaczeniem Carlosa Marrodana Casasa, a należy o tym wspomnieć, bo często niesłusznie  pomijamy rolę tłumacza.
U Marqueza każde słowo ma swoje znaczenie i użyte jest z ogromną precyzją; każde słowo buduje akcję opowieści, która przy całej realności przedstawionego świata mieści w sobie jakże istotną szczyptę magii, tajemniczości i dyskrecji.
Autor bezsprzecznie panuje nad każdym wątkiem opowiadania, zagłębia się w przeszłość, burząc rzeczywisty porządek fabuły, aby znów przybliżyć się do autentycznego czasu.
Tak w „Miłości w czasach zarazy” jak i w innych powieściach i opowiadaniach emanuje głęboki humanizm, bystrość obserwacji i delikatny dystans do stworzonych przez autora „Stu lat samotności” postaci; dystans, który zapewnia swoisty obiektywizm, choć nie pozbawiony emocji.
Marqueza należy czytać powoli, uważnie, bo tylko wtedy można zrozumieć precyzyjnie i logicznie skonstruowaną narrację, która tej uwagi wymaga, a wtedy coraz bardziej wciąga czytelnika w świat zaproponowany przez tego niezwykłego artystę: pisarza, malarza i czarownika.
Chociaż „Miłość w czasach zarazy” jest w gruncie rzeczy wielkim, klasycznym romansem opisanym w niezwykle ciepłych, mądrych słowach, to nie brak w niej znakomitych opisów, jak ten - miasta, a właściwie jego ubogiej dzielnicy…
Poniżej kunsztowny fragment.
(…)
„Słowa te prześladowały doktora Juvenala Urbino przez całą drogę powrotną do domu: „W tej umieralni nędzarzy”. Określenie nie było pozbawione podstaw. Miasto, jego miasto, pozostawało bowiem wciąż, niezmienione, na obrzeżach czasu: skwarne i wyschnięte miasto jego nocnych koszmarów i samotnych rozkoszy wieku dojrzewania, gdzie rdzewiały kwiaty i pleśniała sól, miasto, któremu przez ostatnie cztery wieki nie zdarzyło się nic, oprócz powolnego starzenia się pośród zwiędniętych drzew laurowych i zgniłych mokradeł. W zimie gwałtowne i niszczycielskie ulewy rozsadzały latryny zamieniając ulice w przyprawiające o mdłości bagniska. Latem niewidoczny pył, piekący jak rozżarzona kreda, przenikał do najbardziej strzeżonych zakamarków wyobraźni, gnany przez szaleńcze wiatry zrywające dachy i unoszące dzieci w powietrzu. W soboty biedota mulacka tłumnie opuszczała swoje chaty sklecone z tektury i blachy nad brzegiem trzęsawisk, taszcząc ze sobą cały zwierzęcy przychówek i bambetle kuchenne do gotowania i picia, by radosnym szturmem opanować kamieniste plaże kolonialnej dzielnicy. Jeszcze parę lat temu u najstarszych spośród nich można było dojrzeć królewskie piętno niewolników wypalone na piersi rozżarzonym żelazem.
W końcu tygodnia tańczyli do upadłego, zapijali się na śmierć alkoholami z domowych retort, kochali się w krzakach z kim popadło, a w niedzielę o północy rozgramiali swe własne tabuny w krwawych bijatykach wszystkich ze wszystkimi. Był to ten sam porywczy tłum, który przez resztę tygodnia zalewał place i uliczki starego miasta dźwigając swoje przenośne kramiki z wszystkim, co dawało się sprzedać i kupić, zarażając martwe miasto szaleństwem jarmarcznych tłumów pachnących smażoną rybą: tchnąć nowe życie.” (...)

[12.08.2016, Dobrzelin]

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. To świetna książka.Też czytałam ją dwukrotnie, w kilkunastoletnich odstępach czasu.
    Pożyczyłam ją koleżance.
    Zwróciła mi po miesiącu. Pytam jakie wrażenia i słyszę: "nie czytałam, bo ona jest w czarnej oprawie, a ja takich książek nie czytam". Wymiękłam- zatkało mnie całkiem.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Obiecałam sobie wszystkie klasyki powtórzyć na emeryturze, czy zdążę? Któż to wie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Lubię pisarza za piękny język, wielopoziomowość znaczeń i kopalnię wiedzy. Zacytuję: „Najistotniejszym elementem w dobrym małżeństwie nie jest szczęście, ale trwałość.”
    Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń