ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

30 sierpnia 2016

TRZEJ EMISARIUSZE

Zaczęło się to dawno, dawno temu od popełnionego i zaginionego, już chyba bezpowrotnie, tekstu, który w pewnym sensie był reakcją na powstanie „Solidarności”, ale i też swobodnym nawiązaniem do powieści Tibora Dery’ego „Pan A.G. w X”.
W „Panu A.G. w X” przedstawiony jest świat wolności - dowolności, czyli wolność beztroska, komiczna, surrealistyczna i, paradoksalnie, zniewalająca człowieka.
Wybuch pierwszej „Solidarności” oczarował masy, niemal je ogłupił, obiecując sprawiedliwość, wolność i drugą Japonię jako kwintesencję gospodarczej potęgi i niezależności.
W obu przypadkach dominantą staje się „wolność” jako przeciwieństwo niewoli, a w gospodarce pełne półki zamiast octu i musztardy, tak jakby dwa pokolenia „niewolników” PRL-u niczego innego nie jadły.
Prawdopodobnie nie doszłoby do rozpoczęcia pracy nad tekstem, który docelowo miał się stać powieścią, podobnie jak u Dery’ego - surrealistyczną, gdyby nie mój wyssany z mlekiem matki sceptycyzm oraz słynna na cały świat przekora. Jak na pisanie, brzdącem jeszcze byłem, ale już wtedy podejrzewałem, że nie ma dobra ani zła w czystej postaci, że poza utopijnym komunizmem, w którym to ustroju walka klas jest zbędna, bo zmiana świadomości następuje w sposób dobrowolny, poza utopijnym komunizmem nie ma innego ustroju, który nie miałby drugiego dna, jakiegoś podtekstu czy zakłamania. Jeżeli zatem raptownym zmianom towarzyszą piękne hasła, to należy wziąć je w kwadratowy nawias, a pomiędzy linijkami przepięknych wierszy trzeba dotrzeć do drugiego sedna, do intencji, jakimi kierowali się szermierze pięknych słów. Dzisiaj, będąc już zgorzkniałym i stetryczałym starcem, przyznaję rację temu nieopierzonemu brzdącowi, dodając tyle, że im szlachetniej brzmią słowa, tym bardziej trzeba się mieć na baczności przed tymi, którzy je głoszą. Wylewny a rubaszny śmiech mnie ogarnia na owo credo zapisane w postaci dwudziestu jeden postulatów. Czy ktoś o nich pamięta? Mydliny, słodki budyń, kasza manna dla mas. Przecież wiadomo było (może niektórym, co umieli czytać między linijkami), że tak naprawdę nie chodziło o poprawę warunków życia i pracy robotników, nie chodziło nawet o te wolne związki zawodowe; szło o zmianę ustroju, w którym elity solidarności przy finansowym wsparciu Zachodu dogadają się z partyjnymi elitami i staną się zaczynem nowego porządku dziejowego, nowej korporacji rządzącej ciemnym ludem.
Paradoksem tej historii jest to, że natychmiast po „urządzeniu się na nowym”, brutalne ostrze wściekłego postkolonialnego kapitalizmu trafia w (o, matko, co za archaiczne słowo) klasę robotniczą, czyli ludzi, którzy na własnych ramionach wynieśli tych wszystkich doradców i negocjatorów oraz tych, którzy nie skalali swoich delikatnych rączek pracą. I mogą mi mówić co chcą liberalne pustaki, że nieopłacalność, niekonkurencyjność, że innej drogi nie było i nie ma, ale żeby tak obcesowo chamskim kułakiem w pysk?
Bo kiedy dorwiesz się do władzy, to dopisujesz ideologię jedynej, słusznej drogi. Bez tej aureoli twoja władza blednie i umiera. I mówią ci, że owszem, błędy i wypaczenia były (skąd to znamy?) ale droga jest słuszna i jedyna. Pustak nad pustaki, czyli wielki reformator, rzekł był, że odnieśliśmy jako państwo sukces, czyniąc to i tamto, bo nikt przed nami takich zmian nie dokonał. Pała z logiki, pustaku, bo niby skąd wiesz, że zmiany poszły w dobrym kierunku, skoro nie masz innego przykładu dla poparcia swoich twierdzeń. Zostawmy w spokoju tego nieboraka, niech boją się ci, którym teraz doradza.
W moim tekście, pragnę zaznaczyć, że pisany był w konwencji surrealistycznej, opowieść rozpoczyna się niewinnie, wręcz romansowo i tajemniczo. On, pierwszorzędna postać, spędza sobie urocze wakacje w samotności w lesie, nad jeziorem, stęskniony za prostym, nieskomplikowanym życiem, jak najbliżej natury.
Ona, zniechęcona życiem, zagubiona, może uciekinierka, tajemnicza i milcząca, głodna i spragniona, jak dzikie zwierzę instynktownie szukająca pożywienia, wyczuwa dym wydobywający się z komina leśnej chaty; krąży wokół niej; rozpętuje się burza; myli drogę; wreszcie czyjeś silne ramiona wnoszą ją tam, gdzie może się ogrzać, ugasić pragnienie i przypomnieć sobie smak smażonego szczupaka. Tajemniczo i romantycznie. Niestety zmogła ją choroba. Długa, spotęgowana milczeniem, bo ona nie wypowiada żadnego słowa, jest jak to dziecię porzucone kiedyś, wygnane z domu, zdane na łaskę i niełaskę natury. Dzięki jego staraniom ona z dnia na dzień czuje się lepiej, jej oczy, chociaż wciąż lękliwe i dzikie, zaczynają coraz więcej rozumieć. 
W tym samym czasie do leśnej chatki dochodzą niepokojące wieści. W powietrzu wyczuwa się zmianę. On, znający naturę lasu, obserwuje niezwyczajne zachowanie się zwierząt, ich niespodziewaną ucieczkę, która poprzedza odległy pożar. Wkrótce leśnymi bezdrożami zaczynają wędrować ludzie, w samotności i w grupach. Coś się szykuje. Wojna? Rewolucja? Pożoga? Pomór? A może jakiś szaleńczy, niewytłumaczalny tumult?
Dziewczyna odżywa. Zaczyna mówić. Tam, w dalekim mieście zostawiła swoich rodziców. Czy żyją? Co się w ogóle stało? Czy dołączyli do uciekających? On zgromadził już żywność. Wydał jej stosowne polecenia i zdecydował, że wybierze się do miasta. Dotrze do jej rodziców i zobaczy co się stało z jego domem.
Wędruje więc. Droga, choć teoretycznie krótka, dłuży się w nieskończoność (czas na skrajny surrealizm). Miasto otoczone jest trzema kordonami samozwańczych wojsk. Zacieśnia się pierścień nad miastem. Aby przedostać się do centrum potrzebny jest amulet - odznaka. Tylko ci, którzy posiadają tę oznakę, mogą bezpiecznie dotrzeć do każdej dzielnicy miasta. Odznakę dostają jedynie najlojalniejsi, albo ci, którzy nie szczędzili sił w boju ze starą władzą. Idąc w stronę centrum miasta, gdzie jeszcze bronią się zastępy starego systemu, on napotyka chłopca. Chłopiec jest przebiegły i posiada amulet. Nie z powodu swej lojalności do nowych władz, nie dlatego, że wyróżnił się w walce. On ukradł tę oznakę. Pomimo próśb mężczyzny, chłopiec nie zamierza mu jej podarować. Pójdzie sam. Małemu chłopcu łatwiej. Mężczyzna znużony wędrówką zasypia na trzy dni i trzy noce. Chłopiec uciekając się do podstępów, myląc wartowników, przeskakując z zaułka w zaułek, brnąc w kloacznych rynsztokach, czołgając się przez zasieki z drutu kolczastego, dociera do tych wszystkich miejsc, które miał odnaleźć, ale one nie istnieją w dotychczasowym kształcie, są ruiną. Nie ma w nich żywych ludzi. Nie odnalazł rodziców dziewczyny. Wraca w miejsce rozstania z mężczyzna i zdaje mu relację, kończąc ją słowami: „tam nie ma po co iść”.
Wracają do leśnej chaty.
Mija czas. Może miesiąc, rok, może tydzień. Nowa władza wysyła na cztery strony świata swoich emisariuszy. Mają oni na celu przekazać tym, którzy uciekli dobrą nowinę. Oto zapanował sprawiedliwy ustrój, zapanowała wolność. Wkrótce jedna z grup emisariuszy dociera do leśnej chatki. Mają świadczyć o nowej władzy. Zanim nastąpi hymn pochwalny na cześć nowej władzy…
ona - rozpoznaje w jednym z emisariuszy, mężczyznę, który ją zgwałcił i z tego powodu zerwała z dotychczasowym życiem, oddając się włóczędze,
chłopiec - rozpoznaje w innym emisariuszu człowieka, który zabił jego matkę, 
on - przypomina sobie postać trzeciego emisariusza, który podstępem i zmową zniszczył jego karierę zawodową i rozbił narzeczeństwo.
I w tym miejscu urywa się opowieść, która miała się zakończyć, w warstwie ideologicznej stwierdzeniem, że nie wszystko nowe, co po starym nastaje warte jest starego.
I wybuchł stan wojenny, który przerwał tę opowieść, ale nie stan wojenny był najstraszniejszy, ale pewne przez tych „nowych” powtarzane stwierdzenie. Czy ktoś je jeszcze pamięta? Ja pamiętam, bo pamiętam najważniejsze słowa, jeśli nawet były podłymi słowami. „Im gorzej, tym lepiej”. Ktoś sobie je kojarzy? Jaki był kontekst tego powiedzenia? W tym właśnie stwierdzeniu zawiera się cała prawda o Solidarności.
I nie wróciłem już nigdy do swojej młodzieńczej, naiwnie szczerej, nadrealistycznie przerysowanej opowieści. W tych trzech głoszących piękne słowa emisariuszach, rozpoznałem was… ech, nie chce mi się o was gadać.

[28.08.2016, Poggio di Sanremo we Włoszech]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz