CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

07 kwietnia 2017

ABY SIĘ NIE NUDZIĆ - DWIE TRASY DO ANGLII

Kiedy już pozostawałem w błogim stanie lenistwa, począwszy od 30 marca dostałem dwie trasy na Anglię: 30-go do Oxford, a dnia następnego, po powrocie i trzech godzinach odpoczynku w „domu”, kolejny kurs pod Birmingham (Jaguar/Rrover), co dało w sumie ponad 2000 kilometrów na 48 godzin pracy właściwie non-stop.
 W Oxford rozładowuję się rano, przed siódmą, po półgodzinnym oczekiwaniu na otwarcie firmy i zaraz dostaję namiary na firmę pod niewiele mówiąca mi nazwą BT, znajdująca się w Lutterbach pod Leicester. Podjeżdżam tam przed południem. Przy bramie Hindus w średnim wieku spisuje mojej dane, kontaktuje się telefonicznie z magazynem, lecz ma trudności w określeniem miejsca, skąd będę brał towar. Mija czas, ja nie mam żadnych bliższych danych, takich jak numer referencyjny ładunku, czy też numer magazynu; Hindus odsyła mnie pod budynek z żółtą bramą, mówiąc, żebym przed nią zaczekał, bo ktoś do mnie wyjdzie.
Stoję zatem pod tą bramą trzy kwadranse, lecz nikt się nie zjawia. Wreszcie nadjeżdża widlakiem jakiś młodszy, a ciemniejszy Hindus.
- Excuse me, a man at the security office told me to drive round the building and stop my lory in front of this yellow gate - mówię do niego. - I was to wait here until anyone came up to me. Nobody came, so I’ve been waiting here for 45 minnutes now. Could you help me? 
Hindus nie wie, co z tym fantem zrobić, podobnie zresztą jak Polak pracujący w tej firmie, który pojawia się po chwili. Obiecują, że powiedzą o mnie, że czekam na towar komu trzeba. Wracaja po pięciu minutach i sugerują, abym objechał wielki magazyn i postawił auto przed inną bramą. Podjeżdżam pod wskazane miejsce. Tam znów zapytuję o możliwość dostania ładunku, lecz otrzymuję informację, że już byłem pod wskazanym miejscem i powinienem w nie powrócić… a zatem wracam pod „żółtą” bramę, czekam jeszcze kwadrans i w końcu mam towar do Rotterdamu, chociaż ja rozładowują go w „domu”, skąd zmieniający mnie za kierownicą Ukrainiec zabierze ładunek do Holandii.
Na prom w Dover dostaję się szczęśliwie, wjeżdżając dwie godziny przed faktyczną godziną wypłynięcia tuż po zachodzie słońca. Będą już na szlaku żeglownym pośrodku Kanału, obserwuję jak na północnym i zachodnim skraju horyzontu, nad spokojnymi wodami gromadzi się wąska, przylegająca do morskiej toni żółtawa ćma mgły, przypominająca chmury unoszącego się pod wpływem czy to wiatru, czy różnicy temperatur wiatru. Ciekawe zjawisko, choć zwykle wtedy, gdy zaczyna być ciekawiej, nie mam z sobą aparatu fotograficznego.
Dojeżdżając z Calais do „domu”, wiem już o powrotnym kursie do Anglii. I to jest ten cenny czas prawie trzech godzin, kiedy to po średnioenergetycznym posiłku odbywam drzemkę.
Wyruszam w środku nocy. Miałem płynąć promem, ale spedytor przez pomyłkę nie zamówił mi przeprawy. Miałem się wrócić pod Eurotunelem, skąd przeprawię się pociągiem pod Kanałem. Przejeżdżam więc z przeprawy promowej na tunelową. Tam akurat moje autko kierują na rentgenowski skaner i tracę trochę cennego czasu. A potem już M26, M25 i M1 w stronę Heathrow, Oxford i Birmingham. Do zakładów Jaguara i Rovera trafiam bez kłopotów, choć sporo czasu zajmuje mi rozładunek. I już podczas rozładunku dostaję informację o załadunku w Leeds. Po śniadanku wyjeżdżam, a mam do przejechania circa 180 kilometrów, ale zdążę, choć jadę stosunkowo szybko, aby nie tracić czasu. Ciekawa sytuacja w samym Leeds. Obie nawigacje doprowadzają mnie na osiedle mieszkalne, a więc będę musiał rozejrzeć się za firmą, polegając na „własnym nosie”. Podjeżdżam pod rondo i ze zdziwieniem spostrzegam przed sobą ciężarówkę z reklamą tej firmy, do której mam się udać. Zastanawiam się tylko, czy ciężarówka opuściła własna firmę, czy też zmierza akurat do niej. Okazuje się, że jechała do swojej bazy, bo jadąc za nią, po jakichś trzystu metrach docieram pod wskazany adres. 
I znów załadunek. Jakieś meble, skrzynie i kartony do Amsterdamu i Hamburga. Ale nie cały towar mają przygotowany. Ostatecznie wyjeżdżam po 18-tej, po dwuipółgodzinnym oczekiwaniu. Piszę na komunikatorze, że wypadałoby porozmawiać z klientem, aby przesunął godzinę jutrzejszego rozładunku. W Amsterdamie towar ma się pojawić bowiem na godzinę ósmą rano, a ja mam do przejechania po samej Anglii około 450 kilometrów, później przeprawa promowa - jakieś 2-3 godziny zwykle, następnie zmiana kierowców, a to wszystko wymaga czasu.
Spedytorka zmienia ustalenia: mam wjechać na tunel (szybciej), to raz, a dwa, nie podjeżdżam z towarem do „domu”, a zamieniam się z Ukraińcem w Marck pod Calais (firma dostarczyła już „berlingo”, które służyć ma właśnie temu, że zmiennik podjeżdża nim we wskazane miejsce, gdzie następuje zamiana kierowców i ten, który do tej pory jechał, wraca półosobówką do „domu” i w ten sposób zyskuje się jakieś 180 kilometrów. Ale wyniknęły dodatkowe problemy.
Około 1.20, dzięki nadzwyczaj szybkiej, kolejowej przeprawie przez Kanał, stawiam się w Marck, w miejscu zamiany. Wcześniej, jeszcze po angielskiej stronie, kontaktowałem się telefonicznie z „domem”, określając prawdopodobną godzinę przybycia do Francji. Kierowca miał już wyjechać. No i nie wyjechał. Czekam godzinę i ponownie dzwonię do „domu”. Ktoś inny odebrał telefon. Nikt nie wyjeżdżał i on zajmie się tym, aby wyjechał. 
Zmiennik dotarł w końcu do mnie parę minut po piątej; w pół do szóstej lub trochę później ruszył w drogę. W dwie godziny do Amsterdamu się nie wyrobi. 
Powolutku dojechałem do „domu”, rozpakowałem się i znalazłem sobie łóżko. Wreszcie pora na sen.

[01.04.2017, Campigneulles Les Grandes we Francji] 

2 komentarze:

  1. Nie wiem, jakim cudem wytrzymujesz takie warunki pracy i życia ...

    OdpowiedzUsuń
  2. to kwestia przyzwyczajenia... nie jest tak źle podczas obecnego kursu

    OdpowiedzUsuń