CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

21 kwietnia 2017

NOCĄ

Budzę się około drugiej w nocy. Powróciło do normy to moje nocne krzątanie, biologiczny zegar ponownie przestawiony; funkcjonuje w oparciu o czas wyznaczony przez fazy księżyca, a ten dzisiaj, trzynastego w pełni.
Powrócił z Zamudio Roman, mój partner z początku trasy. Tak jakoś zrobiło mi się od razu raźniej, ale nie mamy zbyt wiele czasu na rozmowę, bo on po przebyciu tych prawie 1400 kilometrów musi być zmęczony i po szybkiej kąpieli kładzie się spać. Inny Ukrainiec z mojego pokoju, Witalij o trzeciej (oczywiście nie śpię jeszcze) podjechał pod Carrefour, aby zmienić Jurka, który powraca o tej porze z Anglii. Jedzie do Zamudio i święta spędzi w Hiszpanii, a ja prawdopodobnie tutaj, w Campigneulles (możliwa jest również angielska wersja świąt). Witia ugotował sobie przed odjazdem kaszę z jakimś mięsem; część zjadł, a resztę zostawił sobie na trasę. Ale najciekawsze jest to, że zagotował w blaszanym garnuszku herbatę; nie zaparzył, a właśnie zagotował, konkretnie cztery torebki włożył do wrzątku i zagotował. Tłumaczy, że taka herbata na drogę jest na tyle mocna, że nie pozwoli mu zasnąć przy kierownicy. Muszę spróbować tego wynalazku.
Trzecia dwadzieścia pięć. Przyjechał Jurek. Dziwi się, że jeszcze nie pojechałem do kraju. Dla Jurka, który miał zaplanowane pozostanie za granicą podczas świąt była to chyba ostatnia „wycieczka” do Anglii. Witalij z kolei ma rozładunek w Hiszpanii na wtorek po świętach, a zatem Wielkanoc spędzi gdzieś po drodze.
Zapowiadają się chłodne święta. O kaprysach pogody w kraju dowiaduję się drogą telefoniczną od siostry. Tutaj we Francji, nad Kanałem też się ochłodziło. Nie ma mowy o opalaniu. W nocy, podczas pełni, wieje zimny, przenikliwy wiatr, przyprowadzając bure, na szczęście jeszcze niezwarte chmury; na wyższej wysokości pojawiają się stratocumulusy, które zapowiadają deszcz, ale czy tak się stanie - nie mam pojęcia; w Polsce oznaczałyby one opady deszczu za 12-16 godzin.
Próbuję pisać. Nabazgrałem około stu stron „Peryferii” i zatrzymałem się jak sparaliżowany w jednej trzeciej jedenastego rozdziału. Może skrobnę jeszcze parę stron przed zaśnięciem.
Mam jeszcze do dokończenia dwa opowiadanka: jedno zaczęte jeszcze 11 marca w Coventry; drugie podjęte niedawno, 9 kwietnia. Trudno powiedzieć, czy je zakończę. To w sumie dziwne, bo mam tyle wolnego czasu, który mógłbym spożytkować na pisanie, ale najwidoczniej nie przekłada się on na „apetyt na pisanie”.
Nareszcie wypogodziło się niebo i uciszył się wiatr. Jest w pół do piątej nad ranem.

[13.04.2017, Campigneulles Les Grandes we Francji] 

4 komentarze:

  1. "Apetyt na pisanie" przychodzi w najmniej odpowiednim momencie. Wiem coś o tym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie ten największy apetyt mam akurat podczas jazdy, albo przychodzi nagle... diabli wiedzą skąd :-)

      Usuń
  2. Jesteście, jak ludzie bez ojczyzny. Paradoksalnie, nie zawsze wena twórcza przychodzi wtedy, gdy mamy czas, jesteśmy wypoczęci czy akurat mielibyśmy ochotę popisać... ale życzę Ci tej weny nieustającej :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...podobno w takich sytuacjach odpowiada się: "nie dziękuję", ale ja, jako żem starej "datowności" dziękuję :-)

      Usuń