CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

30 marca 2018

KOLEJNOŚĆ LOSÓW. SPOTKANIE PIĄTE - SIOSTRY

- Młodzieńcze ty tutaj? Zwiedzasz, czy przyszedłeś odwiedzić groby bliskich… wróć, popatrz, co z nich zostało, kamień na kamieniu, a’propos kamieni, czy złożyłeś na jednej choćby płycie kamień? To taki piękny zwyczaj w judaizmie, tak jak u nas, chrześcijan, zapalanie świec, nie tylko na pierwszego listopada.
Zaskoczyła go kompletnie. Ta, której nie znał, choć wydała mu się bardzo podobna do tej drugiej. Tę widywał często na mieście, choć nigdy nie odezwał się do niej słowem. Zbliżył się do dwóch kobiet o krok, może dwa. Rzeczywiście podobne, a w świetle słońca schylającego się ku zachodowi, siwe, jak się domyślał, włosy kobiet przybierały kolor świeżej miedzi. Chyba pozdrowił je obie „dobry wieczór paniom”, ale wcale nie był tego pewien, bo ta, której nie znał, ponownie się do niego odezwała.
- Ty pewnie zastanawiasz się, młodzieńcze, dlaczego ja zagaduję ciebie tak bezpośrednio. No cóż, ja tak zawsze. Jestem bardzo bezpośrednia i łatwo nawiązuję kontakty, prawda, siostro? I jeżeli intryguje cię jeszcze to, że w ogóle się odzywam, to moja siostra z pewnością potwierdzi, że ja dużo, bardzo dużo gadam. Taka już jestem. Jadwiga wręcz przeciwnie - ona zawsze ważyła słowa, zawsze stonowana, rozsądna, no i z pewnością mądrzejsza ode mnie. Ale ja od dziecka byłam żądna poznawania świata, nowych ludzi. Zainteresowało mnie na przykład to, co młodzieniec w twoim wieku może szukać na naszym starym cmentarzu żydowskim, bo jakoś nie podejrzewam, że przyszedłeś tu odwiedzić groby swoich przodków, chociaż…
- Ireno, powinnaś dać temu chłopcu dojść do słowa, jeśli chcesz się od niego czegoś dowiedzieć - strofowała siostrę Jadwiga. - A jeśli nie zechce ci odpowiedzieć, nie możesz mieć o to do niego pretensji. 
- Przepraszam cię, młodzieńcze, siostra jak zwykle ma rację. Nie mogę wymagać od ciebie odpowiedzi, ale ciekawość starej kobiety, rozumiesz, ta potrafi pogrzebać maniery dobrego wychowania. Rozumiesz więc…
Nareszcie przerwała i był to czas, w którym miał sposobność odezwania się do tej pani, do obu pań, ale początkowo wzdragał się przed odpowiedzią, sądząc, że odbiorą ją jako niepoważnie banalną, bo kto urządza sobie schadzki na cmentarzu, a do tego…
- W miejscu, gdzie panie stoją, pierwszy raz pocałowałem swoją dziewczynę - odważył się na wypowiedzenie tych słów i nawet tego nie pożałował. Nie dbał o to, jaką przyniosą reakcję, zwłaszcza tej kobiety, która podjęła z nim rozmowę.
Irena zanim zareagowała, spojrzała na swoją siostrę i to do niej skierowała kolejne słowa.
- Dziwisz się, Jadziu? Uważasz, że nie przystoi w tak świętym miejscu wyznawać sobie miłość pocałunkiem? Ja wcale tak nie uważam. Owszem, my obie wiemy, co to za miejsce, miejsce, gdzie raczej płacz winien być świadkiem ludzkich spotkań, ale przyznasz sama, że panująca tu cisza, jakiś niezwykły błogostan uczuć wyzwala chęć bycia razem właśnie tu, a myślę też, że ci, których prochy objął w posiadanie czas, nie mieliby nic przeciwko, gdyby na gruzach ich kości powstawało nowe uczucie… oni też w swoim czasie kochali…
- Irciu, ja nic nie powiedziałam.
Tomasz podszedł do kobiet i teraz miał świadomość tego, że ucałował dłonie obu pań. Cecylia stała tam, gdzie teraz pani Jadwiga, przypomniał sobie.
- Kochasz ją? A dzisiaj, dlaczego sam? - zapytała młodsza siostra.
- Ireno, nie powinnaś… - po raz kolejny Jadwiga strofowała siostrę za jej niedyskretne pytania.
- Ależ, Jadziu…
- Wyjechała. Jestem sam. Nie może być teraz ze mną - odparł Tomasz.
Irena spojrzała na chłopca tak jakoś czule, a w jej oczach zachodzący rumian słońca zapalił dygotliwe iskierki w kolorze ciemnego brązu.
- Jeśli miłość, która was łączy jest prawdziwa, ufam, że kolejne spotkanie będzie możliwe, nie tylko jedno spotkanie. Powinno wam się udać przezwyciężyć czas rozłąki, która zawsze jest bolesna, ale to właśnie ona wyda świadectwo potwierdzające, bądź nie, siłę waszego uczucia, a jeśli ono potwierdzi się u was obojga, wtedy dopniecie swego celu… przeznaczenia. Wiele bym miała ci do powiedzenia na ten temat, młodzieńcze, ale przewiduję, że moja siostra ma w tym względzie cokolwiek odmienne zdanie, a w każdym bądź razie będzie miała, uzasadnione zresztą, uwagi co do tego, jak powinna wyglądać prawdziwa miłość i czy wielka miłość naprawdę istnieje.
Zastanowił się nad tą wypowiedzią. Zmiotła niepokój z jego myśli. Dostrzegł, że kobiety wymieniły pomiędzy sobą szczery, dyskretny uśmiech.
- Chodźmy już, zrobiło się zimno - wyszeptała Jadwiga.
- Idźmy więc, chyba że ty, chłopcze, chcesz tu jeszcze chwilę pozostać w samotności.
Nie odpowiedział. Podążył za kobietami. Kiedy wydostali się na ulicę, na skraj przedmieścia, bo cmentarz żydowski położony był na wzgórzu na samym krańcu miasta, Tomasz zapytał:
- A panie w tym miejscu z jakiego powodu? Na groby bliskich?
- Nie jesteśmy żydówkami. Mieszkałyśmy bardzo dawno temu przy ulicy oddzielającej część chrześcijańską od żydowskiej - zaczęła Irena. - Właściwie to nie jesteśmy aż tak stare, aby pamiętać tamte czasy, bardziej znamy je w z opowieści naszych rodziców. Owszem, pamiętamy jakieś sceny, szczegóły. Jako bardzo małe szkraby kolegowałyśmy się z dziewczynkami dwóch rodzin żydowskich z naprzeciwka. Grałyśmy w piłkę, klasy, bawiłyśmy się lalkami, odwiedzałyśmy się nawzajem, ale jeśli chcesz wiedzieć, to ci Żydzi, których mogliśmy znać, nie spoczywają na tym cmentarzu.
- To prawda - wtrąciła Jadwiga. - Różne były ich losy, ale najwięcej z nich rozstrzelano w…
- w Chełmie - dopowiedział Tomasz.
- Dobrze, że o tym wiesz - pochwaliła go Irena. - A co byś powiedział, gdybyśmy wpadli na ciasteczka i kawę do cukierni?
Tomasz przytaknął.
Kiedy po nie tak bardzo długim i uciążliwym marszu w stronę centrum miasteczka, a szli powoli rozmawiając skąpo, może z wyjątkiem Ireny, która zadawała pytania, bardzo pospolite, nie nawiązujące do ich wcześniejszej rozmowy, kiedy wreszcie znaleźli się w cukierni, w której cztery stoliki czekały na amatorów ciasteczek i ciepłych napojów, Tomasz starał się zaprognozować kolejną wypowiedź pani Ireny, a brzmiałaby ona mniej więcej tak:
- Młodzieńcze, zapewne znajdujesz niejaką niezręczność, odnajdując się w sytuacji, w której starsze panie, a zwłaszcza ja, zaprosiły cię na kawę i ciasteczka. Gdybyśmy były twoimi rówieśniczkami, to całkiem inna sprawa, prawda Jadziu? Ale ja, Jadwiga może to potwierdzić, lubię obchodzić konwenanse wszelkimi możliwymi drogami i nie widzę nic złego w spędzeniu kilku, no może kilkudziesięciu minut w towarzystwie młodego człowieka, niemal dorosłego, bo matura za pasem, któremu sama zaproponowałam wcześniej wizytę w naszej znakomitej cukierence. 
Tomasz wcale nie był pewien, czy tylko wyimaginował sobie to przemówienie pani Ireny, czy też zaistniało ono w rzeczywistości. Siadając na stoliku naprzeciwko kobiet, przypomniał sobie, że nie wziął z sobą telefonu, a Cecylia może w każdej chwili… nie, nie zrobi tego dzisiaj, zwykle komunikują się z sobą raz na dzień i miał nadzieję, że nie inaczej będzie tego piątkowego wieczoru.
Zamówienie dla ich trojga złożyła Jadwiga, trzy wuzetki (nigdzie w świecie takich nie mają), dla Tomasza dodatkowo bezę (podobnie) i trzy kawy, w tym „marago” dla niej (nigdzie indziej w świecie nie podają kawy „marago”). Tomasz zauważył, że „stonowana” i oszczędniejsza w słowach pani Jadwiga wiedzie prym w sprawach doczesnych - to ona zarządza gotówką, przeznaczając ją na takie frykasy jak te, które będą towarzyszyć im w rozmowie w cukierni; Irena potulnie przyjęła zamówienie, nie próbując nawet wszczynać dyskusji na temat, czy przypadkiem jej siostra nie odstąpiłaby raz od schematu rodzaju zamawianych ciasteczek.
Kiedy barmanka, córka właścicielki cukierenki, ubrana w śmieszny, staromodny fartuszek zawiązany od tyłu na ogromną, bielusieńką, przeuroczą kokardę przyniosła na tacy zamówione porcje ciast i kawę i postawiła je według starszeństwa, poczynając od pani Jadwigi, o dziwo ta właśnie kobieta, siostra Ireny, odezwała się do Tomasza jako pierwsza.
- A ja ciebie chłopcze bardzo dobrze znam. Raz, że widuję cię od czasu do czasu na Parkowej, gdy zmierzasz do szkoły tuż pod oknami mojego domu, a dwa, jesteś zapewne tą samą osobą, która była u mnie pewnego majowego dnia, kiedy przybyłeś wraz ze śliczną szatynką, aby pożegnać się z naszymi gośćmi, studentami, którzy przypadli do gustu chyba całej społeczności naszego miasteczka.
- Coś podobnego! Rzeczywiście. Tym razem zawiodły mnie moje oczy - skonfudowała Irena i przyglądając się chłopcu z największą uwagą zapewne miała sobie za złe, że to nie ona jako pierwsza rozpoznała w Tomaszu tamtego chłopca, bo kiedy on owego maja pojawił się z tą doprawdy śliczną dziewczyną w domu siostry na Parkowej, ona również była tam obecna.
Tomasz nie miał wyboru, jak tylko potwierdzić słowa pani Jadwigi.
- Mieszkasz na nowym osiedlu, prawda? - kontynuowała pani Jadwiga.
- Tak, w jednym z pierwszych bloków, które tam wybudowano.
- Czyli na terenie dawnej dzielnicy żydowskiej - dopowiedziała Irena i przezornie zerknęła w stronę siostry, czy aby nie powiedziała czegoś nie tak.
- Widziałem jak wyburzali te stare kamieniczki, gdy byłem małym chłopcem.
- No cóż, przed nowoczesnością się nie ucieknie. Kiedy tak ci się przyglądam, młodzieńcze - rzeczywiście Irena przeszywała go wzrokiem - to widzę w twoich oczach, w rysach twojej twarzy podobieństwo do dobrego kolegi naszego ojca. Zwróciłaś na to uwagę, Jadziu?
- Jeśli tak mówisz…
W tym momencie Irena zmrużyła oczy i widać było, że próbuje w ten właśnie sposób wydobyć z pamięci jakiś szczegół naprowadzający ją do uściślenia pochodzenia chłopca.
- Twój pradziadek miał warsztat ślusarski niedaleko rynku. To było dawno temu, znam z opowieści. Twój dziadek pracował już w naszej fabryce (akcentowała wyraźnie pierwszą zgłoskę wyrazu „fabryka”) i zapewne twój ojciec również w niej pracuje, tak? Nazywasz się Zakrzewski?
- Bezbłędnie pani odgadła - stwierdził Tomasz - choć, prawdę mówiąc, sam powinienem był się przedstawić.
- Ależ nie ma o czym mówić - uspokoiła go Jadwiga. - Dzięki temu Irena wytężyła swoją pamięć…
- Bo ty się, siostro, śmiejesz ze mnie, ale to właśnie ja, choć od pięćdziesięciu lat nie mieszkam w naszym miasteczku, znacznie lepiej od ciebie znam ludzi, koligacje, osoby, które należą do naszej rodziny, także takie, o których istnieniu ty nie masz zielonego pojęcia.
- Cała ty. Jakbyś nie miała większych problemów na głowie poza ustalaniem stopnia pokrewieństwa ludzi, którzy są członkami naszej rodziny, jak i też tymi, którzy się do niej nie przyznają. 
- Musisz przyznać, siostro, że ja tego nie mam sama z siebie, a odziedziczyłam tę cechę po naszej mamusi - głos Ireny załamał się nagle i przepadł w otchłani gardła. Po chwili przełamała w sobie tę niespodziewaną niemoc, dodając: - mamusia naprawdę znała wszystkich w naszym miasteczku, a już krewnych, także tych mieszkających w pobliskich wioskach… tych odwiedzała regularnie i, przyznasz sama, że podczas okupacji to dzięki tym krewnym i znajomym mogliśmy żyć na jako takim poziomie. Prawda, że chodziła często na odróbkę w polu, gdy zbierano ziemniaki, czy tez w żniwa.
- Wybacz, Irciu, ale zagłębiamy się w nasze rodzinne sprawy, które pana Tomasza nie muszą obchodzić.
- Dobrze więc, zjedzmy, młodzieńcze. Po raz kolejny jestem ci winna wybaczenie. Jadwiga ma rację - cóż mogą cię obchodzić sprawy naszej rodziny, zwłaszcza że nie było cię wtedy na świecie i cóż ci z tego przyjdzie, że jak już było po wojnie, a zaraz po wojnie urodził się nasz brat, Mateusz, też mieliśmy ciężko. Ojciec niewiele zarabiał, mamusia kombinowała jak mogła… pamiętasz, Jadziu, jakżeśmy popychały zębami po cienko posmarowanej masłem kromce chleba plasterek kiełbasy, aby jej smak pozostał na dłużej?
- Ireno!
- Dlaczego mam nie mówić. Tomasz wydaje mi się na tyle rozsądnym młodym człowiekiem, że zrozumie, dlaczego po latach te właśnie wspomnienia są dla nas takie ważne.
Tomasz po pierwszej łyżeczce wuzetki i łyku kawy stracił apetyt. Nie odzywał się, choć w jego spojrzeniu odbijała się nie niechęć przysłuchiwania się temu, o czy mówiła pani Irena, lecz ciekawość.
- Ale, młodzieńcze, nie pomyśl sobie, że żyło nam się tak źle. Żyliśmy skromnie, to prawda, ale iluż mieliśmy przyjaciół. Przypominasz sobie, Jadziu, te nasze wyprawy na wieś, właśnie do krewnych, do znajomych. Chodziliśmy na potańcówki, na pieszo, później rowerami, a tańczyło się do białego rana…
- Na pierwszego maja, na Jana, zawsze w drugą sobotę lipca, potem po żniwach… i jeszcze w wykopki - ożywiła się nagle Jadwiga.
- A myślisz, młodzieńcze, że poprzestawałyśmy na sobocie, na dniu, w którym urządzano zabawę? Nic podobnego! Zostawaliśmy na poprawinach i dalejże tańczyć, dalejże weselić się. Nic to, że mieliśmy potem ochrzan od mamusi, a mnie to od niej i ścierką się nieraz dostało.
- Tak, tak, ty dostawałaś, bo byłaś krnąbrna, choć młodsza ode mnie, a mamusi chodziło o to, żeśmy zostawały na noc.
Irena mrugnęła okiem do Tomasza.
- A spaliśmy, młodzieńcze, byle jak, w stodole, na sianie, chłopcy obok dziewcząt… i nic z tych rzeczy, nie pomyśl sobie, a i owszem, całowałyśmy się, siostro, powiedz - rumieniec pojawił się na suchych, ziemistych policzkach Jadwigi.
- Mnie było wolno, bo ja starsza - tłumaczyła Irenie siostra.
- Terefere, za mną się chłopcy częściej oglądali, bo nie byłam taka spięta jak ty. Tomaszu, uwierz, że po twojej prawej ręce siedzi teraz kobieta, która w przeszłości, a i teraz, jest jedną z najlepiej ułożonych dam w mieście… o tak, Jadwiga zawsze szukała swego księcia z bajki.
- Ireno!
- No, co ja poradzę, taka już jestem. Nie smakuje ci?
Tomasz pospiesznie przystąpił do dalszej konsumpcji wuzetki.
- Tak, mój drogi, choć stare, może wyglądamy dzisiaj, zwłaszcza Jadwiga, na dostojne panie, co to nigdy wideł czy grabi nie miały w swych dłoniach, ale pozory mylą. My, młodzieńcze, wywodzimy się z ubogiej rodziny, a nasze korzenie sięgają wioski oddalonej od miasta o pięć kilometrów, taka jest prawda. Ale wyszłyśmy na swoje. Miałyśmy dobrych mężów, zmarło się już nieborakom, czegoś się tam w życiu dorobiłyśmy, mamy w sumie czworo, bardzo dorosłych już dzieci, ja wyjechałam w daleki świata, ale teraz, gdy zostałam sama - znów głos Ireny zapadł się w czeluść gardła - teraz często do mojej kochanej siostrzyczki przyjeżdżam, ona też sama. A i owszem, i do mnie, i do niej zajeżdżają w odwiedziny nasze dzieci, a te dają nam swoje pociechy do pobawienia się z nimi, ale nam dwojgu, kiedy tak przyjadę w nasze strony… nam dwojgu jest chyba z sobą najlepiej, chociaż… chociaż miasteczko bez rodziców, to tak jakbyś prawą rękę stracił.
W oczach Ireny pojawiły się łzy. Jadwiga szybciutko sięgnęła do torebki po chusteczkę i podała ją siostrze. Tak, Irena była na pewno gadatliwa, ale była też uczuciowa. Przetarła oczy, potrząsnęła głową, strzepując z siebie wióry smutnych wspomnień.
- Ja też pochodzę z ubogiej rodziny - odezwał się nagle Tomasz. - Mój ojciec, ma pani rację - spojrzał na Irenę - pracuje w fabryce, która teraz nie jest już taka, jak dawniej.
- O, tak, niegdyś fabryka była żywicielką niemal całego miasteczka - wtrąciła Irena, lecz tym razem pozwoliła Tomaszowi kontynuować wątek.
- Cześć zakładu sprzedali, to, co sprzedali, zlikwidowali później. Ojcu udało się przetrwać na swym stanowisku w warsztacie, ale co to za praca, większe wymagania, aniżeli praca. To ojciec powinien uczyć tych nowych właścicieli roboty. Nie dość, że na nim i jeszcze paru innych zakład stoi, to nie doceniają tego. Raz praca jest, innym razem nie ma i z pieniędzmi różnie. Mamie udało się załapać do ośrodka zdrowia, jest pielęgniarką. Najpierw była na pół etatu, teraz ma cały, więc jest lepiej, trochę zarobi. Ale jak ona zarobi, to akurat ojciec dostanie połowę z tego, co miał w zeszłym miesiącu…
Przerwał na chwilę. Kobiety siorbały kawę. Teraz się przekonał, że są do siebie bardzo podobne i gdyby nie ułożenie włosów, wyglądałyby jak bliźniaczki. Słuchały go.
- Mama zawsze mi powtarzała, że jeśli kiedykolwiek zdecyduję się na ślub, powinienem wziąć sobie ubogą dziewczynę; wtedy uniknę upokorzenia. Oczywiście musimy się kochać.
Miał wrażenie, że musiał to powiedzieć, musiał zrzucić z siebie ten balast niepewności, wierząc, że znajdzie zrozumienie u obu kobiet. Może ten jego problem, który pojawił się niegdyś wraz ze słowami matki, był już przebrzmiały i nie stanowił poważnej przeszkody, tym niemniej rada matki zasiała w nim niepokój, który odżył z chwilą spotkania Cecylii. Wiedział przecież, że Cecylia jest z innej bajki, stała się księżniczką od kiedy jej ojciec zrobił zawrotną karierę, karierę, która teraz pchnęła go do stolicy, na wysokie stanowisko. Czy Cecylia z wysokości obecnego dostatku jej rodziców, prędzej czy później straci go z oczu, porzuci dla kogoś, kto sprosta wymaganiom, zwłaszcza jej ojca? O tym wszystkim, w sposób nieco zagmatwany, nieuporządkowany, Tomasz zwierzył się obu kobietom, kiedy już skończyli słodki posiłek w cukierni.
- Ja znałam brata tego pana - wyrzekła Jadwiga. - Umarł na raka. To był bardzo porządny człowiek… w przeciwieństwie do…
- Jadziu, musiałaś spostrzec, że nasz młodzieniec ma bardzo dobrze ułożone w głowie i jestem pewna, że zdoła skruszyć bezwzględne serce ojca Cecylii. A jeśli nie? Dalibóg, uciekną, tak, tak, bo wielka miłość ma to do siebie, że przeszkód nie znosi. Powiedziałabym ci, młodzieńcze, co oznacza wielka miłość, ale moja siostra znów zacznie mnie strofować, powie, że nie wypada i że wcale nie jest tak jak mówię. Bądź wytrwały, Tomaszu, wytrwałość popłaca.
- A gdybyś miał jakiś problem, wiesz, gdzie mieszkam - uzupełniła Jadwiga.
Szykowali się do wyjścia. Mimo wszystko Tomasz czuł się podbudowany i słowami, jakimi go uraczyły obie panie, ale też samą ich obecnością. Poczuł się zobowiązany odprowadzić kobiety na Parkową.
A kiedy wychodzili, minęli w samym progu mężczyznę w podobnym wieku do kobiet. Sylwetkę miał szczupłą, jeśli nie wychudzoną, przewyższał obie panie wzrostem niemal o głowę, z której, wchodząc do cukierni szybko zdjął nie pierwszej młodości czapkę z daszkiem. Skłonił się obu kobietom, pozostając w tym ukłonie parę sekund, po czym niedbale wsunął czapkę do szerokiej, nieco rozciągniętej, prawej kieszeni zmaltretowanej czasem jesionki. Kobiety dygnęły dyskretnie siwymi głowami, a Irena swoim zwyczajem zmrużyła oczy. Robiła tak zawsze, ilekroć sięgała wspomnieniem do najtajniejszych skrytek swojej pamięci. 

[25 i 26.03.2018, Belpasso, Catania na Sycylii, we Włoszech]

2 komentarze:

  1. Świetna scenka, w której widać, jak ważne są rozmowy z ludźmi, a w szczególności te między starszymi a młodymi.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń