CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

31 marca 2018

NOWA DROGA (5) KIEDY ETNA ZAPŁACZE

A/
Już, już witałem się z gąską, rad z tego, że na Wyspie zagościła wiosna, kiedy wczesnym rankiem, wcześniejszym z racji cofnięcia wskazówek czasu, sine niebo pokryło się dywanową gąbką chmur, zawiało porządnie, zapłakała Etna, błysnęło nad Belpasso i rozległ się pierwszy (dla mnie) tego roku grzmot. Burza przywiodła nad okolicę cysterny wody i rozpuściła je grubym prysznicem kropli. Deszcz zadudnił w kabinę auta, rozsupłał długi, prosty warkocz cieczy na pobliskiej, asfaltowej drodze; ta zamieniła się w rwącą strugę, niosąc tę masę ku nizinie. Auta jadące S24 wzniecały wodny tusz białych rozbryzgów. Po trzech kwadransach nawałnica ustała, odetchnęła, by po odsapnięciu przystąpić do dogrywki, mniej intensywnej, lecz równie uciążliwej, sennej i szumnej, bo kiedy Etna zapłacze, nic tylko zasnuć łoże pościelą smutku uszytą na miarę pękatych chmur, co nade mnę zabierają słońcu wiosnę.
B/
Nareszcie wczoraj udało mi się odszukać RAI Radio3, nadające głównie muzykę klasyczną (choć nie tylko), wolne od reklam, to taka polska dwójka, choć ta ostatnia zaczyna się ostatnio nurzać w politycznym szambie, nie tak bardzo jak telewizja, ale jednak.
Dzisiaj przez godzinę słuchałem pieśni włoskich i argentyńskich, właśnie pieśni nie piosenek, choć nie miały one nic wspólnego z operowymi ariami czy neapolitańskim bel canto. Słowa pieśni, tak sądzę, nawiązywały do czasów emigracji sprzed stu lat. Tak sądzę acz włoskiego nie znam, a wnioski wyciągam z jakiej takiej znajomości łaciny oraz słów o międzynarodowym znaczeniu, obecnych choćby w angielszczyźnie. Trochę żałuję, że nie znam włoskiego, bo jest to dla mnie najpiękniejszy, obok polskiego, język świata. 
C/
I przepadało cały dzień, dopiero przed ósmą wieczorem przestało i, jak mi się zdaje, wiatr skręcił na południowo-wschodni, ale nie chcę zapeszać.
W dalszym ciągu czytam „Odpływające ogrody” Idy Fink i niezmiennie pozostaje pod wrażeniem tych opowiadań. Sama myśl napisania o holokauście napawa grozą, panią Idę czyta się ze smutkiem, ale i ze świadomością, iż dokonała rzeczy wielkiej - pozostawiając trwały ślad o okropieństwach bezsensowne rzezi, strachu, niedoli i beznadziei, między wierszami odnajduje się trwałe wartości człowieczeństwa. Czuć w tej prozie kobiecość, jej siłę pokonującą opory gorzkiej i okrutnej pamięci. Zapewne „Stokrotce” przypadłyby opowiadania pani Idy do gustu (nie wiem czy tematyka), gdyż widzę w wielu elementach podobieństwo stylu i narracji obu pań. I jeszcze jedno zdanie w kwestii formalnej. Ida Fink operuje częstokroć równoważnikami zdania, co stwarza niepospolity nastrój, niejako uwerturę do skomponowania kolejnych zdań opisujących rzeczywistość. Lubię ten styl pisania.
Kontynuuję „Kolejność losów. Spotkania” i muszę przyznać, że chyba wyobraźnia skierowała mnie na właściwe tory. Jak dotąd poszczególne wątki opowieści wiodą we właściwą, zamierzoną stronę. Jakkolwiek spinane klamrą czasu i przestrzeni opowieści są tylko i wyłącznie fikcją, to pokusiłem się o stworzenie postaci (nie wszystkich oczywiście), których charakterologiczne cechy nawiązują do osób istniejących w rzeczywistości. Zaleta to czy wada?

[25.03.2018, Belpasso, Catania na Sycylii, we Włoszech]

1 komentarz: