CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

30 marca 2018

KOLEJNOŚĆ LOSÓW. SPOTKANIE TRZECIE - CECYLKA

Matka była wyraźnie zdenerwowana. Kto to pomyślał, aby pół Polski przejeżdżać osobowym, gdy ma się do dyspozycji własny samochód, można też samolotem, a na upartego Krzysztof mógł poprosić, aby podwieziono je służbowym autem - w końcu za te wyniki, jakie osiągnął, należy mu się to jak psu buda. Martwiło ją też i to, że nie będzie obecna przy przeprowadzce. Niby w zleceniu stało czarne na białym, co mają zabrać do tira, a co wyrzucić, ale czy w dzisiejszych czasach można komu zaufać? Krzysztof zapewniał: ma się nie martwić, bo jeśli nawet o czymś zapomną, to w jego obecnej sytuacji stać ich będzie na wszystko. Mogli nawet nie brać z sobą, mówił, tych mebli ze stołowego. Cóż z tego, że pamiątka rodzinna, solidny kredens i szafa, czysta buczyna, no i ten wielki, niepasujący do ich niewielkiego salonu w poprzednim mieszkaniu stół dębowy na osiem osób. W Warszawie mogą przecież kupić jeszcze piękniejsze meble, nowe, choć postarzane, jakiś któryś tam Ludwik albo art deco. Ale, przyznaje sama, z tym domkiem na przedmieściach w stronę Pruszkowa czy Piaseczna (nigdy nie była dobra z geografii) Krzysztof poradził sobie świetnie. Oczywiście nie sam. Ten jego prawnik załatwił wszystkie formalności w taki sposób, aby już w trzy miesiące po wyborach domek, bagatela, 180 metrów kwadratowych, piętrowy, z garażem i piwnicą, altaną, budynkiem gospodarczym; to wszystko na działce na tyle przestronnej, aby móc przyjmować na niej gości w lecie, stał się ich własnością. Należało tylko przycisnąć komornika, umówić się z notariuszem, przeprowadzić sprawę szybko i bez zbędnych ceregieli. Bo trzeba wiedzieć, że cała posiadłość została zajęta przez komornika na poczet długu i aby stać się właścicielem, należało nie tyle zainwestować w samą nieruchomość, ile ponieść niezbędne koszty związane ze zmianą własności. W tym celu najpierw skierowali się do samego szefa partii w województwie, a Teresa, która i teraz, i wtedy, nie wszystko jeszcze ogarniała, pozwoliła sobie zadać nierozsądne pytanie szefowi:
- Jakie mamy gwarancje, że cała operacja się uda? W końcu, aby opłacić kogo trzeba, poświęcamy na to niemal całe nasze oszczędności.
Krzysztof aż roześmiał się słysząc to z głupia frant zadane pytanie, ale pomyślał, że może to lepiej - niech Teresa sama usłyszy z wiarygodnych ust satysfakcjonującą ją odpowiedź.
- Pani Tereso, możemy bez owijania w bawełnę? Owszem, zainwestujecie państwo na początek te oszczędności, to prawda, ale od czegoś trzeba zacząć. Za to mieszkanko w X dostaniecie całkiem spore kieszonkowe, to fakt drugi. Weźmiecie kredyt na takich warunkach, których sam dla siebie bym nie wymyślił, to trzy, a Krzysztof, no cóż, czyżby się pani nie pochwalił? Krzysztof obejmie we władanie jedną z najintratniejszych spółek skarbu państwa, więc spłacenie tego domku to będzie dla niego pryszcz. A chciałbym jeszcze pani powiedzieć, że mieliśmy względem pani męża inne zamiary, a mianowicie objęcie stanowiska w rządzie, ale wie pani jak to jest: chętnych wielu, nie każdego potrzeby można zaspokoić, choć z drugiej strony funkcja prezesa spółki jest bardziej opłacalna finansowo i mniej polityczna, co chyba państwa rodzinie lepiej się opłaca, niż bycie narażonym na natarczywość opozycji i mediów. A tak, Krzysztof wykona w spółce kilka niezbędnych ruchów, postawi ją na inne nogi i przynajmniej przez jedną kadencję macie spokój. A potem, wie pani doskonale, że z tak wysokiego stanowiska nie spada się na tyle nisko, aby nie móc dać sobie rady w życiu.
Kiedy przypomniała sobie o tej rozmowie, poczuła ulgę i spróbowała być bardziej wyrozumiała dla męża, który widocznie w tej chwili zajmował się przejmowaniem stanowiska, jakie mu powierzono i rzeczywiście nie mógł mieć czasu na wydatniejsze zaangażowanie się w kwestię samej przeprowadzki wraz ze stworzeniem dla swoich kobiet lepszych warunków podróży w nowe miejsce. Ucieszyło ją również to, że na dworcu będzie na nie czekał szofer męża - prezesa; martwiło zaś, jak się będzie czuła w tym nowym, ale wciąż jeszcze pustym domu i czy Krzysztof znajdzie czas na to, aby samemu dopilnować urządzaniu mieszkania, a przynajmniej w rozlokowaniu ich starych mebli i urządzeń, które za dzień dwa miały być dowiezione.
Rozmyślając o ich przyszłym życiu, zerkała w stronę córki pochylonej nad otwartą książką do historii. Z powodu kąśliwego słonecznego światła, jakie dostawało się przez czystą i wypolerowaną szybę okna przedziału, Cecylka korzystała z lekko przyciemnionych okularów.

Nie chciała wyjeżdżać. Zbyt mocno zżyła się z tym miejscem, w którym spędziła niemal całe swoje dzieciństwo. Nie przekonywały ją argumenty ojca, że teraz dopiero zacznie się dla nich prawdziwe życie i będzie mogła pozwolić sobie na wszystko. Marzyła o grze w tenisa, jeździe konnej - proszę bardzo, może to mieć na wyciągnięcie ręki. Pójdzie do dobrej prywatnej szkoły. Ojciec załatwi. Nie będzie tak jak w poprzedniej, w której staczał boje z jej wychowawczynią. Ojciec cały czas zarzucał jej i innym nauczycielom, że Cecylka nie jest należycie doceniana, bo że była najzdolniejsza w klasie, to fakt bezdyskusyjny. Cecylka, prawdę powiedziawszy, nie lubiła tych wizyt ojca w szkole. Nie lubiła, jak za każdym razem wysuwał wobec nauczycieli coraz to inne oskarżania, że zaniżają jej oceny, że nie pozwalają jej się wypowiedzieć, że nie próbują oddzielić ją od kolegów i koleżanek, którzy mają na nią ewidentnie zły wpływ. A przecież zdawała sobie sprawę z tego, że wtedy, gdy przyszła ze szkoły w stanie alkoholowego upojenia i wtedy, gdy po raz pierwszy zapaliła skręta, to ona sama zapragnęła spróbować zakazanego owocu, nikt ją do tego nie zmuszał, nie namawiał. Po części zrobiła to, aby dokuczyć ojcu i matce. Chciała być normalna i zachowywać się tak jak wszyscy młodzi wokół niej postępowali, chociaż miała świadomość tego, że robi źle, że nie chciałaby w przyszłości pić dla kurażu, poprawiać sobie samopoczucia marihuaną, a już nie daj Boże, łajdaczyć się. Zdumiewało ją to, że ojcu tak łatwo wszystko przychodzi, choć nigdy na dłużej nie zagrzał miejsca na jakiejś posadzie. Odkąd sięga pamięcią, zawsze zajmował się polityką, robił w ramach jej dziwne interesy, wiele podróżował, spotykał się z ludźmi, miał mnóstwo znajomych, których przyjmował w domu do późnej nocy, pisywał jakieś referaty, przemówienia, był obecny na rozmaitych uroczystych imprezach (także w jej szkole, w której przecież nie był zbyt ciepło przyjmowany, a i tak go zapraszano). W końcu zdecydował się pójść dalej. Ze stanowiska szefa opozycji w radzie miejskiej wystartował w wyborach parlamentarnych i przez niemal rok był sporadycznym gościem w domu. Ale opłaciło się. Zdobył najwięcej głosów w swoim okręgu, co nie uszło uwadze nie tylko lokalnym mediom, ale i krajowym władzom partii, w której działał od kilku dobrych lat. 
Cecylka oczywiście kochała ojca, kochała go może bardziej za to, jakim był, kiedy jeszcze nie chodziła do szkoły. Zabierał ją i mamę na wycieczki, chodził na spacery, organizował uroczyste urodziny, nie krzyczał na nią, o biciu nie było mowy, ale im bardziej zagłębiał się w politykę, tym mniej czasu poświęcał jej, matce i domowi. Cecylka była na tyle świadoma swego losu - dziecka dobrze zapowiadającego się polityka, aby zrozumieć, że w podobny sposób zbudowany jest świat, w którym pragnienie osobistego sukcesu któregokolwiek z rodziców wpływa niekorzystnie na relacje pomiędzy nimi a dziećmi. Starała się to zrozumieć. Usprawiedliwiała brak czasu ojca dla niej tym, że w gruncie rzeczy to co robił, robił także dla niej, dla jej szczęścia, że chce się wreszcie odkuć, odbić od dna, odciąć od korzeni przeciętnej drobnomieszczańskiej rodziny, w jakiej się wychował.
A jednak była sprawa, która niepokoiła ją i kładła się cieniem na jej dotychczasowy idealistyczny obraz ojca jaki sobie wymalowała. Cecylka ze smutkiem konstatowała rozdźwięk pomiędzy tym, co ojciec pisał (miał w zwyczaju czytywać na głos przy niej i przy matce dopiero co napisane przemówienia i referaty), a tym, co zdarzyło mu się wielokrotnie zrobić. O ile w słowie pisanym opowiadał się za równością szans, za otwartością wobec „środowisk zaniedbanych i ludzi wykluczonych ze społeczeństwa wskutek utraty pracy, niskich zarobków, braku perspektyw na godne życie” (słowa z jego przemówienia), o tyle ojciec jej w rzeczywistości wcale nie przejawiał troski o tych, których doceniał w wygłaszając przemówienia. Cecylka była przypadkowym świadkiem kilku przynajmniej rozmów z odwiedzającymi go w domu ludźmi przychodzącymi do niego z problemami, ludźmi, których, (a był w końcu radnym miejskim), aż nader czytelnie zbywał obietnicami załatwienia jakiejś sprawy, sprawy, którą zapominał, a wręcz tuż po wyjściu „petenta”, komentował z sarkazmem i ironią, dając córce i jej matce do zrozumienia, że nie będzie rozmieniał swojego autorytetu na drobne, pakując się w jakąś hecę, z której nie wiadomo co wyniknie. Cecylka miała też ojcu za złe to, że w ostatnim czasie w sposób dosyć demonstracyjny zaczął dobierać jej towarzystwo i stanowczo wymagał, aby ograniczyła do minimum kontakty z… tu wymieniał z imienia i nazwiska jej znajomych i rówieśników z klasy. Lista ta obejmowała również Tomka. 

Nie obraź się, mamusiu, wiesz, że cię kocham i naprawdę doceniam wszystko, co dla mnie zrobiłaś i robisz, i że na tę moją szesnastkę, która będzie pojutrze to ty przygotowałaś mi jakąś niespodziankę, bo tatuś ostatnio zapomina o rocznicach, ot, chociażby o twoich urodzinach i o waszej rocznicy ślubu, nie powiesz mi, co to za niespodzianka, utrzymujesz ją w tajemnicy, bo co to za niespodzianka, skoro wszystko jest wiadome, więc nie obraziłabyś się mamusiu, gdybym cię zapytała, dlaczego w tak wielu sprawach nie masz własnego zdania i polegasz zawsze na ojcu, a ten, wiem, że sprawię ci przykrość… ja myślę, mamo, że wcale ta nasza przyszłość stworzona przez tatusia nie będzie tak różowa, jak ją opisuje, bo chyba nie powinno się zaczynać nowego życia od podejrzanych spekulacji, tak, mam na myśli sposób, w jaki ten nowy dom stanie się naszą własnością, bo muszę powiedzieć, mamusiu, że to mi się nie podoba, ten ktoś, kto się zadłużył… my nie wiemy z jakiego powodu, może nie był to przestępca, albo jakiś nieudacznik życiowy, a po prostu nie powiodło mu się w życiu, ale żeby móc kupić dom poniżej wartości, po znajomości, to coś nie tak, nie sądzisz, a ty… ty uczyłaś mnie, że w życiu trzeba być uczciwym i należy kierować się miłością, a ja nie wiem, czy to, co robi tata jest uczciwe i czy robi to z miłości do nas; mnie nawet nie chodzi o to, abyś się sprzeciwiła ojcu, ale mogłabyś, co miałaś w zwyczaju robić, powiedzieć do niego, twoje słowa, posłuchaj, Krzysztofie, przemyślmy to jeszcze raz, czy dobrze robimy, a ty idziesz za nim w ciemno, czy naprawdę myślisz, że będziemy szczęśliwi, gdy staniemy się bogaci, bogaci w taki sposób… wiem, co powiesz, rzadko kiedy dzieci doceniają to, co robią dla nich ich rodzice, dopiero jak osiągną pewien wiek, zrozumieją i oby nie nastąpiło to zbyt późno, ale czy ty z ojcem rozumiecie mnie, co jest dla mnie ważne, a Tomek… tak, będzie o Tomku, on jest dla mnie ważny… i nie mów mi, że jestem za młoda, stanowczo za młoda, i że w tym wieku nie można jeszcze mówić o miłości, jest to co najwyżej zauroczenie, zakochanie, które minie, pryśnie jak bańka mydlana, kiedy spotka się kogoś innego, ale skąd masz, mamusiu, taką pewność, że to nie jest już miłość… no tak, odwieczny problem wieku dorastania, to banalne, powiesz, trzeba się z tym przespać i to przeżyć; ty przynajmniej jesteś dyskretna, bardziej delikatna, nie mówisz tak jak ojciec, że w nowym miejscu będę przebierała w chłopakach jak w ulęgałkach, a do tego z racji pozycji, jaką będziemy zajmowali, wybiorę spośród tych najbardziej wartościowych… a ja nie chcę wybierać, już wybrałam i, co najważniejsze, mnie wybrano… wiem, że nie musicie tak do końca opierać się na moich pragnieniach i zachciankach, nie bronię wam prawa do polepszania sobie życia, ale jakim kosztem i czy na pewno zgodnie z waszym sumieniem… powiesz, że się naczytałam, że w moim wieku człowiek przesiąknięty jest ideami, że dopiero jak stanie się twarzą w twarz z w pełni dorosłym życiem, wtedy idee jak kryształ rozbijają się na tysiące drobinek szkła, zderzając się z rzeczywistością, może tak właśnie będzie i ze mną, ale pozwól mi, mamusiu, samej tego doświadczyć…
Ja zupełnie nic nie rozumiem z tego, co przeczytałam, a jestem już przy trzecim temacie, nic mi do głowy nie wchodzi… wiesz, o czym myślę, o kim… o tym mężczyźnie tam na przejeździe… machał rękoma, podskakiwał, mogę przysiąc, że krzyczał coś do mnie… szczęśliwy człowiek… chciałabym być tak szczęśliwa jak on.
W przedziale rozległ się banalny ton dzwonka oznajmiającego przesłanie sms-a. Cecylka sięgnęła do torebki, wyjęła z niej komórkę i odebrała wiadomość:
- Już tęsknię. Kiedy się zobaczymy?
- W drugiej połowie sierpnia - odpisała.
- Tak długo mam czekać? Gdzie się spotkamy? - Tomek
- Przyjadę do ciebie. Uciekniemy.
- Gdzie?
- Byle gdzie.
- Aha.
Nie odpisywała. Po chwili kolejna wiadomość od Tomka.
- Kochasz mnie jeszcze?
- A jak myślisz?
- ?
- Głupi Tomek. Takich pytań się nie zadaje.
- Bo ja… kocham… wiesz?
- Wiem.

[18.03.2018, Verneuil-sur-Avre, Eure, Normandia i 19.03.2018, Villebon-sur-Yvette, Essonne, we Francji] 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz