6.
A potem spadł śnieg. Zaczął padać w nocy. Śnieg to mało powiedziane. To tak jakby nie powiedzieć nic. Gdzieś około siódmej wstali. Szarówka jeszcze była, chociaż właśnie z powodu tego śniegu miękka biel rozpostarła się po całej kotlinie, a w wyższych partiach gór prawdopodobnie śniegu dosypało więcej i na zewnątrz było coraz jaśniej. W samym schronisku też zrobiło się jaśniej, śnieżna biel tak jakby wpełzła do wnętrza, a śnieżyca wciąż huczała, uderzając sypkimi garściami płatków w drewnianą konstrukcję schroniska i pobliskiej, położonej po zachodniej stronie drewutni.
Maurycy podrzucił kilka szczap na ogień, ubrał się i wyszedł na zewnątrz, gdzie hulała burza, a ledwo odemknął drzwi, bo zaspa śnieżna sięgała bioder, więc trzeba było użyć łopaty stojącej w rogu korytarza, aby odrzucić ten śnieg na boki. Dalej wysokość pokrywy śnieżnej nie była tak wielka, sięgała łydek dorosłego człowieka, ale i tak mężczyzna zdziwił się, że podczas snu napadało tak bardzo, że naprawdę, aby dostać się do drewutni, trzeba będzie te dwadzieścia metrów odśnieżyć.
Maurycy od razu skojarzył dwa słowa - drewutnia i śnieg, które skomponowały mu się idealnie z jednym z opowiadań, które napisał dwie dekady temu. Świat przedstawiony tego dłuższego opowiadania umieszczony został gdzieś na rozległej polanie zasypanej śniegiem, a para bohaterów, kobieta i mężczyzna, musieli schronić się w leśnym domku należącym do starego małżeństwa. Właściciele pomogli partnerom przetrwać najgorszy okres kapryśnej pogody, a kiedy nastąpiło rozstanie, stare małżeństwo zalało się łzami, bo nikt nigdy ich nie odwiedzał.
Ernest przygotował śniadanie – chleb jeszcze mieli, więc zrobił najzwyklejsze kanapki z mielonką z puszki, do tego dwa jabłka i parzoną kawę. I kiedy po spożyciu śniadania poczęli zastanawiać się, jaki czeka ich los po tym gwałtownym ataku zimy, a ogień w piecyku huczał głośno i wesoło, usłyszeli czyjeś kroki, następnie skrzyp otwieranych drzwi i po chwili w otwartych drzwiach łączących sporą salę, w której się znajdowali z korytarzem, dostrzegli trzy sylwetki opatulonych i przysypanych śniegiem kobiet, dźwigających na swych grzbietach ogromne, przeładowane plecaki, które natychmiast zrzuciły z siebie i po zdawkowym przywitaniu się z mężczyznami skierowały się w stronę buchającego ciepłem piecyka.
Maurycy z Ernestem z jakąś przedziwną żałością spoglądali na nie. Ernest opróżnił wodę z butelki i wlał ją do czajnika, aby przygotować herbatę.
- Panie są na pewno głodne, chłodne i spragnione – stwierdził Maurycy.
Kobiety potwierdziły, a Ernest polecił im zdjąć z siebie zewnętrzne ubranie, Maurycy zaś podał im do okrycia trzy kożuchy podbite owczą wełną – nie ma nie cieplejszego od takich wierzchnich ubrań.
[24.02.2025, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz