- Wszystko jedno,
Jadzia z mężem przyjechała, a ty się spóźniasz.
- Mówiłem, że idę na
mecz. Dzisiaj był o dwunastej.
- Tak, mamcia, mówił -
przypomniał Heli mąż. - Mówił, że to ważny mecz, bo przyjechał lider.
- Już nie lider - Andrzej
był pełen zapału. - Dostali trzy do koła, rozumiesz?
- I bardzo dobrze.
Stąd było słychać wrzaski. Widać, że po strzelonych bramkach.
- Wszystko jedno,
Władek, bierzesz jego stronę, a tobie powiem, że to nieładnie, gdy się w
niedzielę czeka. Co miałam robić? Podałam. Umyj ręce i marsz do pokoju.
Wpadł jak burza do
łazienki i przemknął do stołowego jeszcze zanim matka weszła z wazą. Karol z
Jadzią pałaszowali już rosół, mały Maciek zasysał domowy makaron, ojciec po
odniesieniu swojego talerza wrócił do towarzystwa.
- Mecz ważniejszy od
niedzielnego obiadu, patrzcie no?
- Co ja zrobię, że
dzisiejszy mecz był nie tak jak zwykle o czternastej, a w samo południe.
- A bo to specjalnie
tak ułożyli, aby ludzie nie byli na sumie. Jak ja nie lubię odgrzewać zupy.
Wlewała rosół do
talerza Andrzeja.
- Mamcia, toż oni z
samego Sieradza przyjechali. Droga daleka, więc dlatego ten mecz o takiej
porze.
- Co ty nie powiesz?
Władek, niedzielny obiad u nas zawsze o pierwszej, nie tak, Jadziu?
- Tak, mamo, ale to w
końcu pierwszy raz, kiedy mój brat spóźnia się na niedzielny obiad - Jadwiga
próbowała udobruchać matkę.
- Właściwie to nie
spóźnił się, a przyszedł później z powodu meczu - dodał Karol. - Jaki wynik?
- Co wy wszyscy z tym
meczem? Jakby się umówili.
Helena wlała również
sobie rosołu, bo dotąd nie towarzyszyła córce i zięciowi podczas posiłku.
- Przynajmniej dobrze
zrobiłam, że nie wstawiłam wcześniej ziemniaków.
- Wygrali trzy do zera
i odrobili punkt straty do Warty. Od dzisiaj są liderem okręgówki -
poinformował Andrzej. - A gdybyście przyszli wcześniej - spojrzał na małego
Maćka - wziąłbym cię na mecz i pokazał jak nasi grają. Nie to co w telewizorze.
- Ty lepiej jedz, nie
gadaj, skoro nabroiłeś. Widzisz, że ojciec z Karolem już skończyli? - Helenie
odpuściły już nerwy, ale przecież musiała kontynuować narzekanie na syna; w
końcu to niedzielny obiad.
- A Rączka to strzelił
gola prawie z połowy boiska tuż przed przerwą, a Staniek w drugiej połowie
przedryblował czterech i w końcu założył siatkę bramkarzowi - chwalił graczy
obecnego lidera okręgówki Andrzej. - Już jem. Co na drugie?
- Jakbyś nie wiedział
- mielone, a dla mnie, Jadzi i Maciusia gotowane z kury.
- Ja wolałbym
mielonego - odezwał się Maciek.
- Dostaniesz, jak
zjesz cały rosół.
- A znalazłoby się coś
na dolewkę dla mnie - zapytał Karol.
- To mi się podoba.
Wleję ci, póki jeszcze ciepły.
Helena wstała i
przeszła do kuchni po makaron. Włożyła go później do talerza Karola i zalała
rosołem z wazy.
Podziękował.
- To ja przyniosę
przepalanki - poinformował Władysław.
- Znaczy się pod to
drugie danie będzie coś mocniejszego? - zauważył Karol.
- A kiedy nie było?
Chłodzi się w lodówce.
Władysław wyszedł z
pokoju.
- Tato jak zwykle ze
spirytusu robi - rzekł Andrzej nabierając pospiesznie rosołu wielką łyżką marki
Gerlach. - Wypijemy za powodzenie naszej drużyny.
- Wszystko jedno, ale
w naszym domu pije się przede wszystkim za zdrowie gości, a ty spóźnialski,
powinieneś tym razem obejść się smakiem wódki ojca.
- Oj mamo, długo
jeszcze będziesz mi wypominała?
- Dobrze już. No, co
ja pocznę, Jadziu, przecież wiesz, że u nas w domu niedzielny obiad to święto.
Tak było zanim wyszłaś za mąż i tak jest teraz.
- Wiem, mamo.
Władysław wrócił
trzymając w ręku butelkę z przepalanką. Karolowi zaiskrzyły oczy, a Maciek
pomyślał o tym, kiedy nadejdzie czas, gdy dozwolone mu będzie wychylić kieliszek
tej słynnej wódeczki, po której wszyscy w domu dziadków czują się jak w siódmym
niebie.
W końcu było już po
rosole. Jadwiga zebrała głębokie talerze i udała się z matką do kuchni.
W pokoju zapanowało
niecierpliwe oczekiwanie na dalszą część obiadu. Karol podszedł do okna,
uchylił je i zobaczył jak ulicą pomiędzy blokami przechodzi tłum głównie
mężczyzn powracających zapewne ze stadionu, Andrzej natomiast zdawał z kolei
Maćkowi relację z meczu, sugerując, że za dwa tygodnie, a będzie to
przedostatni mecz w sezonie, musi z nim koniecznie pójść na spotkanie z Orłem,
który ma tylko trzy punkty straty do lidera i może jego drużtnę jeszcze
przeskoczyć w tabeli.
Helena i Jadwiga
weszły do stołowego.
- Tłuczone ziemniaki
dla Karola i Maćka, tak? - poinformowała Helena. - A ty, że tak pięknie zjadłeś
rosół - to do wnuka - masz swojego mielonego.
- Mogę prosić o jak
najwięcej tłuszczyku? - zapytał Karol.
Jadwiga, która
rozkładała kotlety i mięso z kury była przygotowana na to, że jej mężowi
najlepiej smakują tłuczone ziemniaki okraszone tłuszczem.
Helena po nałożeniu
ziemniaków - każdemu według życzenia - wróciła do kuchni.
- Jeszcze nie jedzcie.
Będzie sałata.
Nareszcie wszyscy
zasiedli do drugiego dania. Władysław jako gospodarz ośmielił się wlać do
kieliszków przepalanki - Jadzi i Helenie po połowie kieliszka.
- A gdzie kompot?
Władek, miałeś przynieść kompot, a widzę tylko szklanki na stole.
Rad nie rad Władysław
wstał i przeszedł do kuchni i po chwili dzbanek z truskawkowym kompotem znalazł
się na stole. Jadwiga wypełniła nim szklanki.
- No to najlepszego! -
ogłosił Władysław unosząc kieliszek z przepalanką, gdy wszyscy biesiadnicy
posmakowali już drugiego dania.
- Najlepszego! -
podjął Karol.
- Za naszą drużynę -
dodał Andrzej patrząc ukradkiem na matkę.
- Za zdrowie młodych i
Maciusia - oznajmiła Helena, wlewając do ust swoją połowę kieliszka, otrząsnęła
się po wypiciu i stwierdziła, że Władek chyba przesadził dziś z procentami.
Przeciwnego zdania był
Karol.
Po drugiej kolejce
atmosfera polepszyła się na tyle, że nie słyszano już narzekań Heleny na temat
zbyt mocnej tej niedzieli wódki, ani też jej połajanek w stosunku do syna. Nie
inaczej było wtedy, gdy Helena z córką wniosły ciasto - domową babkę pieczoną w
prodiżu, obsypaną cukrem pudrem, dobrze wyrośniętą i delikatnie wilgotną, co
było specjalnością tego wypieku Heleny. Nie mogło się też obejść bez herbaty,
bez której Jadwiga nie wyobrażała sobie obiadu.
Prowadzono beztroskie
rozmowy, a to na temat drugiej córki Heleny - Ireny, która ostatnio napisała do
matki długi list, w którym zapowiadała się z wizytą z początkiem lipca, to znów
Helena oznajmiła, że w przyszłym tygodniu wyjeżdża z kościelnym chórem na
wycieczkę, a Jadwiga poinformowała rodziców, że zamówiła w pracy wczasy nad
morzem na drugą połowę lipca.
Kiedy posilono się
babką, Karol, co było jego niedzielnym zwyczajem, wyszedł z Maćkiem do ciotki,
a właściwie do jej syna, aby wymienić się znaczkami.
Władysław włączył
telewizor, w którym akurat szedł koncert życzeń, ale najstarszy z Kikowskich
czekał na western, który wcale nie interesował ani Heleny, ani Jadwigi - one
wolały ten poobiedni czas spędzić w kuchni na rozmowie, jak to matka z córką,
bardziej osobistej i takiej, która niekoniecznie nadawała się do podejmowania w
szerszym gronie. Andrzej przeglądał sobotnio-niedzielną prasę przyniesioną
przez Karola, po czym zajął się rozwiązywaniem krzyżówki. Miał niezwykłą
łatwość w odgadywaniu haseł, a poszczególne litery w kratkach wpisywał ze
starannością właściwą jedynie inżynierom posługującym się kaligrafią w opisach
rysunków technicznych.
Kiedy Karol wrócił z
synem rozpromieniony tym, że znów udało mu się zdobyć jakiś cenny znaczek w
drodze wymiany, w butelce pozostało jeszcze tyle przepalanki, której starczało
na jedną, ostatnią kolejkę.
Przed siedemnastą
skończył się niedzielny obiad i Helenie nie pozostawał nic, jak tylko zapakować
do torebki parę kawałków ciasta dla Maciusia.
Siedem minut po
siedemnastej odjechał autobus z przystanku, na którym wsiedli młodzi.
Władysław zwinął obrus
i umieścił go w pralce, Andrzej wyszedł z domu do kolegów, a Helena zrobiła
jeszcze dla siebie herbatę z cytryną, której jednak nie wypiła, bo siedząc przy
stole i patrząc na jakiś program w telewizji, chwyciła ją drzemka.
- Helcia, połóż się
jak człowiek na tapczanie. Pościelić ci?
- Władek, ja przecież
nie śpię.
[30.09.2018, Chelthenham, Gloucester, w Anglii]
Moja teściowa miała na imię Helena i piekła takie babki, że palce lizać!
OdpowiedzUsuńmoja też Helena. 30% tekstu to autentyk... pozdrawiam
UsuńNigdy tak nie celebrowałam niedzielnego obiadu, a rosół gotuję dość rzadko.
OdpowiedzUsuńW moim rodzinnym domu wszyscy zasiadaliśmy przy dużym stole, na który wjeżdżała waza z rosołem.
Pozdrawiam.
U mnie może aż tak tez nie było, ale zdarzało się, bo zwykle w niedziele, czyli raz na tydzień chodziliśmy do dziadków, rodziców mamy, a mieszkaliśmy z rodzicami ojca.... pozdrawiam
Usuń