Mijają właśnie 24
godziny od czasu, gdy zajechałem na parking przy autostradzie nr 61
wyprowadzającej mnie z Holandii.
No cóż, powrót lata,
myślę, że nie na dłużej niż na tydzień, bo w końcu to jesień, a ostatnimi
dniami, podróżując z Austrii przez Niemcy do Holandii dało się zauważyć tę
przepiękną porę roku - oby nie zapeszyć.
Właściwie to wolę na
weekend przycupnąć gdzieś w jakiejś strefie ekonomicznej (głównie we Francji),
ale i wśród ludzi może być ciekawie. Było nie było, podróżując po Europie
najbardziej interesują mnie ludzie, ich zachowania - ot jestem takim ich
podglądaczem, zauważającym często sceny banalne, acz interesujące.
Ot, choćby pierwsza z
brzegu:
- Podjeżdża jakaś pani
po pięćdziesiątce, mercedesem klasy C (tak na oko 80-100 tysięcy polskich
złotych). Staje tuż przede mną i… zabiera się za przeszukiwanie śmietników,
gromadząc w ten sposób aluminiowe puszki po piwie i butelki po napojach typu
„pet”. W tym miejscu trzeba dodać, że w niemieckich sklepach (nie wiem, czy we
wszystkich, ale w sieciówkach typu Lidl czy Aldi na pewno) do każdego napoju
sprzedawanego w plastykowym opakowaniu doliczane jest 25 eurocentów. Można je
potem odzyskać wrzucając puste butelki do pojemnika z elektronicznym czytnikiem
kodów. Zdaje się, że automat nie „płaci” za butelki polskie. W każdym bądź
razie takie zestawienie: klasowe auto i kobieta zbierająca plastykowe butelki
lekko mnie zaszokowało. Kiedy otworzyła bagażnik, spostrzegłem, że jest on w
całości wypełniony tym chodliwym w Niemczech towarem.
- Niedługo później
dostrzegam na pobliskiej ławeczce wysokiego, szczupłego młodziana w krótkich
spodenkach, z plecakiem na ramieniu. Wygląda mi na studenta szukającego
podwózki, ale inna rzecz zaprzątnęła moją uwagę - młodzieniec mówi do siebie
głośno, po niemiecku, ale w charakterystyczny sposób, przeciągając każde słowo.
Trzyma w ręku jakąś litrową puszkę, z której bez przerwy coś popija, zgaduję,
że piwo. Po jego nieskoordynowanych ruchach zgaduję, że ma dobrze w czubie,
aczkolwiek trzyma się w miarę prosto. Podchodzi do właścicieli stojących nie
opodal samochodów, zaczepia ich grzecznie, ale odchodzi z niczym. Podszedł
również do mojego auta, nie po to jednak, aby porozmawiać. Zainteresowała go
antena radiowa mojej renówki - sprawdza dokładnie uchwyt, odczytuje jakieś
numery, po czym wraca na ławeczkę, wyjmuje z plecaka przedmiot przypominający
radiotelefon i zaczyna się nim bawić. Po dwóch kwadransach odchodzi.
- Dwaj busiarze, Polak
i prawdopodobnie Ukrainiec, podchodzą do mnie, zapraszając do swego
towarzystwa, ale tak naprawdę chodzi im o to, abym podjechał z nimi do sklepu,
jest tuż za pierwszym zjazdem z autostrady. Powód - skończył im się alkohol.
Grzecznie odmawiam. Oto, dlaczego czasami wybieram samotność.
- Będzie dłużej.
Podjeżdża czarny passat na holenderskich numerach. Wysiada z niego kobieta,
młoda, na pewno przed trzydziestką, szczupła, zgrabna blondynka z takim
specyficznym upięciem kosmyka włosów na środku głowy. Jej ruchy są energiczne:
otwiera przednie drzwi (pasażera) auta, potem tylne. Po chwili spostrzegam jak
kobieta przelewa do plastykowej butelki z termosu jakiś płyn, uzupełnia go
czymś białym (mleko?), potrząsa butelką i podaje komuś siedzącemu wewnątrz
auta. Jej passat stoi nie więcej niż pięć metrów od mojego auta, a ja siedzę w
„drugim rzędzie”, to znaczy tam, gdzie jest moje „spanie”. Ponieważ mimo
popołudnia jest nadzwyczaj upalnie, siedzę sobie w negliżu, to znaczy z nagim
torsem. Gdybym siedział na miejscu kierowcy, to oczywiście włożyłbym na siebie
jakąś koszulkę, ale tam na tyle czuję się mniej skrępowany, po prostu mniej
mnie widać. Okazało się jednak, że matka dwojga małych dzieci (tak, kobieta
podróżowała z synkiem i córeczką - podejrzałem) co jakiś czas przypatruje się
mojemu ukrytemu w cieniu auta obliczu. Matko Boska, a cóż to dopiero? Czym na
to zasłużyłem?
Ale ważniejsze jest co
innego - zwróciłem uwagę na tę kobietę z powodu jej niesłychanej energii jaką
poświęca swym pociechom. No, sam nie dałbym rady, bo to musiała odprowadzić
chłopca (ładny wysoki jak na swój wiek blondynek z wysokim czołem - skóra
zdarta z matki), uspokoić płacząca w tym samym czasie dziewczynkę, nakarmić
oboje, zrobić porządki w aucie, zjeść coś samemu, zrobić zdjęcia komórką (mam
nadzieję, że sobie i synkowi, bo przecież smartfonik potrafi fotografować w
„obie strony”, a nakierowała go tak, że znajdowałem się w zasięgu obiektywu).
W końcu odjechała w
siną dal, pozostawiając po sobie miłe wspomnienie.
[13.10.2018, Bedburg
(rastsatte) w Niemczech]
Bardzo ciekawe obrazki:-)
OdpowiedzUsuńScena przeszukiwania śmietnika mnie nie dziwi, bo u nas zdarza się podejrzeć właścicieli wypasionych willi, jak podrzucają innym śmieci...
A ja zaobserwowalem że we Francji ludzie podjezdzają autami z domowymi śmieciami pod publiczne kosze i tam je wysypuja. No cóż mniej koszy do odbioru przy wlasnej posesji - mniej pieniędzy sie wyda 😊
Usuń