Podtytuł winien być:
„W stronę zimy”, bo ostatnie trzy dni przypominają temperaturowo schyłek
listopada, choć w dalszym ciągu jest sucho, co dało się zauważyć szczególnie w
departamencie Cher, wokół Bourges, gdzie chyba od dwóch miesięcy panuje susza,
a dwa lata temu tutaj i w stronę Orleanu centralną część Francji nawiedziła
ogromna powódź.
Zimno już było parę
dni temu we francuskiej Jurze. Tam temperatura spadła nocą do -1 stopnia, ale
już podczas dnia wyszło słońce i miałem piękną, październikową jesień.
Potem jechałem do
Paryża przez tę cudowną Górną Jurę, skąd rozpościera się jeden z
najpiękniejszych widoków na Alpy; stąd można zobaczyć masyw Mont Blanc.
W Paryżu po zrzuceniu
towaru na targach przy Porte de Versailles przejechałem do Lasku Bulońskiego.
Tam odnalazłem onegdaj niezłe miejsce do postoju. No cóż, w Lasku Bulońskim aż
zatrzęsienie niewiast o swawolnych obyczajach (nie skorzystałem) oraz amatorów biegania,
ale najważniejszy jest spokój i cisza, które, jak widać wkomponowują się w
miejsca schadzek i płatnej miłości.
Przespałem się po
trudach podróży i przed 22-gą otrzymałem kurs - załadunek rano, niedaleki, z
południowego-wschodu na zachód, ale w obrębie Il de France, czyli wokół Paryża.
No i w końcu ten
obecny, piątkowo-poniedziałkowy kurs prowadzący mnie znajomymi trasami pod
Montpelier.
Postój z piątku na
sobotę zaplanowałem sobie na sławnym wśród polskich „nietoperzy” parkingu na
Aire des Vignlobles przy A77, a ten sobotnio-niedzielny przy A75 na Aire de
Garabit (to takie miejsce z pięknym widoczkiem na wiadukt zaprojektowany przez
Eiflle’a.
Miałem wiele
nieporozumień ze swoim laptopkiem, który tracił energię z baterii na tyle, że
bezczelnie wyłączał mi się, kiedy tylko chciał. Zrobiłem sobie więc przerwę w
kawiarence, przechodząc na tradycyjne, długopisowe bazgroły. W końcu jednak
tutaj, na Aire de Garabit, nie wiedzieć czemu, laptop podpisał zawieszenie
broni, a że akurat jest w tym miejscu połączenie internetowe, tedy przepisałem „na
czysto”, com napisał odręcznie.
A nie pisałem wiele,
bo obecny kurs obfituje w kilometry, jak i tez bywam niekiedy zmęczony, a
raczej znużony podróżą, która trwa od 25 września, a potrwa, jak sądzę, do 2
listopada.
W dalszym ciągu czytam
grubą knigę opowiadań Jarosława Iwaszkiewicza i tak oto doszedłem do swojego
ulubionego - „Kochankowie z Marony”. To dłuższe opowiadanie, podobnie jak kilka
innych zostało swego czasu sfilmowane. W ogóle Iwaszkiewicz miał szczęście do
adaptacji filmowych. A „Kochankowie z Marony” to proza obdarzona niezwykłym
klimatem i perfekcyjnymi dialogami, których tylko pozazdrościć autorowi „Sławy
i chwały”. Jednym słowem jest to tekst, do którego często wracam, jak do mocnej
herbaty przy kolacji, jak do kawy o poranku.
[28.10.2018, Aire de
Garabit we Francji]
Tak dawno nie czytałam Iwaszkiewicza...moze kiedyś, podobnie jak Ty powrócę do dawnych lektur...
OdpowiedzUsuńDo dobrych rzeczy chetnie się wraca...
OdpowiedzUsuń