I
To był pierwszy dzień
jego podróży. Wyjechał przed południem. Słońce dopiero co przecisnęło swój
blask przez srebrzystą zasłonę mgły, która zawisła jeszcze poprzedniego
wieczoru po wczorajszych opdach mocnego, czerwcowego deszczu.
Jechał bocznymi
drogami ciągnącymi się zakosami pośród pól, łak i lasów. Czasami wjeżdżał
pomiędzy zwarte szeregi wiejskiej zabudowy; innym razem mijał z pewnej oddali
rozproszone ludzkie siedziby, do których prowadziły asfaltowe lub częściej -
szutrowe czy wręcz kamieniste drożyny.
Przystawał często, co
można wytłumaczyć tym, że nie zależało mu na przybyciu na czas do miejsca
przeznaczenia, o ile w ogóle znał cel podróży. Samo prowadzenie samochodu
musiało mu sprawiać przyjemność, aczkolwiek nieabsolutną. skoro zatrzymywał
auto systematycznie po przejechaniu kilku, kilkunastu kilometrów, a czas
przeznaczony na postój dzielił pomiędzy wypalenie papierosa, zjedzenie
przygotowanych wcześniej kanapek, picie ciepłej kawy z termosu lub też
beztroskie, ale i bezwiedne nasycanie wzroku krajobrazem, najczęściej bliskich
szosie pól i łąk oraz połaciom lasów zamykających wybujałą zielonością drzew i
krzewów najdalsze krawędzie horyzontu.
Na którymś z
przystanków dopadł go purpurowy chłód przedwieczoru, na kolejnym zgrzebne
płótno nadchodzącej nocy obsunęło się niżej, tłumiąc ponurą szarością miejsce,
w jakim obecnie przebywał, czyniąc krainę coraz bardziej nierozpoznawalną
zmysłem wzroku.
Nareszcie pomyślał o
wypoczynku - dłuższym, całonocnym.
[Zebrane 27.10.2018 Aire de Garabit we Francji]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz