1.
Zupełnie jak przed
laty. Kiedyż to było? Powracająca fala wspomnień, co przybiera z wiekiem,
odbija się od skalistego brzegu dojrzałości i po chwili uderza weń ponownie.
Jestem z plecakiem
przymocowanym do bagażnika roweru. Pod nim zwinięty w rulon dwuosobowy namiot.
Skąd go wzięliśmy? Nie pamiętam. Pamiętam, że obaj go sobie załatwiliśmy, ale
on w ostatniej chwili zrezygnował z wycieczki. Zostałem sam. Zwykle bywałem sam
i tak jest do tej pory.
2.
Przygniatająca
ciemność, choć noce coraz krótsze. W osobowym, dwudziestoletnim busie
zaiskrzyło światło, mizerne, jakby jedna z najodleglejszych, najbledszych,
stłumionych blaskiem księżyca w pierwszej kwadrze gwiazd wpadła do wnętrza auta
odbijając się od gładkiej tafli bocznego lusterka samochodu, jakby wskoczyła za
siedzenie kierowcy do tylnej części busa i harcowała przemykając się pomiędzy
bałaganem uczynionym z toreb, koców, odzieży i sprzętów nie tak bardzo
niezbędnych w podróży.
3.
Przekręciłem włącznik.
Znów ciemność.
4.
Stoję gdzieś na wąskim
wybrzuszeniu głównej drogi tuż przed skrzyżowaniem z podrzędną, wiodącą zapewne
do wioski. Zanim zgasiłem światła drogowe, dostrzegłem na samym rogu krzyżówki
po prawej stronie kapliczkę, jakich wiele stoi przy wiejskich drogach. Chronią
one rolnicze ziemie przed złem, od złego, co nocą nie daje spać, a po
przebudzeniu dnia, po otarciu twarzy z kropelek rosy, kłaniają się tym, co
wedle nich przechodzą, przejeżdżają, a może i przystają, tak jak teraz ja -
znużony dniem, szukający ciepłego przytulenia nocy.
5.
Tak oto wymościłem
sobie posłanie w tym barłogu, w tylnej części osobowego busa, wyglądającego jak
muzealny eksponat, ale wciąż jeżdżącego, poruszającego się powoli, trzęsącego i
wystukującego melodie każdej nierówności
na drodze, lecz niezawodnie podążającego wskazanym przeze mnie kursem.
Położyłem się.
Nakryłem kocem - karton z książkami pod głową i dopiero na nim poduszka,
miękka, z gęsiego pierza w poszwie pachnącej zmiękczającym wodę płynem do
płukania; głowa zapadła się w nią, wpasowała w tę miękkość; pod kocem narasta
ciepło rozprzestrzeniające się z nagrzanego przed wieczorem ciała. Zamykam
oczy, odpoczywam przed zaśnięciem, przedsenne myśli wiodą mnie spiralnymi
obwodnicami ku przeszłości.
6.
Jestem sam. Światło
półksiężyca oświetla teraz wnętrze auta. Podgląda mnie? lituje się nade mną? a
może gładzi potargane włosy głowy wystającej z brunatnej pościeli koca?
7.
Kiedy jechałem,
myślałem o tym:
- jak wielkim może być
człowiek,
- że coś tam w końcu
znaczę.
Kiedy się zdrzemnąłem
i rychło obudziłem (księżyc popędził wyżej i na zachód), pomyślałem, że gdybym
teraz wyszedł z auta i rozglądnął się na wszystkie strony świata, gdybym
dojrzał te setki i tysiące gwiazd tkwiących na półkuli nocnego nieba, doznałbym
zawodu - jestem atomem w kropelce wody oceanu.
8.
Przysnęło mi się.
Porządnie mi się przysnęło. Nie obudził mnie ptak ani zorza poranka. Dopiero
kiedy poczułem zapach mleka, wygramoliłem się z legowiska, usiadłem, skrzesałem
iskrę zapałki, papieros zapłonął w moich ustach, zakasłałem. Chociaż drzwi i
okna auta były zamknięte, czułem zapach mleka.
- Znowu kasza manna,
mamo?
- Tym razem lane
kluski. Lubisz przecież.
- Lubię.
Spróbowałem.
- Jeszcze trochę cukru
- poprosiłem.
- Wiem, lubisz dobrze
osłodzone… ale tylko jedną łyżeczkę, dobrze?
Wsypałem. Zamieszałem.
9.
- No, stara, teraz
możesz przejść przez drogę - usłyszałem.
Potem usłyszałem
zgrzyt łańcucha przetaczającego się wężem po asfalcie na drugą stronę drogi.
Spojrzałem przez okno. Starzec uchylił czapkę i przeczłapał za krową na tamtą
stronę.
To nie był sen.
10.
Wybiegłem za potrzebą.
Na miedzy przy samym rowie płacheć koniczyny. Unurzałem dłonie w chłodnej
rosie. Potem obmyłem nią twarz.
11.
Ciągnie mnie w tamtą
stronę, konkretnie w prawo, w to miejsce, z którego wyłonił się starzec
prowadzący krowę, wleczącą za sobą metalowy,
skrzący się srebrem i jazgotliwie hałaśliwy łańcuch. W milczeniu oddałem
pokłon panience trzymającej dziecko w osadzonych blisko ciału ramionach.
Panienka miała błękitną sukienkę; dziecko żółtą koronę.
Uruchomiłem auto i
skręciłem w drogę, skąd przybył starzec. Jechałem ku zapachowi mleka, który po
kilkudziesięciu metrach zmieszał się z wonią obornika.
[27.10.2018, Aire de Garabit we Francji]
Zupy mleczne zawsze lubiłam...
OdpowiedzUsuńCiekawe czy robił ktoś badania, ile tych przydrożnych kapliczek faktycznie ochroniło pola i domostwa przed nieszczęściem?
Pewnie w założeniu stawiający takie kapliczki mieli na względzie to, że będą one opiekowac się ludzkimi siedzibami, polami, miejscami, ale jak to z nimi jest... w kazdym bądź razie urozmaicają krajobraz
OdpowiedzUsuń