- Zobacz, słońce już
podniosło swoją rumianą głowę, zaraz zażółci się jak to pole rzepaku za
strumykiem i wygoni nocną rosę z traw. Jak pięknie w taki dzień hałaśliwy
świergotem wróbli i piskami kosów wybrać się na spacer… a zresztą pora na
śniadanie, prawda?
- Prawda. Czekałam na
ciebie, mamo.
- I taką w sobie mam
ulgę, taką ulgę.
Młoda spojrzała na nią
mętnym wzrokiem, wciąż jeszcze przyprószonym poranną mgiełką.
- Mamo, a czy to cię
nie boli? - spojrzała na matkę w wiadome miejsce.
- A gdzież tam!
Szczepanowa to chyba w całej wsi jest najdelikatniejsza, a przy tym pogłaszcze
po szyi, powie dobre słowo. Zobaczysz sama, jak na ciebie przyjdzie kolej. Ale
teraz dosyć gadania, chodźmy. Prawdę mówiąc zgłodniałam.
- Ja też, mamo.
Poszły. Jedna z drugą,
noga za nogą, obok siebie. Minęły czupurne osiki dające rozległy cień, szły wesoło,
a uśmiechnięte jakby to ich był pierwszy spacer po zimowej porze, a to przecież
początek lata. Jaki długi ten dzień po najkrótszej nocy! Starsza oczywiście
wiedziała gdzie iść, gdzie zaprowadzić swoją pociechę. Małoż to razy szła tą
ścieżką? Przeszły z pięćdziesiąt kroków, matka się obejrzała - Szczepanowa
patrzyła za nimi. Dobra kobieta, nie szukać innej na tym świecie.
Młoda nie odstępowała matki.
Bywało, że niby to przypadkiem, przytulała się do niej i wtedy czuła ciepło
oddechu tej starszej. Co i rusz zatrzymywała się, ale matka kazała jej iść obok
siebie. - Nie tutaj, jeszcze dalej - mówiła do młodej, a trochę i do siebie.
- O, tam pójdziemy -
pokazała wzrokiem. - Ranek jeszcze chłodnawy, trzeba nam na mocne słońce iść,
tam zjemy śniadanie.
I doszły tam, gdzie w
istocie słońce, choć jeszcze niskie, przypiekało czerwcowo.
- No, masz, to dla
ciebie, popróbuj.
Młoda odetchnęła z
ulgą. Zabrała się do jedzenia, a pomyślała sobie, że matka wie, co dobre, co
najlepiej jej smakuje.
- Ale nie jedz tak łapczywie.
Nikt ci jedzenia nie wymawia, ale jedz powoli, mamy tyle czasu.
Sama też wzięła się za
swoje śniadanie, co chwila zerkając na córkę, pilnując, aby nie wybierała co najsmaczniejsze,
a jadła wszystko, co było dla niej przygotowane.
Tak i nasyciły się i
jeszcze radośniej zrobiło im się na sercu. Matka była dumna z córki, że taka
posłuszna, że kiedy powie „jedz”, to je, a kiedy zakomenderuje „koniec”, to
młoda przestanie, bo starsza zawsze mówiła, że należy jeść z przerwami, żeby
się „w żołądku wszystko porządnie ułożyło”. Niezależnie od tego jedzenia, matka
aż kipiała dumą z córki także z tego powodu, że była ona śliczna. Opowiadała
znajomym ze wsi, że co jak co, ale córka to jej się udała i niech każdy tej
piękności jej zazdrości.
- Mamo, położę się na
chwilę.
- A cóż to, noc
przecież przespałaś? Zaglądałam do ciebie.
- Nogi mnie bolą.
Chciałabym je wyprostować.
- Ech, ty trzpiocie,
ciebie bolą nogi? Ciebie? W tym wieku? No, poleż sobie, poleż. Rozłóż się tam w
wysokiej trawie, będzie ci miękko, a i chyba śladu po rosie na niej nie
zostało.
Córka pobiegła we
wskazane miejsce. Położyła się na boku, zaczęła majdać nogami; potem na drugim,
plecami do słońca. A potem się jej przysnęło - drzemała już, kiedy matka poczęła
się zachwycać łąką, łanami rzepaku rosnącego po tamtej stronie strugi,
skowronkami co wysoko pod samym niebem chwaliły świat dzwoneczkami swoich
pieśni.
A kiedy się wybudziła,
dalejże hasać po łące, jak to dziecko lubiące ruch na świeżym powietrzu. Matka
tylko się przyglądała.
- A ciesz się ciesz,
tylko czego sobie nie złam.
W końcu młoda się
znudziła. Wróciła do matki z chrapliwym oddechem, umęczona.
- Mamo, chce mi się
pić! - wykrzyknęła.
- Po takim brykaniu
wcale się nie dziwię. Widzisz, tam? Szczepan specjalnie dla nas przygotował.
- Ten Szczepan, mamo,
to bardzo porządny człowiek..
- O, tak, moja mała,
na Szczepana zawsze można liczyć.
Mała pobiegła tam,
gdzie mogła ugasić pragnienie, a jakiej ochłody doświadczyła. Znów przybiegła
do matki, aby dokończyć śniadanko, ale tak to już bywa z dziećmi, że przy
jednej czynności nie wytrwają długo.
- A pozwolisz mi mamo,
abym się popluskała w wodzie, choćby po kolana?
Starsza wiedziała, że
chodzi o ten strumyk oddzielający łąkę od pola.
- A toż nie wiem, czy
będzie ci w nim po kolana? A idź, pobrykaj sobie w wodzie. Ja podejdę też w
tamtą stronę, bo prawdę powiedziawszy…
Ale młoda nie
usłyszała dalszego ciągu. Jak ta sarenka pomknęła w stronę strugi. Nie było
stromo. Młoda zagłębiła się w wypłaszczony wąwóz rzeczułki, starsza szła w jej
kierunku i słyszała pluski. Sama jednak nie podeszła pod strumyk - odwracając
głowę ujrzała na skraju Szczepanowej łąki, przy zagrodzie, dwie postaci. Nie
poznała ich jednak z takiej odległości. Młoda tymczasem jak ta koza wyskoczyła
z rzeczki i przybiegła do matki jak na zawołanie.
- Zobacz, jak ty
wyglądasz! Popatrz na swoje nogi - szlam a błocko. Przebiegnij się po tej
wysokiej trawie, poszuraj nogami, wytrzyj je z błota, tylko mi do wody nie
wchodź ponownie - zakrzyknęła starsza.
Nie trzeba było młodej
mówić kilka razy - pogoniła w wysoką trawę, wyszorowała ją nogami i jak
odnowiona wróciła do matki.
Ta spojrzała ponownie
w stronę zagrody. Dwie postaci powoli ale sukcesywnie wkraczały na łąkę. W
końcu je rozpoznała - to Szczepan i jego sąsiad Grabek dążyli ku nim.
- Ech, czemu ja jej
kazałam wytrzeć nogi? - pomyślała matka. - Powinnam młodej przykazać, aby cała
wytarzała się w tym błocie.
- Chodź no tutaj,
córeczko - rzekła w końcu - i stań tam, o tam właśnie, stań pod słońce, tak
aby…
Młoda, ma się
rozumieć, i tym razem posłuchała matki, której teraz zależało na tym, aby
sąsiada Grabka podchodzącego do nich ze Szczepanem coraz bliżej słońce kłuło w
oczy promieniami, słowem, żeby Grabek nie mógł się porządnie przyjrzeć młodej.
A ci dwaj podeszli już
na tyle blisko, że mogła usłyszeć ich rozmowę. Skupiła się i nadstawiła uszy.
- Kiedy już ci
mówiłem, sąsiedzie, nic z tego nie będzie.
- Ależ z ciebie
uparciuch, Szczepanie.
- Nie będzie z tego
nic i już.
- Nie pożałujesz,
przecież nie chcę za darmo.
- A ty wciąż swoje,
Grabku. Nie ubijemy interesu.
- A choć popatrzeć
mogę?
- Dyć po to
przyszliśmy. A patrz sobie, podziwiaj.
Patrzył, podziwiał, lecz
gdyby nie to słońce….
- Dam ci za nią
siódemkę prosiaków. Dorodne, nie pożałujesz.
- Grabku, za takie
cielątko, to bym i nie chciał dwudziestu siedmiu prosiąt. Popatrz no tylko na
nie. Widzisz jak przepięknie przez naturę uformowane? A to spojrzenie? Te oczy?
Kiedy tak sobie na nie popatrzę, to myślę sobie, że ono wszystko rozumie, tylko
go mówić nie nauczono. Ma to po matce. I spójrz - plamka w plamkę matka. A jak
idą obok siebie do zdroju, albo na popaskę, to łby ku siebie zwrócone, jakby
coś tam ze sobą rozmawiały, jakby krasula coś tej drugiej tłumaczyła. Nie,
Grabku, to cielątko nie jest do sprzedania.
Na te ostatnie słowa
starsza aż podskoczyła jak źrebak, przed którym rozwarto furtę stajni. Dalejże
podbiegła do młodej.
- Chodź, córko, tym
razem wykąpiemy się obie w strudze! Co tam szlam! Co tam błocko!
I pobiegły, noga w
nogę, obok siebie.
A starsza, nie
wiedzieć czemu, bo tego w życiu nie robiła, wyryczała na głos:
- Szczepanie, jakie to szczęście, że jesteś uparty!
[11.10.2018, Lierop,
Północna Brabancja w Holandii i 12.10.2018, Bedburg (rastsatte) w Niemczech ]
Andrzeju, ale z Ciebie dowcipniś. Od początku coś mi nie pasowało w Twoim opowiadaniu, ale wyjaśniło się na koniec :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Ano, umyśliłem sobie taką historyjkę,aby ciut rozbawić, ale z drugiej strony zwierzęta też się porozumiewają, też czują. .. pozdrawiam
OdpowiedzUsuńA najpierw myślałam, że o koniach będzie:-)
OdpowiedzUsuńBardzo sympatycznie się czytało:-)