CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

21 sierpnia 2019

KRÓTKI METRAŻ - DZIESIĘĆ ZŁOTYCH


Przestało padać. Powiało ciepłem.  Przejaśniło się i nawet pomarańczowa twarz słońca wychynęła spoza rzednących chmur. Chociaż przez wpółotwarte okno wdarło się popołudniowe ciepło, porwałem kurtkę z szafy. Nie tę z zeszłego tygodnia, nie tę, w której spacerowałem po starówce miesiąc temu; chwyciłem tę z samego rogu szafy, starą, czarną i wypraną chyba jeszcze przed rokiem.
Zaskoczyło mnie to, że jej rękawy pasowały do długości moich ramion, co znaczy, że podczas prania nieco się wstąpiła, to dobrze.
Wyszedłem przed dom i ukłoniłem się dozorczyni. Rzuciła w moim kierunku pozytywne spojrzenie, takie długie, powłóczyste. Nie miałem pojęcia dokąd idę i po co. Szedłem sobie ot tak, bez specjalnej potrzeby i celu, aby iść, niekoniecznie dojść.
Kiedy doszedłem do rynku z niegroźnej jasnobrunatnej chmurki potoczyły się łezki deszczu. Odruchowo naciągnąłem kołnierz kurtki na uszy, odruchowo wsadziłem ręce do kieszeni, a opuszki palców jednej z rąk namacały papierowe zawiniątko, taki dosyć sztywny rulonik, który po wyciągnięciu z kieszeni objawił się czyściutkim, wypranym banknotem dziesięciozłotowym. Mieć dziesięć złotych a nie mieć?
Ruszyłem żwawiej po znanych mi lecz zapomnianych uliczkach miasta, tej jego najstarszej części, gdzie sporo sklepów i knajp, gdzie kościół jeden przy drugim, gdzie w podcieniach prastarych kamienic rozsiadły się butiki, kioski, lodziarnie, kawiarenki – czego dusza zapragnie. Z każdym przebytym krokiem podejmowałem decyzję w sprawie tych szczęśliwie odnalezionych dziesięciu złotych. Mogłem z nich sobie sprawić kawę, piwo, lody, kupić gazetę; z papierosami gorzej, z sytą kolacją podobnie. Mogłem sobie zamienić ten banknot na krótkotrwałe szczęście, wsunąć go do kapelusza grajka na skrzypcach, albo kupić sobie parę bułek, dżem lub homogenizowany ser. O tak, w pierwszym rzędzie zamieniłbym banknot z dziesiątką na dowolny posiłek, do którego dołączyłbym jakąś małą colę lub większą wodę mineralną.
Z takimi myślami krążyłem po starym mieście, przystając przy sklepowych wystawach, niemal dosiadając plastykowych krzeseł w ogródkach piwnych; zajrzałem nawet do antykwariatu. Nie mogąc podjąć właściwej decyzji, popadłem w zniechęcenie, które w końcu przepadło, gdy na mojej drodze stanęła cyganeczka: śliczna, ciemnowłosa, niewysoka, z oczami jak płonące kosteczki antrykotu.
Wywróżyła mi szczęście, że stanę się bogaczem, więc te dziesięć złotych… cóż to jest dla mnie?
Dozorczyni spostrzegła mnie, kiedy przechodziłem przez ulicę na pasach, a kiedy otwierałem kluczem drzwi do klatki schodowej, zastąpiła mi drogę.
- Pan zajdzie do nas na kolację – powiedziała. – Przecież widzę, że porusza się pan na ostatnich nogach.

[20.08.2019, Dobrzelin]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz