Wstępny tytuł to „Córeczka
tatusia” i chyba go nie zmienię. Ale ten tytuł jest trochę zwodniczy… nie
powiem jeszcze dlaczego. Właściwie będzie to rzecz o porażce lub, jak kto woli,
klęsce życiowej, zawinionej i nie, lecz chyba bardziej zawinionej.
Zastanawiałem się nad
tym, w jakim czasie historycznym umieścić tę swoją najważniejszą opowieść i
wyszło mi na to, że początek tej historii przypadnie na lata siedemdziesiąte
ubiegłego wieku, choć może nie jest to najważniejsze – ta historia mogłaby się
wydarzyć (i zdarza się) w każdym okresie historycznym.
Myślę, że do jej
napisania należało dojrzeć. Czy dojrzałem?
Nie jest łatwo
opisywać ludzkie słabości, przyznawać się do swoich wad, błędów i zaniechań.
Nie jest łatwo podsumowywać życia, którego barwy nie są takie, jak wyobrażenia
o nich, dodajmy: wyobrażenia ukształtowane w wieku młodzieńczym.
Mój bohater w pewnym
wieku uświadomi sobie, że przeszedł obok życia i, co gorsza, pozwolił na to,
aby życie przeszło obok osoby, którą kocha… nic już nie można na to poradzić.
Ta opowieść nie będzie
się ukazywać w kawiarence. Zdecydowałem się jedynie na zaprezentowanie kilkunastu
początkowych zdań we wstępnej, jeszcze niedopracowanej wersji.
Wydało mi się, że muzyka
Erika Satie świetnie komponuje się z charakterem pisanej przeze mnie opowieści.
CÓRECZKA TATUSIA
Przyłożył dłoń do jej
główki. Poczuł wilgotne ciepło. Jeśli nawet zdawało mu się, że oddycha
normalnie, swobodnie, rytmicznie, miał co do swoich odczuć wątpliwości.
Łóżeczko stało
pomiędzy ich łóżkami. Dlaczego akurat tak? Aby każde z nich miało równy i
natychmiastowy dostęp do małej; tak zdecydowali i bardzo ucieszył się z tego,
że Elżbieta przystała na jego pomysły. Najpierw, że wyrzucą ich stare, podwójne
łoże, a kupią dwie „jedynki”, niekoniecznie łóżka - mogły być wersalki, ale dostali
łóżka; było o nie łatwiej, bo teraz ludzie rzucają się na tapczany i wersalki,
a łóżka nie są dziś w modzie. Ucieszył się także ze sposobu w jaki je ustawili,
czyli łóżeczko Madzi pośrodku z dostępem do niego z obu stron i właśnie
korzystając z tego dostępu sprawdzał, czy coś złego nie dzieje się z ich
córeczką, bo jeszcze przed dwoma dniami wydawało mu się, że zakasłała. Elżbieta
oczywiście zbagatelizowała to zdarzenie; mówiła, że było to delikatne
zachłyśnięcie się podczas przerwy w karmieniu.
– Madzia je nazbyt
szybko, ale natychmiast podniosłam wyżej jej główkę i odstawiłam pierś… i
przeszło – tłumaczyła mu. – A kiedy ponownie przystąpiłam do karmienia,
dziecina tak jakby zrozumiała i zaczęła wysysać pokarm mniej łapczywie.
- A pewnie, że
zrozumiała, bo jest inteligentna – odparł wtedy z dumą.
- No jest… - Elżbieta
uśmiechnęła się. – Ależ nie przejmuj się tak bardzo byle czym…
- Byle czym? – oburzył
się. – Wiesz czym mogłoby się skończyć takie zachłyśnięcie?
Wodził palcami po
nosku, po policzkach córeczki i nie mógł się nadziwić kształtności jej twarzy,
delikatności aksamitnej skóry, śmiesznemu dołeczkowi w podbródku. Tak… ma
śliczną córeczkę. I znów przesunął dłoń na jej czoło. Coś go tknęło. Dlaczego
jej główka jest tak ciepła? Wręcz gorąca? A Elżbieta śpi. Nawet jeśli ma prawo
być zmęczona, to jako matka powinna przecież wiedzieć, że nocą temperatura
ciała bardzo małego dziecka może się tylko nasilić.
Wstał, obszedł oba
łóżka i stanął pomiędzy oknem a tym, na którym spała jego żona. Wyciągnął
ku niej rękę. Lekko drżącą dłonią dotknął odkrytego ramienia Elżbiety.
Potrząsnął nim delikatnie, ale wystarczająco silnie, aby reagując na ten zew,
otworzyła oczy. Posiłkował się przy tym naprędce sporządzoną wypowiedzią:
- Elu, nasza Madzia ma
gorączkę.
Nie od razu otworzyła
oczy, ale kiedy już uniosła bezwładne powieki, na jej twarzy pojawił się grymas
bólu.
- Co ci się stało,
Adasiu? Dlaczego masz taką zimną dłoń, zupełnie lodowatą.
(...)
Nawet tych kilka zdań zapowiada coś ciekawego, ale dlaczego nie w Kawiarence?
OdpowiedzUsuńPublikacja w kawiarence wymusza niejako pośpiech, co z kolei obniża jakość tekstu, a tego bym sobie nie życzył...
UsuńPo nadopiekuńczości widać, że oczekiwania w stosunku do dziecka będą bardzo wysokie. Ale to tak nie działa. Jeśli usuwamy kamyczki spod nóg, potknie się potem o pyłek na drodze.Może jednak w kawiarence, ciekawy temat.
OdpowiedzUsuńSerdeczności
Świetnie uchwyciłaś sens tego pierwszego wątku, ale nadejdzie taka chwila, kiedy ta nadopiekuńczość zostanie zastąpiona innymi uczuciami; przede wszystkim złością na samego siebie, że postępowało się źle, że wiele spraw zaprzepaszczono i nie można już tego odwrócić... pozdrawiam
UsuńMoje skojarzenia po tych kilku zdaniach: ograniczająca w późniejszych latach opiekuńczość, która nie pozwala na samodzielne rozwinięcie skrzydeł i uczenie się na błędach, a z drugiej strony, wysokie oczekiwania (widzę, że wspomniano o tym już w komentarzu powyżej), co w połączeniu może prowadzić do frustracji i niewykorzystania życiowych szans.
OdpowiedzUsuńCiepło, ciepło... jednakowoż, aby uchylić firankę tajemnicy... w to nadopiekuńcze ojcostwo wtargnie praca zawodowa, która popsuje i tę samodzielność w rozwijaniu skrzydeł, i wysokie oczekiwania... wszystko stanie się inne... witam w kawiarence...
Usuń