Kiedy wracałem ze
szkoły „Wsią”, w domu czekało na mnie babcine kakao, czasami „czerwona zupka”
albo udo kurczaka w potrawce; kiedy szedłem z chłopakami „Jabłonkową”,
zahaczałem o biuro, gdzie pracowała moja mama. Mama (była to przedobiednia
pora) częstowała mnie kanapkami z kiełbasą, salcesonem lub pomidorami.
Zanim jednak dostałem
się do pokoju biurowego mamy, należało odczekać swoje w portierni i poprosić,
aby strażnik wykonał telefon do biura, dowiadując się, czy przypadkiem moja
mama nie załatwia jakiś zakładowych spraw czy to u głównego księgowego,
dyrektora, albo też technicznego, który z reguły wizytował pracowników
remontujących dyfuzor, wirówki czy wyparki. Jeśli była obecna w biurze, portier
wpuszczał mnie do zakładu poprzez obrotowe drzwi, które zawsze wywoływały
uśmiech na mojej twarzy, i tak dostawałem się do części biurowej cukrowni,
gdzie pracowała mama.
Każdorazowo
przechodząc obok zamkniętego zwykle okienka kasy zerkałem na tablicę zawieszoną
naprzeciwko na ścianie. Na tejże tablicy, oprócz zdjęć i wykresów przymocowana
była niewielkich rozmiarów tekturowa plansza obrazująca dane produkcji cukru w
czterech cukrowniach działających w naszym województwie. Tego dnia (była to
połowa września, a kampania cukrownicza zaczynała się zwykle w połowie lub pod
koniec października), dane o wysokości produkcji były nieaktualne, bo dotyczyły
zeszłorocznej kampanii. Z dumą odczytałem, że nasza cukrownia wyprodukowała w
zeszłym roku najwięcej ton cukru, a przodowała też pod względem wydajności
podanej w procentach. Pomimo tego, że byłem szkrabem chodzącym zaledwie do
pierwszej klasy, już wcześniej (odwiedzałem mamę w biurze, zanim zostałem
pierwszoklasistą) mama nauczyła mnie właściwie odczytywać podane na planszy
dane, także te dotyczące wydajności, tak więc z łatwością orientowałem się w
tym, że nasza cukrownia istotnie zwykle przodowała jeśli chodzi o wielkość
produkcji, choć bywały takie okresy (wielkość produkcji w czterech cukrowniach
podawana była systematycznie co miesiąc), gdy nasz zakład spadał na trzecie, a
raz nawet na ostatnie miejsce. Głównie przez awarie. To najgorsze miejsce
zajmowaliśmy kiedyś przez cały czas trwania kampanii cukrowniczej i było to
spowodowane poważną awarią elektryki. Nie wiem na czym polegała ta awaria
elektryki, ale pamiętam, że od połowy listopada aż po połowę stycznia dzień w
dzień brakowało prądu w kamienicy, gdzie mieszkałem. Puszczano go na
trzy-cztery godziny, aby go później wyłączyć na noc. To musiała być jakaś
poważna awaria. Najpierw stanęła produkcja cukru, a potem, kiedy już uporano
się z awarią, prądu nie starczało dla całego osiedla. Niełatwo było żyć bez
światła, ale ojciec tłumaczył mi, że w żadnym wypadku nie można sobie pozwolić
na to, aby nasz zakład nie produkował cukru, i wcale nie chodziło tylko o te
liczby wypisane na tekturowej planszy w biurze naprzeciwko kasy. Chodziło o coś
znacznie ważniejszego.
- Człowiek wytrzyma
bez prądu, a maszyny potrzebne do produkcji cukru nie – tłumaczył mi tato. –
Nie martw się, jeszcze przed wiosną wymienimy całą instalację elektryczną i
będziesz mógł oglądać swoje filmy.
W tym właśnie roku,
gdy nawaliła elektryka, kupiliśmy sobie telewizor – stąd te filmy.
Na szczęście mieliśmy
przepięknie śnieżną zimę tego roku, a kiedy za oknem bieleje się śnieg, kiedy
posrebrza go księżyc i gwiazdy, to nawet jeśli nie starczało prądu, w kuchni i
pokojach naszego mieszkania nie było znowu tak ciemno, a przy świeczkach można
i jeść, i czytać. Nie było z tym żadnego problemu, poza tym, że nasza cukrownia
nie zdołała się już podnieść z produkcją przez tę elektrykę.
[20.08.2019, Dobrzelin]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz