W sobotę kończyli
pracę o trzynastej, ale Rosolski zapisał się do rozładunku kamienia wapiennego.
Na wagon przypadało ich trzech. Mieli gable, ale większe kamienie ciskali bez
użycia tych narzędzi. Wyobraź sobie: lato, czterdzieści stopni w słońcu, Rosolski
czuł przecież w mięśniach fizyczną pracę (wymieniali akurat rury kanalizacyjne
na terenie zakładu), a mimo tego podjął się rozładunku. Przed trzecią kiedy
wyładowali kamienie z połowy wagonu, chłopak Rosolskiego przyniósł z domu
obiad. Dwaj jego partnerzy wyjęli ze skórzanej torby kanapki i w trójkę
przystąpili do jedzenia. Chłopak został z ojcem; czekał aż zje i wtedy zabierze
do domu kamionkowy talerz i pusty kubek po zbożowej kawie. Mężczyźni mrugnęli
do siebie. Każdy z nich wyjął z portfela po dwudziestce i poinstruowali małego,
co ma kupić w spółdzielni, i ustalili, że za piątaka, który mu zostanie po
zrobieniu zakupów, może sobie kupić co zechce.
- Matce powiesz, że
poszedłem się wykąpać – powiedział Rosolski do syna i była to prawda. Zawsze po
takiej robocie, która zwykle trafiała się w lecie, szedł z kamratami nad staw,
aby pozbawić ciało węgielnego lub wapiennego kurzu.
Słońce wcisnęło już
krwistą głowę w trzciny, a potem ugrzęzło w niekoszonej trawie rosnącej u
brzegu stojącej wody, kiedy Rosolski z przyjaciółmi opróżnili drugą butelkę
ciężkiego gruzińskiego wina. Ubrani w kraciaste koszule, w których nie
pracowali podczas rozładunku, szykowali się do drogi powrotnej do domów. Kiedy
rozstawali się na kasztanowej drodze, skąd każdy z nich wyruszał we własną
stronę, na tej kasztanówce dostrzegłem dwie postacie: Rosolskiej i tego małego
chłopca, z którym rok później zacząłem chodzić do jednej klasy w szkole.
Rosolska ujęła męża pod prawe ramię i oboje wolnym krokiem podążali wąską
ścieżką otaczającą zakład od północy. Chłopiec niósł podniszczoną, brązową
teczkę ojca, wyprzedził rodziców, ale idąc przed nimi co chwila oglądał się i
pomachał do mnie, wracającego z przedwieczornego spaceru z matką. Lato kończyło
się, a ja byłem ciekaw, ile jeszcze razy pod cukrownię przyjedzie wahadło z
kamieniem wapiennym albo węglem.
[18.08.2019,
Dobrzelin]
Wagon węgla mój mąż musiał rozładować w wojsku po silnym zatruciu pokarmowym, bo przecież każdy chory w wojsku to symulant...
OdpowiedzUsuń