NIECHŻE WEJDZIE DO ŚRODKA
- Co też panienka tutaj porabia na tej ławeczce - zapytała uchylając drzwi parterowej kamieniczki - lada chwila mróz chwyci.
Uniosła wzrok w stronę twarzy mówiącej i ścisnęła uda naprężając jednocześnie mięśnie karku i pleców.
- Co nie odpowiada? Przecież widzę, że jej zimno. Niech wejdzie do środka, bo jak zakluczę drzwi, już się nie dostanie.
Zamilkła na chwilę, wciąż obserwując dziewczynę, jak z wolna kołysze się ocierając plecy o przylegające do nich poprzecznie rzędy przymocowanych do siebie trwale deseczek.
- No, niechże wejdzie do środka - powtórzyła - bo i mnie samej przykro stać tak na chłodzie.
Tamta młodsza wstała wreszcie, powoli, ociężale, jakby zakleszczona objęciami powroza, z którego ledwie udało się jej wyswobodzić. Podeszła do uchylonych drzwi, przeszła niski, zniszczony wiekiem, drewniany próg domostwa i podążyła wskazaną drogą do sieni; stamtąd weszła do kuchni, skąd zionęło ciepło paleniska.
- Niech siada i kurtkę z siebie zewlecze …
Teraz dopiero Marta zauważyła, że dziewczyna ma na sobie plecak, tak bardzo w kolor brzydkiej szarości wtopiony, że w pierwszej chwili można by sądzić, że ta skulona sylwetka młodej dziewczyny to efekt fizycznego defektu kręgosłupa.
Rozebrała się posłusznie, plecak położyła u nóg, a w jej oczach bystry obserwator zauważyłby tę walkę skrępowania z powodu niespodziewanej życzliwości jakiej doświadczała ze strony Marty, z radością wiążącą się z przebywania w cieple, czego domagało się jej ciało.
- Białą czarną zrobię. Lubi? - zawahała się - kawę z mleczkiem zechce? Pewnie i głodna? Niedługo zasiądziemy do kolacji.
Dziewczyna skinęła głową na znak, że akceptuje kawę i widać było wyraźnie, jak jej ciało rozluźnia się, jak mięśnie zwarte i zaciśnięte powoli zwalniają napięcie, jak rozprostowuje i nogi i palce u rąk, dotąd skostniałe i lodowato zimne.
- Rozmawiasz z kimś, Marto? - usłyszeli głos mężczyzny dobywający się z lekko uchylonych drzwi sąsiedniego pomieszczenia.
Stawiała właśnie czajnik na otwartym ogniu węglowej kuchni.
- Ta panienka, co tu zaglądała do nas z samego rana, przyszła. Zmarznięta nieboraczka - Marta rzuciła ku dziewczynie dobrotliwe spojrzenie ze szczerym uśmiechem, chcąc jakby dać jej znać, że nie musi się martwić tym głosem zza drzwi.
- Przyszła, mówisz. Skończę za chwilę i przedstawisz mi ją. Jajecznica dzisiaj? - zapytał, choć w gruncie rzeczy to pytanie było stwierdzeniem.
- Jajecznica na noc? - obruszyła się - kto to słyszał, aby smażone jeść na noc.
Potem, po zastanowieniu skierowała te oto słowa do dziewczyny:
- Jak lubi, to i dla niej zrobię.
Przygotowała kawę. Dziewczyna przysunęła się z krzesłem, na którym siedziała do stołu.
- Dobra - wykrztusiła z siebie.
Kobieta obejrzała się.
- A pewnie, że dobra. Niech pije.
I piła, piła, a kiedy Marta jajecznicę wieczorną, bo jednak ją zrobiła, tę której za żadne skarby sama nie zjadłaby o tej porze, a twaróg ze szczypiorkiem jedynie z czerstwą kromką razowego chleba, popijany herbatką z malin, własną ręką zebranych, przyrządzonych jak na konfiturę przystało, słodziutkich, aż paluszki lizać, a jakie to zdrowe, jakie pyszne, pomińmy słodycz, lecz smak jaki … kiedy więc jajecznicę tę podała dla dwojga, dziewczyna jak jakie zwierzątko zbłąkane łapczywie chwytała tę niewyszukaną potrawę ustami, ząbkami, przełykała pośpiesznie i trzeba było białej czarnej dolewać do kubka, a Franciszek, co to szmat czasu na świecie przeżył, miał wątpliwości, czy zdarzyło mu się wiele razy z podobnym apetytem się spotkać. A kiedy zjadła wnet sen dłonie położył na jej twarz, powieki opuścił i ukołysał. Franciszek, choć niezbyt silnej postury jak na siedemdziesięciolatka, pochwycił podlotka w ramiona i zaniósł na łóżko do pokoiku na poddaszu, utrzymywanym w porządku nienagannym dla nader rzadkich gości. Marta nakryła dziewczynę kołdrą puchową i oboje zeszli na dół gawędząc aż do pełnej nocy o sprawach codziennej doniosłości.
Minęła noc i krwawy świt za oknem zaznaczył pierwszy tej jesieni przymrozek.
Oboje w bezsłownym porozumieniu zastanawiali się nad tym, cóż mogą uczynić z tą małą, małą wyglądającą na lat dwadzieścia parę..... i doszli do wniosku, że zatrzymają ją u siebie, zanim dziewczyna nie zdecyduje się sama odejść.
I kiedy następnego dnia w antykwariacie najstarszego w mieście bibliofila wertującego swoje królestwo książek, wystawiającego na widok publiczny coraz to nowe stare egzemplarze, zalegające dotąd w najciemniejszych zakamarkach półek z książkami, kiiedy pierwsi klienci lub jedynie oglądacze przekroczyli próg książnicy, zobaczyli młodą niewiastę wypełniającą księgę inwentaryzacyjną, w której pomieszczono cały, zmieniający sie w czasie, dobytek antykwarycznego interesu. Z biegiem czasu i ona - dziewczyna znikąd - udzielała niezbędnych informacji o księgozbiorze, przeszukiwała biblioteczne regały i okazywała klientom egzemplarze, o które prosili. Mówiono, że młodsze grono miłośników książek wzmogło swój apetyt na czytanie od kiedy w antykwariacie pojawiła się ona. I tylko nikt nie mógł wiedzieć, jak długo “nowa”, jak ją powszechnie określano, zabawi w tym miejscu cichym i tak bardzo przytulnym.
Domyślam się, że oby zadomowiła się w tym miejscu na jak najdłużej.
[13.03.2023, Toruń]
Dziś już nie ma takiej gościnności, która pozwalałaby zadomowić się na dłużej.
OdpowiedzUsuńNo właśnie... ten tekst jest fikcją...
Usuń