[Wywiad przeprowadzony przez redaktora Onetu, pana Macieja Kałacha z proboszczem Parafii Ewangelicko-Augsburskiej Świętego Mateusza w Łodzi.]
– Mam żonę i trójkę dzieci. Daje mi to przede wszystkim twarde stąpanie po ziemi. Z własnego doświadczenia znam rodzinne problemy, z którymi zwracają się do mnie parafianie – mówi ks. Michał Makula - luterański proboszcz z Łodzi twierdzi także, że wśród jego młodych parafian nie ma odpływu z katechezy, prowadzonej popołudniami lub nawet wieczorami w salce przy kościele.
– Ja widzę same plusy tego, że moje zajęcia nie są lekcją między polskim a plastyką – opowiada.
- W Kościele katolickim wraca dyskusja o celibacie – po tym, jak papież nazwał go "przepisem tymczasowym". Ale nie jest to zmartwienie proboszcza Parafii Ewangelicko-Augsburskiej Świętego Mateusza w Łodzi
– Moja córka jest 20-letnią studentką, synowie to 16-letni licealista, 8-latek uczy się w podstawówce – wylicza ks. Michał Makula. – Powrót do domu z własną rodziną daje mi wsparcie, gdy jako ksiądz zetknąłem się z trudnymi momentami: między innymi odprawiając pogrzeby albo towarzysząc w szpitalach osobom samotnym.
Łodzianin bardzo sobie chwali prowadzenie katechezy w salce przy parafii, bo ma dodatkową okazję do kontaktu z rodzicami uczniów. Ale, jak mówi, nie rozumie jednego absurdu w polskim systemie edukacji: wystawiania stopni na religii
Maciej Kałach: W Kościele katolickim znów trwa dyskusja o celibacie: papież Franciszek nazwał go w tym tygodniu "przepisem tymczasowym". Księdza, jako luterańskiego proboszcza Parafii Ewangelicko-Augsburskiej Świętego Mateusza w Łodzi, ten przepis nie obowiązuje. Co księdzu daje rodzina?
Ks. Michał Makula: Mam żonę i trójkę dzieci. Daje mi to przede wszystkim twarde stąpanie po ziemi. Z własnego doświadczenia znam rodzinne problemy, z którymi zwracają się do mnie parafianie – dla przykładu z wychowaniem potomstwa. Lepiej rozumiem też ich radości z tej sfery życia. Mam pełne spektrum tych problemów i radości: moja córka jest 20-letnią studentką, synowie to 16-letni licealista, 8-latek uczy się w podstawówce.
Po drugie powrót do domu z własną rodziną daje mi wsparcie, gdy jako ksiądz zetknąłem się z trudnymi momentami: między innymi odprawiając pogrzeby albo towarzysząc w szpitalach osobom samotnym. Rodzina to taki filtr, który sprawia, że łatwiej poradzić sobie z napięciem: rozmawiając z bliskimi albo po prostu wspólnie z nimi milcząc. Bardzo sobie cenię, że mam kogo chwycić za rękę. Istnieją koncepcje, według których rodzina ogranicza czasowo księdza. Ale można by twierdzić to samo w przypadku, powiedzmy, lekarzy z ich całodobowymi dyżurami albo w przypadku prowadzących własną działalność gospodarczą. Nie widzę argumentu w tym, że rodzina przeszkadza w służbie dla Kościoła – czy w jakiejkolwiek pracy. Mnie rodzina wspiera i ubogaca moją służbę duszpasterską.
- Skoro o zawodowej dyspozycyjności. Co ma ksiądz w zamian za pracujące niedziele?
- Zawsze się śmieję z parafianami, jak skończę niedzielne nabożeństwo, że godzinkę popracowałem, a teraz siedem dni laby. Ale moja codzienność to obecność w biurze z całą masą administracji, wspieranie chorych w ich domach oraz szpitalach, pogrzeby i prowadzenie lekcji religii. Jako dzień wolny wyznaczyłem sobie poniedziałek. Nie zawsze się udaje, że cały mam dla siebie i dla przykładu na jazdę na rowerze, jednak staram się tego przestrzegać, a parafianie to rozumieją. Moja prywatna niedziela wypada w poniedziałek.
- "Katecheza w środku zajęć szkolnych nie jest w porządku" Odnalazłem w sieci wpis, w którym krytycznie komentuje ksiądz uwagi świeckiego katechety nauczającego dla Kościoła katolickiego. Katecheta ten uważa, że zjawisko wypisywania się uczniów z lekcji religii należy łączyć z umieszczaniem jej na pierwszej lub ostatniej godzinie zajęć, bo młodzież wybiera wtedy dla przykładu pływanie. Natomiast ksiądz wylicza w odpowiedzi, że ma prawie 100 proc. frekwencji – i to w salce przy parafii, do której uczniowie przyjeżdżają po szkole.
- Katecheza w środku zajęć szkolnych nie jest w porządku dla dzieci, które chodzą na religię do pozaszkolnych punktów katechetycznych, czyli – jak pan to nazwał, salek – albo nie chodzą wcale. Chwała dyrektorom, którzy tak układają plan, by te dzieciaki nie miały "okienek". A wyliczając tę prawie 100-procentową frekwencję, odnosiłem ją do 80 uczniów należących do mojej parafii. Ta obejmuje Łódź, ale także pobliskie ośrodki – między innymi Aleksandrów Łódzki czy Brzeziny. Uczniowie przyjeżdżają na moje zajęcia po swoich lekcjach w szkole z różnych części aglomeracji, chociaż nasza katecheza zaczyna się najwcześniej o godz. 16, zaś inne grupy mają ją nawet o godz. 18. Formalnie jestem nauczycielem jednej ze szkół, w której zgłosiłem swój punkt katechetyczny, prowadzony przy parafii. W moim przypadku takie rozwiązanie wynika z logistyki, uczniów parafian mam "rozrzuconych" najczęściej pojedynczo po różnych szkołach. Ale w obecnym prawie nie ma przeciwwskazań, aby katechezę w punktach pozaszkolnych prowadziło każde z wyznań. Chociaż korzystają z tego prawa te mniejsze.
- A ksiądz wolałby prowadzić katechezę w szkole, gdyby "logistyka" pozwalała?
- W Łodzi służę jako jedyny duchowny luterański, ale nawet w Wiśle, Cieszynie i Ustroniu – gdzie nasz Kościół prowadzi najliczniejsze parafie – katecheza jest tylko częściowo w szkole, a dla przykładu przygotowanie do konfirmacji już przy świątyniach. Natomiast ja widzę same plusy tego, że moje zajęcia nie są lekcją między polskim a plastyką. Przychodzą ci, którzy faktycznie tego chcą, a skoro u mnie frekwencja sięga prawie 100 proc., tym bardziej mogę wyrazić uznanie dla swoich uczniów i dla ich rodziców, organizujących im transport. Ci rodzice często czekają na zakończenie zajęć, a dla mnie to okazja, aby ich lepiej poznać, gdy odbierają dziecko. Oczekując, rodzice poznają się także między sobą, tworzy się wspólnota nie tylko między dziećmi. To, poza niedzielami, dodatkowa płaszczyzna spotkań.
W Polsce toczy się też debata o finansowaniu katechezy z budżetu państwa.
My czasami mówimy o okruchach spadających do nas ze stołu, aby nikt nie powiedział, że ktoś jest dyskryminowany... W naszym kraju mniejsze wyznania w jakiś sposób stały się beneficjantami układu z lat 90., który wprowadził rządowe finansowanie katechezy, ale uważam, że istnieje pole do dyskusji o tym systemie. Dla przykładu pozaszkolne punkty katechetyczne ponoszą koszty związane z prowadzeniem lekcji w postaci opłat za media i przyborów szkolnych – nikt nam za to nie zwraca. I to jest w porządku.
Najbardziej doskwiera mi w tym systemie – wprowadzona przez Romana Giertycha, byłego ministra edukacji – konieczność uwzględniania końcowej oceny z mojego przedmiotu do średniej ucznia. Już samo wystawianie stopni na religii uważam za absurd. Zwłaszcza w polskim modelu, gdzie mamy oceniać wiarę, bo w większości krajów Europy Zachodniej jest to po prostu religioznawstwo i tu poziom wiedzy o różnych wyznaniach można ująć w stopnie. A jeśli zadaniem katechetów ma być budowanie duchowości ucznia w określonym porządku, nie powinniśmy przeliczać tego w punkciki do średniej.
- I jak ksiądz rozwiązuje ten dylemat? Zapowiada uczniom na pierwszej katechezie, że i tak wszyscy dostają na koniec piątki?
- Staram się wydobywać z uczniów to, co wiedzą, zamiast zwracać uwagę głównie na to, czego nie wiedzą. I życzyłbym polskiej szkole, aby takie myślenie obowiązywało także na innych przedmiotach.
[19.03.2023, Toruń]
I tak powinno być.... ale w Polsce niestety nigdy tak nie będzie....
OdpowiedzUsuńStokrotka