Eduard Manet - PORTRET BERTHE MORISOT

Eduard  Manet  -  PORTRET  BERTHE  MORISOT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

14 kwietnia 2024

KAWIARENKA - ROZDZIAŁ 107 - PRZEJAŻDŻKA ROWEROWA

 

ROZDZIAŁ 107 - PRZEJAŻDŻKA ROWEROWA

Umówili się na rowerową przejażdżkę w sobotni poranek. Maria z Adamem i czteroletnią Różą (jeszcze w foteliku przymocowanym do roweru taty; roczny Kubuś został na czas podróży oddany po czułą i chętną opiekę Natalii Potulickiej, chrzestnej Róży - państwo „kawiarenkowiczostwo” uznało bowiem, że ich synek nie sprosta trudom wojażu), pani Wanda, żona inżyniera Beka, pan inżynier oraz państwo Szydełkowie.

W tę sobotę absolutną władzę w kawiarence objęła pani kucharka Rybotycka wraz z całym personelem i personelu znajomymi, albowiem doczekaliśmy się długo oczekiwanego wesela: ślubują kawiarenkowa kelnerka Karolina oraz prawa ręka radcy Kracha, adwokat, pan Sławomir Brożyna. Rzecz jasna Kawiarennik Adam z małżonką, tudzież dwie odbywające z nimi rowerową przejażdżkę pary pojawią się o wyznaczonej porze w kawiarence jako goście weselni, ale personelowe towarzystwo zadecydowało, aby Kawiarennikowi dać do godziny osiemnastej wychodne - niech użyje wiosennej pogody, niech odpocznie od codziennej krzątaniny przy klienteli. I tym sposobem szacowne grono przyjaciół siadło na pożyczone od przedsiębiorcy Kołodziejczyka rowery, ruszając w stronę Ciżemek i dalej, biegiem rzeczki Mętnicy i lasu, zatrzymując się to tu to tam u znajomych.

A odwiedzać było kogo. Najsampierw posiadłość Joanny i Piotra Kosmowskich i ich trzynastomiesięcznej Leny. Koniki w stępie i galopie; pierwsze w hipoterapeutycznej roli, drugie - dla adeptów quasi sportowej jazdy. Joanna przy Lenie, czasami zmienia ją matka, która przyjechała w odwiedziny; wtedy młoda pani Kosmowska przyucza do jazdy jakąś nowicjuszkę. Piotr w gabinecie - spora kolejka cierpiących stworzeń, głównie psów. Sporo pracy mają Beata z Zuzanną; pierwsza też prowadzi hipoterapię, a druga ma tego dnia trzech amatorów jeździectwa. Znalazłoby się więcej, ale obie młode osóbki proszone na ślub i wesele muszą znaleźć więcej niż zwyczajowo czasu dla siebie, a o szesnastej przyjeżdżają po damy Wojtek z Krzysztofem, niestrudzeni obu pań adoratorzy.

Rowerowi podróżnicy długo u państwa Kosmowskich nie zabawili, widząc jak bardzo są zajęci. Porozmawiali niewiele, zapytali o Lenę, a pan inżynier Bek zauważył istotną zmianę w ciżemkowskim pejzażu - na skraju polany, pośród brzóz samosiejek stoją już fundamenty. Faktycznie - Beata z Zuzanną budują się. Budują się na kawałku odstąpionej przez Kosmowskich ziemi, a to przy walnej zachęcie Wojtka. Dlaczego? O tym innym razem. Na chwilę obecną rowerowe towarzystwo wie, że dumne fundamenty są zaczątkiem pokaźnego domu-bliźniaka, w którym oddzielnie zamieszkają Beata i Zuzanna. Ale czy same?

Pani Janeczka Szydełko jest innego zdania.

- Pani Wandziu kochana, ten przyszły dom to uwertura do kolejnych zaślubin.

- Tak pani sądzi?

- Nie inaczej. Pani wie, że mam w sobie coś takiego, że czy to starzy, czy młodzi zwierzają mi się, choć niepytani. Oczywiście nie jest to żadna tajemnica w mieście, że Wojtek lgnie do Zuzanny już od roku, podobnie jak Krzysztof do Beaty. Tym razem jednak obie dziewczyny uświadomiły mi, że sprawa zrobiła się na tyle poważna, aby pomyśleć o małżeństwie.

- I dlatego ta budowa? - wtrąciła Maria. - Żeby być po ślubie na swoim…

- Owszem, Marysiu.

- Ale dlaczego obok siebie? - zapytała pani inżynierowa Wanda.

- No cóż, Wandziu, Beata z Zuzanną znają się od dziecka, zawsze razem, szkoła, studia, zainteresowania… tylko chłopców mają innych… chociaż… podobnych do siebie.

- Krzysztof starszy…

- To prawda.

- Ale pozwolić sobie na taki dom? Nie wiem, czy bym zaryzykowała - Wanda była sceptycznie nastawiona do tej budowy.

- Dadzą radę. Już Wojtek się o to postarał.

Musieli jechać dalej. Wanda pozostała z uszczerbkiem informacji, ale wiedziała, że nadejdzie taka chwila, gdy pozna rolę Wojtka w tej sprawie.

Zajechali do Anny i Wołodii.

- Anna w pensjonacie - mówi Wołodia - a ja odwożę za chwilę dwie starsze panie na dworiec - dodaje. - U mnie jeszcze trochę czasu. Zajrzycie do Basi? Teściowa z moją mamą są teraz z nią. Zobaczycie jak wyrosła.

Wołodia niemal biegle mówi po polsku, czasami wtrąca rosyjskie wyrazy, niektóre przekręca, wypowiadając je dodatkowo ze śpiewnym wschodnim akcentem. Jest teraz wraz z Anną współzarządcą pensjonatu, choć Fiodor zatrudnił dodatkowo panią, która zajmuje się bezpośrednio zagadnieniami medycznymi ośrodka, włada lekarzami i rehabilitantami. Córka radcy Kracha stara się zapanować nad ekonomią, klientów ściąga Wołodia mający ogromne wsparcie w Fiodorze, głównym inwestorze przedsięwzięcia, który z kolei zachęca do odwiedzenia ośrodka obcokrajowców. Pan mecenas z Adamem widzą trzy auta na zagranicznych „blachach”.

- Są już u nas zarubieżnicy. Na tę chwilę niewielu, ale to czas przed sezonem. Najwięcej zamówień na lipiec i sierpień - tłumaczy.

- A co z pokojami dla tych, których nie będzie stać na kuratoryjny luksus? Nie zmieniliście zdania? - pyta mecenas Szydełko.

- Mamy dwa. Trójkę i dwójkę. Oba zajęte. Ksiądz Kącki postarawszy się.

- Dobrze to świadczy o Fiodorze - zauważa Adam. - W końcu oferujecie luksusowe warunki.

- Fiodor, pan Adam, ma dużo pieniędzy. To bohatyj czieławiek. Dla niego to splunąć. Taki miał kaprys, ale to naprawdę dobry i solidny czieławiek. Żeby pan nie pomyślał sobie, że jak już Rosjanin i do tego bohatyj, to krow wypije. Przyjeżdża z żoną we wrześniu.

- Nic takiego nie powiedziałem, Wołodia. Jak dotąd pensjonat cieszy się dobra opinią.

- A ile u nas problemu, aby dobyć miano uzdrowiskowego kurorta? Prijechali, wodu badali, prima sort powiadają, siarczany, sole, więc powinni od ręki, a i okolica czysta jak nigdzie. Drzewa my zasadzili, będzie park, brzeg rzeki czysty, elektryczność ze słońca, ciepło z wody, cisza i spokój, a jak burmistrzowi i staroście uda się powiększyć zalewisko, to i my będziem mieć do niego dostęp.

- To już wiecie, że są takie plany? - zainteresował się inżynier Bek.

- Otiec mówił… znaczy się pan Krach.

- Nasz pan radca namącił wszystkim w głowie - wyrzekła z radością w głosie pani Janeczka Szydełko. - Najpierw dla was dom wyremontował, potem podsunął myśl z tą gorącą mineralną wodą…

- Z tą drugą wiadomością to przyszedł do kawiarenki nieżyjący już niestety dziadek naszej nauczycielki Alinki, kochanie - przypomniał żonie pan mecenas.

- Wiem, pamiętam, ale to pan radca pchnął sprawę we właściwą stronę.

- O, tak, otiec ma głowę.

- A nie przebąkuje przypadkiem o swoich najbliższych planach? - zapytała Janeczka Szydełko Wołodii, rzecz jasna z czystej ciekawości, ale w porę zmiarkowała, że może nie nadszedł odpowiedni czas na rozwijanie tego wątku. - Ech, nic, pewnie jeszcze niczego nie ustalił.

- A pani Alinka z córką zamówiła sobie wczasowisko na sierpień. Jej dieduszka miał zagwarantowaną opiekę medyczną w kurorcie dożywotnio… niestety nie doczekał… więc po nim wnuczka z córką…

Maria, żona Kawiarennika Adama, która bodajże raz tylko tutaj była, i to w czasie, gdy stawiano fundamenty pod ośrodek, była pod ogromnym wrażeniem tego, co w tym miejscu powstało. Trzypiętrowy budynek, z dachem pokrytym w południowej jego części solarowym dachem, trzydzieści pokoi licząc od pierwszego pietra, bo na parterze sale i bawialnie; winda i ciągnący się na parterze ukwiecony łącznik prowadzący do gabinetów zabiegowych, stołówki i dalej do basenu. Ośrodek naturalnie otoczony sześcioma wielkimi świerkami, rzucającymi od zachodu i południa szeroki cień na budynek zabiegowy i stołówkę. Bliżej budynku zalążki parku: dużo soczysto zielonej trawy, kwiaty, całkiem spore iglaki - wszystko przemyślane z konceptem właściwym pani Różańskiej i pana Iłowieckiego, którzy dokonali nasadzeń jeszcze jesienią, gdy obiekt nie był gotowy. Budowa doprawdy imponująca i chociaż oddana do użytku z opóźnieniem, w połowie marca, to i tak, przynajmniej dla Marii, błyskawicznie.

Rowerowe towarzystwo ruszyło w dalszą drogę wzdłuż Mętnicy, potem mostkiem na drugą stronę rzeki - do lasu, później drożyną ciągnąca się wzdłuż wąskotorowej trasy daleko, aż po Wolę Dąbrowską. Tam odpoczynek u wejścia do pałacowego parku. Teren ogrodzony wprawdzie kamienno-ceglanym, na dwa metry wysokim murem, lecz ten w wielu miejscach zniszczony, wyłupany. Przez te w ogrodzeniu wyłomy rozpościera się widok na klasyczny szlachecki dworek, murowany, z dwuspadzistym polskim dachem, z gankiem jak w Mickiewicza poemacie, z kolistym skwerem, na którym ongiś musiały istnieć kwiatowe rabaty. Dworek w stanie niepięknym, aczkolwiek rowerowi podróżnicy zauważyli (nie sposób było nie zauważyć) drabiniaste rusztowania wokół budynku, pnące się po odrapanych z tynku ścianach aż po dach. Na rusztowaniach robotnicy; jeden dźwig podaje na górę murarską zaprawę, drugi niesie dachówki ku dwóm pracownikom przypiętym do lin na dachu. Jednym słowem trwa remont.

Wprowadzili rowery do wnętrza posiadłości i już stamtąd spostrzegli, że remontowe prace dotyczą także budynku gospodarczego - schowanej na uboczu obory-stodoły i przylegającej do niej komory, która mogła kiedyś służyć już to za pomieszczenie kuchenne dworu, jak i też mieszkania dla służby. Podróżnicy udali się w tamtą stronę. Obchodząc dwór zobaczyli za nim, w miejscu, które było zapewne wstępem do sadowego ogrodu dwa wojskowe namioty, opróżnione z mieszkańców, bo ci - wszyscy młodzi ludzie - zajęci byli pracą wewnątrz stodoły-obory i poza nią.

Adam uświadomił sobie, że prace remontowe ruszyły w posiadłości pełna parą, a inżynier Bek fachowym wzrokiem objął miejsce przebudowy; ruszył ku najbliżej stojącemu młodzianowi.

- Widzę, że przed panami sporo jeszcze pracy, ale widząc ich tak wielu, mniemam, że robota posuwa się błyskawicznie. Kim jesteście?

Młody człowiek postąpił kilka kroków w stronę dochodzących obieżyświatów, witając się z każdym z nich oddzielnie.

- My studenci. Nasze dwie uczelnie wyznaczyły nas do tych prac. Nie wszystkich, jak leci, tylko tych, którzy cokolwiek znają się na murarce i chętni do pracy.

- Znaczy się mają państwo pracowite wcześniejsze wakacje - zauważyła pani Janeczka Szydełko.

- Niekoniecznie. Podzielono nas na trzy grupy. My jesteśmy pierwsza z nich zamówioną na dziesięciodniowy termin. Potem się zmieniamy i tak do zakończenia prac.

- Zauważyłam pośród was dziewczyny. I one pracownice? - zdumiała się pani Wanda Bek.

- W naszej grupie są dwie. Raczej w roli kucharek, bo prace wyczerpujące a jeść trzeba.

- Ot i o wszystkim pomyślano - zauważył Adam. - Rozumiem, że wy skupiacie się na pracy przy gospodarskim zapleczu, a fachowcy zajmują się dworem.

- Słuszna uwaga - odrzekł młodzian. - Specjaliści pracują pod okiem konserwatora zabytków. W naszym przypadku te oba obiekty przy których pracujemy, z zewnątrz wyglądać muszą jak dawniej, ale wewnątrz… zapraszam państwa.

Wprowadził podróżników do środka.

W obszernej oborze-stodółce poprowadzono dwie kondygnacje. Sklepienia wykonali fachowcy jeszcze w lutym. Młodzieniec objaśniał: na górze osiem dwuosobowych pokoi, cztery łazienki; na dole dwie trójki z dwoma łazienkami i większa sala. Jadalnia w sąsiednim pomieszczeniu obok kuchni.

Kawiarenkowi przyjaciele wiedzieli o zamiarach profesorów z dwóch wielkomiejskich uczelni. Ma w tym miejscu powstać ośrodek uczelniany na sympozja i seminaria, tudzież dom pracy twórczej. W części gospodarczej, jak się okazało, miejsc noclegowych będzie dwadzieścia sześć, w samym dworze - osiem. W przyszłości zaś, od strony ogrodu ma stanąć pawilon w miejscu, gdzie była stajnia. Ten akurat obiekt, na terenie którego stoją obecnie wojskowe namioty, złym zrządzeniem losu popadł w największą ruinę i postanowiono go nie odbudowywać, lecz postawić nowy, acz skonstruowany wedle starych planów, tyle że nie konie i powozy w nich zamieszkają, lecz ludzie, co powiększy stan lokalowej bazy o dwadzieścia dwuosobowych pokoi. Kosztowna i pracochłonna to będzie inwestycja, lecz profesorska w tym rzecz, aby pozyskać dla niej uczelniane i nie tylko uczelniane fundusze. Największym, jak zwykle w tego typu budowach, problemem jest wodno-kanalizacyjna i elektryczna infrastruktura; mniejszym samo postawienie obiektu. Póki co w miarę sprawnie trwają prace przy renowacji dworu i zabudowań gospodarskich. Wbrew negatywnym oczekiwaniom stan dworku nie wymaga rewelacyjnych zabiegów przywracających uprzedni stan budynku dworu; do najistotniejszych i najtrudniejszych należy wymiana instalacji cieplnej i kanalizacyjnej pamiętającej przedwojenne czasy, gdy w obiekcie mieściła się szkoła ludowa. Te prace akurat trwają, ale przy okazji stawiany jest nowy dach, po czym nastąpi gruntowna renowacja elewacji. Aby przyspieszyć renowację całości posiadłości władze uczelniane zdecydowały się wspomóc działania profesjonalnej firmy budowlanej zastępami braci studenckiej, przy czym liczebność tych pomocników zwiększona zostanie w okresie wakacyjnym. Rzecz jasna wszystko musi się odbywać na zasadzie dobrowolności, tudzież rekrutacja do tych prac winna obejmować tych młodych ludzi, którzy o pracach budowlanych niejakie pojęcie mają.

Odwiedzając dwór w Dąbrowskiej Woli, kawiarenkowicze przekonali się naocznie o tym, że możliwa jest współpraca profesjonalistów z niefachowcami, jeśli tylko ci drudzy będą postępować ściśle według zaleceń kierownika budowy, który w owym dniu był obecny, spotkał się z gośćmi, rozmawiał z nimi, lecz o terminie zakończenia prac nie wspomniał ani słowem.

- Moi państwo, pierwsza rzecz to fundusze. Jeśli będziemy je uzyskiwać na czas i do tego systematycznie, moja w tym głowa, aby renowacja nie przeciągnęła się ponad miarę. A druga sprawa to nasi pomocnicy; jeśli kolejne grupy pracować będą tak wytrwale jak ta obecna, to możemy spać spokojnie.

Podróżnicy na sen nie mieli ochoty. Pozostało przed nimi jeszcze jedno miejsce - leśniczówka, w której na nich czekano, a tam… leśniczy Gajowniczek wraz ze swą żoną przygotowali prawdziwa ucztę dla strudzonych rowerową jazdą. Nie mogło się obejść bez gęstej grochówki i bigosu ze swojską kiełbasą, zeszklonego staropolskim miodem z pasieki leśniczego.


[Pierwsze pisanie nastąpiło 28.04.2018 roku w Aire des Vignobles, Nierve we Francji]


[14.04.2024, Toruń]


4 komentarze:

  1. Współczesną epopeję tworzysz. Trzymam kciuki, byś szczęśliwie dopisał ją do końca. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie to jedynym moim celem było napisać tekst pozytywny...

      Usuń
  2. Zacząłeś, jak widzę w 2018, więc dopieszczasz swe dzieło powoli , co na pewno wyjdzie mu na dobre...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, początki "kawiarenki" sięgają roku 2013-go, choć nie cały tekst został ujęty w tych ponad 100 rozdziałach.

      Usuń