Eduard Manet - PORTRET BERTHE MORISOT

Eduard  Manet  -  PORTRET  BERTHE  MORISOT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

01 kwietnia 2024

WSTECZ (9)

 [...]

- Niech będzie – zgodziła się. - Widzi pan, pod koniec sierpnia upłyną dwa lata od czasu, kiedy odwiedził nas prawdziwy pisarz – zacięła się, podejrzewając, że strzeliła gafę, wypowiadając ten epitet „prawdziwy”. - Niech będzie – powtórzyła – ten człowiek był młodszy od pana i wyglądał nam na wielkiego samotnika. Zamieszkał w tym właśnie pokoju, przynosiliśmy mu posiłki, a on pisał i pisał. Rzadko schodził na dół, nie lubił towarzystwa, ale był uprzejmy dla mnie, mamy i pensjonariuszy. Raz na trzy dni opuszczał hotelik zaraz po śniadaniu i potrafił wrócić dopiero przed północą. Jak mówił, wypożyczał kajak, brał z sobą wędki i łowił ryby, przy czym nigdy nie przyniósł z sobą żadnej zdobyczy. Powiadał, że złowione szczupaki, leszcze i węgorze wrzucał z powrotem do wody. Nie bardzo mu wierzyliśmy. Ten i ów z wczasowiczów pozwalali sobie na żarty, że pan Emil nie bardzo zna się na łowieniu ryb i ot, na poczekaniu, wymyślił sobie narrację o wrzucaniu złowionych ryb do jeziora. Może pan pisarz podsłuchał, co o nim się mówi, dość powiedzieć, że pewnego wieczoru wrócił z taką siatkową torbą, w której ledwo pomieściły dwa ponad półmetrowe szczupaki i trzy spore okonie. Mama zrobiła z nich użytek podając do stołu te ryby, zresztą za jego sugestią.

- Oryginał – wtrącił Adam.

- Owszem, ale najciekawszą rzecz zostawiłam na koniec. Otóż pan Emil przebywał u nas równo cztery tygodnie. Pożegnał się grzecznie, obiecując, że w przyszłym roku odwiedzi nas ponownie, a wyglądał na naprawdę zadowolonego. No i przechodzimy do sedna sprawy. W szufladzie tego stołu – Zofia wykonała ruch wskazujący dłonią na szufladę – znaleźliśmy jego rękopis, czytelny, choć literki w zeszyciku drobniutkie, bez zbyt wielu poprawek; strony rękopisu były ponumerowane, a sam tekst skończył się na numerze 232. Ten rękopis składał się z dwóch złączonych z sobą, zszytych zeszytów. Pan Emil mówił, że zeszyty te jeszcze przed ich zapisaniem oddał do introligatora.

- To bardzo osobliwe – wtrącił się do wypowiedzi Zofii po raz wtóry Adam. - Czy później odebrał zgubę? Oddała mu ją pani?

- W tym właśnie problem, że pisarz nie zgłosił się po książkę. Miałam jego numer telefonu, dzwoniłam. Bezskutecznie. Jakby się pod ziemię zapadł. Znałam jego nazwisko i adres. Dzwoniłam do dwóch stowarzyszeń, a moja mama udając się do stolicy kilka miesięcy później, dotarła do jego mieszkania na Ursynowie, ale tam dowiedziała się, że mieszkanie dopiero co sprzedane, a pan Emil wyniósł się Bóg jeden wie gdzie, a byli tacy, co mówili, że i za granicę. I pozostała po nim książka, którą oczywiście trzymam z pieczołowitością w biblioteczce.

Zapanowało milczenie, z którego pani Zofii stosunkowo szybko udało się wyswobodzić.

- Kiedy zauważyłam, że i pan pisze, pomyślałam, czy mógłby mi pan pomóc w określeniu, czy tamten rękopis jest cokolwiek wart, aby się nim zajmować nie tylko jako pozostawiony przedmiot, a podejrzewam, że cenny dla właściciela, ale czy jest on wartościowy pod względem literackim… - spojrzała Adamowi prosto w oczy – czy mógłby pan zapoznać się z tymi zapiskami… uprzedzam, że kształt pisma pana Emila pozwala na odczytanie jego książki.

[...]


[01.04.2024, Toruń]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz