Jego świat
wyznaczony był okręgiem horyzontu, w którego wnętrzu mieściło się osiedle,
fabryka, stawy rybne i cmentarz poległych we wrześniu 1939 roku.
Poza tą strefą
istniał kolejny horyzont obejmujący szkoły, miasteczko z placem targowym i
kościołem; dalej stację kolejową i rozłożyste równinne przestrzenie pól i łąk.
Powiedział, że
czuje wyrzuty sumienia z tego powodu, iż mieszkając teraz tak blisko swojej
ojczyzny nie odwiedza jej często.
Mówił, że zwykle
tego rodzaju uczucia towarzyszą zbliżającej się starości, chociaż do tej
fizycznej, niezdarnej, zoranej bruzdami zmarszczek, oddychającej z coraz
większym trudem jest jeszcze parę kilometrów życia.
Szczęśliwi ci,
co nie zapadli jeszcze na tę chorobę przeciekających przez palce wspomnień.
Opowiedział jej o
swoim śnie, który nawiedził go trzykrotnie w dzieciństwie. Za każdym
razem budził się z opuchniętymi powiekami, spod których sączyły się łzy.
Widział dwa kopce żółtego piasku. Ziarenko po ziarenku przenosił się z jednego
miejsca w drugie. Kopiec z lewej strony obniżał swoją wysokość, podczas gdy ten z
prawej rósł w oczach, potężniał, nabierał regularnych, symetrycznych kształtów
wysokiego stożka. Kiedy nadchodził moment, w którym przesypywanie się ziaren
piasku miało się zakończyć, odczuwał przerażenie, strach przed… końcem. Wtedy budził się, przysiadając na łóżku, zlany
potem.
Myśli, że wtedy
otrzymał znak, że zawsze będzie pamiętał o upływie czasu. Do tego stopnia, że
kiedyś czas stanie się jego obsesją.
I stał się
obsesją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz