5.
Tymoteusz był tym, kogo nie mogło zabraknąć w Księdze - najlepszy mój przyjaciel, mieszkał w w tej samej co ja kamienicy; często mówiłem na niego brat i nie zdziwiłbym się, gdyby był nim w rzeczywistości. Rozumieliśmy się na wylot i wtedy gdy byliśmy dziećmi spędzając dany nam czas na niezliczonych zabawach, i wtedy, gdy połączyła nas jeszcze serdeczniej młodość, średnia szkoła, studia i praca. Podobno wcale nie tak rzadko zdarzają się takie męskie przyjaźnie, w których jeden od drugiego uzależnia się nie tyle na zasadzie podległości, a wzajemnego uzupełniania się, kiedy obaj mogą na siebie nawzajem liczyć i prosić wręcz o ocenę tego, co się zamierza robić. Tymoteusz strzegł mnie, ilekroć chciałem się przypodobać sobie patrząc w lustro, swoją roztropnością zaskakiwał mnie, lecz jednocześnie wysyłał w moim kierunku pochwały, kiedy tylko na nie zasługiwałem. Owszem, starałem się odwzajemnić jego opiekę nade mną, choć zawsze wydawało mi się, że to on w tych naszych stosunkach był osobą ważniejszą, tak jak i był niejako mecenasem wszelkich moich poczynań. Z tego też powodu w licznych rozmowach, jakie przeprowadzam w mojej Księdze, Tymoteusz występuje jako jedna z najczęściej pojawiających się postaci.
W tak zwanej rzeczywistości kiedy to tylko było możliwe, chciałem mieć Tymoteusza przy sobie. Wtedy również, owego niezapomnianego słonecznego lata, gdy udało nam się, trochę na drodze przypadku uzyskać miesięczny, dobrze mówię, aż miesięczny dostęp do letniskowego domku nad jeziorem. Zwyczajowo domki takie wynajmowało się na dwa tygodnie; nam udało się wynająć na miesiąc wskutek rezygnacji pewnej rodziny, której po kilkuletnich staraniach udało się wreszcie wyjechać do rodziny w Niemczech. Mówiąc, że nam się udało, mam na myśli przede wszystkim siebie i Tymoteusza, gdyż to my byliśmy inicjatorami tego wyjazdu nad jezioro do ośrodka wczasowego. Organizując go, przez ponad dwa tygodnie pracowaliśmy po dziesięć godzin dziennie w tartaku, aby nie być zdanymi li tylko na finansową pomoc rodziców. Mieliśmy już z Tymoteuszem po osiemnaście lat i nieodparte pragnienie zarabiania na siebie lub przynajmniej uzupełnianie kieszonkowego efektami pracy naszych rąk. Jakkolwiek pomysł na spędzenie połowy wakacji w domku letniskowym był nasz, to jednak postanowiliśmy zaprosić do niego dziewczyny. Z mojej strony była to Ela, ze strony Tymoteusza jego starsza o trzy lata siostra, której z kolei udało się wyprosić w urzędzie gminnym, gdzie pracowała, trzytygodniowy urlop. Tatiana, ta siostra Tymoteusza, kto wie, czy nie specjalnie została zainstalowana przez swoich rodziców w to nasze wakacyjne przedsięwzięcie. Tyczyńscy byli małżeństwem wielce zapobiegliwym i o konserwatywnych poglądach; stąd ich dbałość o syna, o to, aby nic złego mu się nie stało, gdy stanie się moim towarzyszem podczas wakacji, zwłaszcza że podejrzewali, iż ja wyjadę na wczasy w towarzystwie Eli. A zatem Tatiana stała się faktyczną opiekunką naszej trójki, chociaż czyniła to dyskretnie lub też wręcz pozwalała nam na więcej, aniżeli liczyli na to przezorni rodzice.
Domek letniskowy składał się z dwóch dwuosobowych sypialni oraz aneksu kuchennego, w którym przygotowywaliśmy i jedliśmy posiłki. W sumie było piętnaście takich budowli rozmieszczonych na dosyć obszernej kotlinie położonej w sercu lasu lecz blisko jeziora. Można powiedzieć, że wszystkie te domki zataczały okrąg wokół okrągłego placu, na którym znajdowała się ogólna jadalnia z kuchnią i zapleczem, łaźnia, zadaszona wypożyczania sprzętu wodnego i oddzielny budynek, w którym mieściła się dwupokojowa świetlica z telewizorem i niewielkim barem. Ośrodek, do którego należeliśmy współpracował z jeszcze dwoma innymi, tak że z kuchni, wypożyczani, świetlicy i baru korzystali również pozostali wczasowicze. My nie zachodziliśmy do ośrodka częściej niż raz w tygodniu, a i to najczęściej po to, aby wypożyczyć kajak i kupić tygodniki do poczytania podczas chłodnych i mokrych dniu, których na szczęście było niewiele. Spędzaliśmy czas na kąpieli w jeziorze, trochę biegaliśmy, zwłaszcza rano i przed snem, słuchaliśmy radia, graliśmy w szachy i brydża, wypływaliśmy na jezioro kajakami, czasami rowerami wodnymi, przygotowywaliśmy we czworo posiłki, a zadaniem moim i Tymoteusza były niemal codzienne wyprawy do najbliższej wsi, gdzie w spółdzielni geesowskiej kupowaliśmy na bieżąco produkty żywnościowe i piwo - jedyny alkohol, na który sobie pozwalaliśmy. Przede wszystkim jednak ten niemal miesięczny pobyt nad jeziorem zapoczątkował pisanie przeze mnie Księgi. Dotąd miałem w głowie jedynie szkic tego tekstu, który zamierzałem napisać i o którym nie mówiłem nikomu. Nie wiem, jak to się stało, ale właśnie wtedy, podczas pierwszego deszczowego choć bardzo ciepłego dnia, siadając do stołu zaraz po obiedzie, oznajmiłem, że zaczynam pisać swoją powieść, której nadałem tytuł "Księga Tobiasza".
[28.07.2021, Toruń]
Czasami jest mi smutno, że mam tyle lat ile mam, bo zbliżam się do końca drogi. Jednak z drugiej strony cieszę się z tego mojego wieku.Nigdy nie byłam na takich wakacjach z rówieśnikami. Ostatni raz mieszkałam w takim domku, gdy byłam z synem na wczasach. Komórek nie było, aparatu fotograficznego nie posiadałam i z tego pobytu zachowało się jedno zdjęcie mojego syna, choć nie wiem kto je zrobił. Cudownie jest powspominać. Cieszę się, że jesteś i piszesz. Uściski.
OdpowiedzUsuńJa tęsknię do takich czasów. Pomimo tego, że tekst jest fikcją, to rzeczywiście akurat ten jego fragment posiada elementy biograficzne. Żyło się spokojniej, łatwiej... i nawet nie chodzi tu o to, że było się młodszym... pozdrawiam
Usuń