— Pewien człowiek, widocznie bystry i spostrzegawczy — mówił Profesor Tutka — powiedział o mnie: «ktokolwiek poruszy jakiś temat, wówczas Profesor Tutka znajdzie jakąś historię ze swego życia». Czyli że zawsze mam coś do powiedzenia. I wam, panowie, może się tak zdawać. Ale wyobraźcie sobie, był wieczór, że tylko słuchałem: mówili inni.
Działo się to w mieście portowym, w jednej z nadmorskich gospód, gdzie zbierali się ludzie z całego świata. Zostałem zaproszony do stołu, przy którym siedziało kilku mężczyzn. Dowiedziałem się wkrótce, że człowiek siedzący naprzeciw mnie jest łowcą dzikich słoni. Łowi je, oswaja i oddaje wyedukowane w służbę ludzi. Rozumiecie, panowie, że to jednak bardzo ciekawe wiedzieć, jak oswajają słonie. Ja raz tylko w swoim życiu oswoiłem zdziczałego kotka, nie pozwalał podejść do siebie, tylko groźnie fukał. Jednak, po jakimś czasie, kotek siadał mi na ramieniu. Nie powiedziałem jednak o tym ani słowa, bo rozumiecie panowie te proporcje: on mi o słoniu, a ja mu o — kotku.
Drugi gość przy tym stole mówił o. swych przygodach. Objechał całą kulę ziemską, więc spotykał kobiety o kolorze czarnym, żółtym, czerwonym. Pomyślałem sobie wówczas, jak bym mało miał do opowiadania: najdalszy mój, jeżeli się tak można wyrazić, najdalszy mój wylot miłosny w stronę egzotyki to była pewna Mulatka. Ale cóż znaczy Mulatka, ta jedna jedyna moja egzotyczna, wobec wielu kobiet o skórze jak heban, brąz czy też mahoń? Więc tylko słuchałem.
Najciekawszy był jednak gość trzeci. Opowiadał, że dziad jego handlował niewolnikami, a babka założyła wielki dom gry w jednym z miast Ameryki Południowej. Ojciec opowiadającego dzięki zacnym i przedsiębiorczym rodzicom był tak bogaty, że mógł w Meksyku prosić o rękę kobiety, zwanej «królową bydła». Nie pamiętam już cyfry tego bydła, którą wymienił, ale pasło się tego tysiące, tysiące. A więc ten, co opowiadał, dzięki dziadkowi, babce i złączonym fortunom rodziców mógł wieść beztroskie i spokojne życie. Okazało się, że człowiek ten nie jest cynikiem, jak przypuszczałem z początków jego opowiadania, gdy mówił szczerze i naturalnie o źródłach bogactwa swych dziadków; to, o czym opowiadał, potrzebne było jako wstęp do jego charakterystyki: oto nie chciał bogactw i spokojnego życia; rzucił rodzicielskie bydło i powędrował w świat. Nęciły go wielkie przygody. Postanowił wedrzeć się na niedostępny szczyt w Himalajach. Ale jeszcze coś ciekawszego: gdy był blisko szczytu, tę niespokojną, głodną nowych wrażeń naturę wzięła nagła ochota, aby jako nurek zgłębić najniższe, nie znane do tej pory, tonie mórz.
Słuchając jego przygód, pomyślałem sobie wówczas, co ja bym takiemu panu mógł opowiedzieć? Całe bydło moich rodziców to koza i parę królików; raz rzeczywiście wdarłem się na wysoki szczyt alpejski, ale trzy czwarte drogi jechałem kolejką zębatą, a najgłębszym punktem na ziemi, do którego mnie spuszczono, to kopalnia soli w Wieliczce.
Proszę panów! nigdy nie byłem megalomanem, ale ten wieczór w nadmorskiej gospodzie nauczył mnie jeszcze skromności.
— A teraz — powiedział jeden z panów — jesteśmy tu sami mężczyźni... niech pan opowie coś o tej Mulatce, o której pan wspomniał.
— Cóż?... Miała śniadą cerę, grube wargi i kręcone włosy. Podobna była do swego ojca Murzyna.
— Czy to był Murzyn afrykański, czy taki z Ameryki?
— Ze Śląska. Urodził się przed laty, taki wybryk miejscowej natury, chłopiec podobny do Murzyna. Koledzy nazywali go Murzynem i ta nazwa pozostała mu na całe życie. Miał córkę podobną do siebie. Co by tu jeszcze panom o tym ojcu powiedzieć?… Przyzwoity człowiek i stawiał piece. Po prostu — zdun. Cóż?... To chyba będzie wszystko...
Panowie orzekli, że Profesor Tutka jest rzeczywiście człowiekiem dyskretnym, skromnym, nie samochwałem, nie megalomanem.
[13.09.2024, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz