(...) I proszę, czy mógł się tego spodziewać? Siedział przy owalnym stole przykrytym foliowym, zmywalnym obrusem, upstrzonym wyblakłymi owocami poziomek. Jedli przysmak gospodarzy (tak wnioskował) – spore porcje białego, domowego, twarogowego sera zmieszanego z pociętą nacią cebuli i cienkimi, wiotkimi trawami szczypioru. Zabielona kawa pachniała kardemonem i wanilią, a można było liczyć na dolewkę bez krępacji. Gospodarz okazał się barczystym mężczyzna w sile wieku, nieco starszym niż Dżoko. Siedzieli naprzeciwko siebie, mając po boku dwie kobiety: staruszkę, która kładła na chleb pozbawiony skórki z całkiem grubą warstwą twarogu i młodsza, choć niewiele przed sześćdziesiątką, która czuła się panią domu i przygotowała sama posiłek, zanim Dżoko pojawił się w chacie.
Jadł z ochotą, jakby posiłek ten nie był pierwszym od 48 godzin w normalny sposób jedzony, lecz jakby po raz pierwszy go spożywał, a oczy miał wilgotne, co zostało zauważone. Jeszcze jeden kubek kawy i zaproponowano mu kąpiel o tej niezwykłej, porannej porze; potem skłoniono go do tego, aby odpoczął w pokoju gościnnym, gdzie przygotowano pościel, gdyż staruszka, która wydawała się być nieobecną, wyciszoną, nagle podniosła wzrok na nieznajomego i oświadczyła mu, że nie godzi się, aby strudzony gość pomiędzy domowe zwierzęta schronienia szukał, kiedy wśród ludzi jest dla niego miejsce.
- I co tu z tobą zrobić? – rzekł gospodarz, kiedy w samo południe Dżoko wszedł do kuchni po tym, jak otrząsnął się ze snu. (...)
[23.09.2024, Toruń]
Dawniej powiedzenie: "Gość w dom, Bóg w dom" było szanowane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń