[...]
Uważałem jednak, że mój cicerone podobnie jak w dniu wczorajszym potrzebuje paliwa do wędrówki i nakazałem mu przejść do jadalni, a panią Honoratę poprosiłem, aby dała mu śniadanie; zaznaczyłem przy tym, żeby dodała ten posiłek do mojego rachunku, lecz ta kategorycznie zaprzeczyła, bo dla człowieka w potrzebie a biednego przy okazji, znajdzie się miejsce przy śniadaniowym stole. Z radością obserwowałem, jak pan Włodzimierz pałaszował zarówno zacierkową zupę na mleku, podjadał konfiturę i ser, smarował masłem bułki pod plasterki szynki i sycił żołądek kawą.
- A wie pan – zaczął misterną informację – że dzisiaj są moje urodziny – sześćdziesiąte, bo urodziłem się w dwudziestym dziewiątym, drugiego lipca, o piątej rano.
- Gratuluję! - odparłem szczerze, a kiedy Wielemborek powstał, zrobiliśmy tradycyjnego misia – Musimy to uczcić.
- Dziękuję, ale mamy iść na wieś i do leśniczówki – przypomniał Włodzimierz.
I poszliśmy.
Zanim wkroczyliśmy do wioski, ujrzeliśmy jezioro, jego wydłużoną postać zaciągniętą po zachodnich brzegach trzciną, pałka szerokolistną i kosaćcem żółtym. Włodzimierz tłumaczył mi nazwy tych jeziorowych roślin i zwrócił mi też uwagę na grążele i grzybienie białe, których kwiaty kołysały się po lekko rozedrganej wodzie jeziora. Wzdłuż jeziora ciągła się wąska, lecz wygodna droga asfaltowa otoczona szpalerem młodych drzew – lip i wierzb. - Typowo wąska droga w tej północnej części kraju – pomyślałem – niebezpieczna choć niezbyt kręta. Kiedy powiedziałem o tym memu cicerone, pan Włodzimierz stwierdził, że ludzie jeżdżą ostrożnie tą drogą, po której kursuje nawet autobus.
- Wioska liczy sobie czternaście zagród, nie więcej, ale tuż za ostatnimi zabudowaniami usytuowane jest kąpielisko i urokliwe domki letniskowe – tłumaczył mi mój przewodnik. Jest ich chyba z dwadzieścia, dalej stołówka i taka hala na potańcówkę; można tam spędzić mile czas na grach, oglądaniu telewizji przy kawie, herbacie i ciasteczku. Ten ośrodek o nazwie „Sarnia kotlina” cieszy się dużą popularnością, tak ze względu na przystępne ceny, jak i niezwykle ważną dla wielu odwiedzających to miejsce ciszę. Wie pan, że na tym jeziorze nie wolno używać motorówek? Jedynie kajaki, rowery wodne i żaglówki. Ośrodek dysponuje nimi i znajdują się amatorzy zarówno kąpieli wodnych – plaża jest strzeżona – oraz podróżowania po jeziorze.
Wprawdzie celem mojego spaceru nie była „Sarnia kotlina” – zmierzałem do ostatniego domu we wsi, gdzie miałem nadzieję odszukać autorkę czytanego przeze mnie pamiętnika oraz zobaczyć na własne oczy leśniczówkę, gdzie Jadwiga poznała swojego przyszłego męża. Oprócz tego chętnie wszedłbym do zagrody Heintzów, choć mało prawdopodobne byłoby spotkać ich żywych, ale, jak sądzę, dom ich jeszcze istnieje.
Wioska, do której doszliśmy, ciągnęła się właściwie wzdłuż drogi, ale w środkowej części dobiegała do mniej z prawej, południowo-wschodniej strony jeszcze jedna droga, a po przejściu stu metrów przed naszymi oczami stanął szeroki plac, wokół którego rozpostarły się sklep przemysłowo-spożywczy, gospoda, kaplica, a za nią niewielki cmentarz, naprzeciwko którego umieszczono POM czy coś w tym rodzaju z kilkoma maszynami rolniczymi i dwoma traktorami. Mieszkańcy wioski zajmowali się rolą, wypasem krów i rybołówstwem. Niewielka i biedna to kraina. Od czerwca do końca wakacji mieszkańcy zarabiali na dostarczaniu do ośrodka wczasowego własnych produktów oraz zajmowali się sprzedażą zebranych w pobliskich lasach jagód i poziomek, jak i też grzybów, natomiast biedowano zimą, jakkolwiek wtedy pozyskiwano ryby z jeziora, a trzeba zaznaczyć, że jezioro Długie obfitowało w ryby.
Domy mieszkalne wydawały się niezamieszkałe, gdzieniegdzie widzieliśmy jakieś bawiące się na podwórkach dzieci, psy ujadały niegroźnie i cicho, tak jakby nie chciały zakłócić spokój wioski.
W końcu dotarliśmy do przedostatniej zagrody we wsi – tam, gdzie mieszkało małżeństwo Heintzów.
Przywitała nas para tubylców; zaprosili nas do środka, na werandę. Mężczyzna w wieku około lat pięćdziesięciu, lekko przygarbiony, palił fajkę; kobieta zaraz skoczyła po placek drożdżowy i przyniosła mleko, jak się wyraziła, z porannego udoju. Gościnni bardzo. Wymieniliśmy kilka banalnych zdań na temat życia i po chwili domyśliłem się, że potraktowali nas jako kogoś, kto szuka kwatery, może nie dla siebie, ale dla znjomych, rodziny.
- U nas wszystkiego jest pod dostatkiem – stwierdziła kobieta, chyba nieco młodsza od mężczyzny (męża?). - Nie ma u nas wielkich wygód, ale stare, bardzo wygodne łóżko… i plecy nie zabolą… jedzenie dobre, chleb własny, miód, mleko, kurczęta, grzyby, a Staszek ma łódź i na połów można ruszyć choćby zaraz.
Tak się zapaliła do tej swojej oferty, że kiedy przedstawiłem właściwy cel mojej wizyty, zrobiło mi się przykro.
- Od kiedy państwo tutaj mieszkają? - zapytałem.
- Od 1960 roku – odparł mężczyzna nie w porę zorientowawszy się, że może nie powinien udzielić tak szczerej odpowiedzi, bo w końcu, nie znają i mnie i Pana Włodzimierza
- Dlaczego pan pyta? – podchwyciła kobieta.
- Wiedzą państwo, kto przed nimi tu mieszkał?
Wahała się przed udzieleniem odpowiedzi. Oboje spojrzeli na siebie, a w ich spojrzeniu malował się sprzeciw, a może i gniew, bo co to obcego może obchodzić po kim mają ten dom, - kto ich nasłał – zadawali sobie pytanie.
Wreszcie on:
- A co panu do tego? Jesteśmy tu na prawie.
- Proszę się nie denerwować – chciałem zażegnać rysujący się sprzeciw i niechęć wobec mnie. - Czytałem pamiętnik pewnej kobiety, która mieszkała w sąsiednim domu, w ostatnim domu, idąc ku ośrodkowi. Autorka pamiętnika opisując czasy powojenne, napisała, że w tym domu mieszkało małżeństwo autochtonów, to jest Niemców, choc prawdopodobnie byli to zniemczeni Polacy. Wiedzieli państwo o tym, że mieszkają w poniemieckim domu?
- Jesteśmy tu na prawie – powtórzył mężczyzna. - Co z tego wynika?
- Chciałbym się dowiedzie, jaki były losy tego starego małżeństwa.
- Pan Adam jest pisarzem i może zajmie się tą sprawą.
To głos towarzyszącego mi Wielemborka. Skrzywiłem się nieco na te słowa.
Teraz pałeczkę przejęła kobieta.
- Doskonale wiedzieliśmy, że jest to poniemiecki dom, choć tamta stara kobieta bardzo dobrze mówiła po polsku. Przyjechaliśmy w te strony z centralnej Polski. Pobraliśmy się na przekór staraniom naszych rodziców, ale zamiast odebrać sobie życie jak Romeo i Julia, wyjechaliśmy na Warmię. Rok sześćdziesiąty był, wrzesień. Był tam w miasteczku taki jeden sekretarz. Staszek go upraszał, mówił, że nie chce jeść cudzego chleba, na swój zarobi. Wtedy ten sekretarz mówi, że może i by się coś znalazło, choć nie wie, czy to zgodnie z prawem. Rzecze dalej, że dom jest, po Niemcach, a mieszka w nim samotnie stara Niemka czy Polka, diabli wiedzą jak ją tytułować. Ludzie pomagają staruszce, osiemdziesiąt lat jej stuknęło, ale przydałaby się opieka nad nią i żeby opiekun był na wyciągnięcie ręki. No i Staszek podjął decyzję, ja się zgodziłam i zamieszkaliśmy i niej. Zaprzyjaźniliśmy się z nią, trzy lata mieszkaliśmy z nią, jej mąż umarł w pięćdziesiątym ósmym, więc byłaby mieszkała sama, gdyby nie my. Sekretarz, który to wszystko ukartował, powiedział, że gdyby nie my, to państwo po śmierci tej Gerdy, zabrałoby to gospodarstwo, a tak jest ono nasze. Jeśli pan zachowa tajemnicę – kobieta spojrzała na swego męża, który kręcił głową, ale kto jest w stanie przerwać kobiecie, gdy jest nastrojona do opowieści – to rzeknę panu jeszcze, że ten sekretarz coś tam wykombinował, że Staszek jest niby jakimś dalekim kuzynem męża pani Grety i w ten sposób może zgodnie z prawem dziedziczyć posiadłość po tym małżeństwie. Coś tam musiał podpisać u notariusza, ale ten notariusz musiał też być trefny…
- Klapiesz ozorem jak przekupka na jarmarku – odezwał się w końcu pan Stanisław.
- Niech się państwo nie boją, ani słowem nie poruszę tych delikatnych treści. Opiekowaliście się starą Gretą?
- Nie mniej jak naszym Jankiem, którego urodziłam jeszcze w czasie, gdy Gerda żyła.
Zapadła przedłużająca się chwila milczenie, po czym powiedziałem:
- Muszę z moim przewodnikiem iść dalej. Jak będę wracał z leśniczówki, zaprowadziłaby mnie pani na grób Hintzlów? Jeśli nie zdążę, to może jutro, za widoku. [...]
[04.08.2025, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz