Zaszliśmy do Jadwigi, kobiety o szlachetnej urodzie, chociaż może nadmiernie zniszczonej życiem, ale silnej i na pierwszy rzut oka pracowitej. Miała sześćdziesiąt jeden i wyglądała na swój wiek; częste przeżywanie na świeżym powietrzu sprawiało, że jej twarz była szara, lecz, o dziwo, pozbawiona zmarszczek. Mieszkała z córką, Adelą dobiegającą do trzydziestki; ta z kolei nic a nic do matki nie była podobna, szczupła, kruczowłosa, z długą szyją jak u tancerek z baletu, a prześliczne ciemno-piwne oczy stanowiły o jej niepowtarzalnej urodzie. W tych oczach musiał się zakochać pewien mężczyzna ze stolicy; pobyli trochę razem i z tego związku bardzo młodego związku narodziła się Lea, dziś dziesięcioletnia wnuczka Jadwigi. Panicz ze stolicy kiedy dowiedział się o ciąży Adeli, przepadł bez wieści. Ciężarna dziewczyna dała sobie spokój z szukaniem ojca Lei. Wiedziała, że w wychowaniu córki pomoże matka i ojciec Wiesław, w tym czasie już leśniczy; babcia i dziadek Adeli niestety już nie żyli.
Adela skończyła szkołę ogrodniczą i na tym poziomie edukacji pozostała. Jej zasługą było utworzenie wokół gospodarstwa pięknego ogrodu kwiatowo-warzywnego, który opisano i sfotografowano w jednym z pism zajmujących się popularyzacją ogrodów. Obecnie córka Jadwigi pracowała w zakładzie przetwórczych owoców i warzyw mieszczącym się w Bukowcu.
Wiesława nie było w domu – miał jakąś konferencję z odczytami dla pracowników leśnych w Hajnówce i skorzystał z okazji, aby zabrać z sobą Leę, która była oczkiem w głowie leśniczego; ten wróżył jej wyśmienitą karierę w leśnictwie, widząc ją nawet w nadleśnictwie, a nawet w ministerstwie – taka zdolna i zakochana w lesie była.
Przyjęto nas, czyli mnie i mojego cicerone – Włodzimierza Wielemborka niezwykle gościnnie, myśląc pewnie, że jesteśmy wczasowiczami, których zwykła ciekawość rzuciła w te strony. Zajadaliśmy się jajecznicą z kurkami – pierwszy raz miałem w ustach coś takiego. Jadwiga poczęstowała też nas bimbrem własnej roboty i dopiero wtedy otworzyłem przed gospodynią prawdziwy powód mojej wizyty.
Opowiedziałem paniom, że istotnie spędzam wakacje w miasteczku, że jestem pisarzem i kończę swoją ostatnią powieść i że właścicielka hoteliku Irys dostarczyła mi pudło z rękopisami pamiętników, które w ramach ogłoszonego konkursu, napłynęły z różnych części kraju. I stało się tak, że sięgnąłem pierwszy z brzegu pamiętnik, który jest autorstwa…
- pani, pani Jadwigo.
Jadwiga tak jak stała, tak podskoczyła z radości i niedowierzania.
- Pan to znalazł, coś niesamowitego, myślałam, że zaginął bezpowrotnie, bo wie pan, co się stało z tą nauczycielką, która ten konkurs wymyśliła…
- Tak, wiem. Właścicielka pensjonatu wyjaśniła mi to, opowiadając o tej tragicznej historii.
- Mamo, ty nigdy mi nie mówiłaś o tym, że pisałaś pamiętnik i w dodatku na konkurs – wtrąciła się do rozmowy Adela.
- To były dawne czasy, trudne, powojenne. Wtedy, pisząc ten pamiętnik, myślałam, że to, co robię jest ważne, że pozostawiam po sobie jakąś pamiątkę. Jeśli pan – spojrzała na mnie, oczekując, aż wypowiem swoje przynajmniej imię, co niezwłocznie uczyniłem – panie Adamie, mógłby mi ten pamiętnik zwrócić, to dowiedziałabyś się czegoś więcej nie tylko o czasach powojennych, ale i o historii rodziny.
- Będę się starał się opublikować pani pamiętnik, ale i kilka, kilkanaście innych, ale oczywiście w takiej czy innej formie, zwrócę pani oryginał.
Jeszcze tego samego dnia, a ściemniało się bardzo, udaliśmy się z Jadwigą, Adelą i małżeństwem osiadłym po starych Heintzach na grób autochtonów. Idąc, pani Jadwiga przypominała sobie, jakie stosunki łączyły jej rodziców z Heintzami, opowiadała o tym, co już przeczytałem w pamiętniku Jadwigi, jak to starzy „Polako-Niemcy” ukryli rodzinę Ochockich przed bandami, a potem o tym, że się okazało, iż Heintzowie to właściwie zniemczeni Polacy, którzy do końca swoich dni życia kazali o sobie mówić, że są polskimi Warmiakami.
Okazało się, że na grobie Heintzów były kwiaty, zasuszone i nieco zmierzwione przez upał, ale były.
Pani Jadwiga powiedziała, że starsi ludzie mieszkający w tej wiosce, pamiętają zmarłych i dzisiaj odnoszą się do ich grobów z szacunkiem.
- Czy nie tak powinno być? - zapytała rysując prawą dłonią znak krzyża.
[17.08.2025, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.