Luis Alberto Sangroniz - Portret kobiety (1932)

Luis Alberto Sangroniz  -  Portret kobiety (1932)

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

04 września 2025

MUZYCZNE POCZTÓWKI - CHARLES AZNAVOUR - LA BOHĖME

 




LA BOHĖME

Je vous parle d'un temps

Que les moins de vingt ans ne peuvent pas connaître

Montmartre en ce temps-là accrochait ses lilas

Jusque sous nos fenêtres et si l'humble garni

Qui nous servait de nid ne payait pas de mine

C'est là qu'on s'est connus

Moi qui criait famine et toi qui posais nue.


La bohème, la bohème.

Ça voulait dire on est heureux

La bohème, la bohème.

Nous ne mangions qu'un jour sur deux


Dans les cafés voisins

Nous étions quelques-uns

Qui attendions la gloire et bien que miséreux

Avec le ventre creux

Nous ne cessions d'y croire et quand quelque bistro

Contre un bon repas chaud

Nous prenait une toile, nous récitions des vers

Groupés autour du poêle en oubliant l'hiver


La bohème, la bohème,

Ça voulait dire tu es jolie.

La bohème, la bohème,

Et nous avions tous du génie.


Souvent il m'arrivait

Devant mon chevalet

De passer des nuits blanches

Retouchant le dessin

De la ligne d'un sein

Du galbe d'une hanche et ce n'est qu'au matin

Qu'on s'asseyait enfin

Devant un café-crème

Épuisés mais ravis

Fallait-il que l'on s'aime et qu'on aime la vie.


La bohème, la bohème,

Ça voulait dire on a 20 ans

La bohème, la bohème,

Et nous vivions de l'air du temps.


Quand au hasard des jours

Je m'en vais faire un tour

À mon ancienne adresse

Je ne reconnais plus

Ni les murs, ni les rues

Qui ont vu ma jeunesse

En haut d'un escalier

Je cherche l'atelier

Dont plus rien ne subsiste

Dans son nouveau décor

Montmartre semble triste et les lilas sont morts.


La bohème, la bohème,

On était jeunes, on était fous.

La bohème, la bohème,

Ça ne veut plus rien dire du tout.


"Cyganeria"


Opowiadam wam o czasach,

których ludzie poniżej dwudziestki nie mogą znać.

Na Montmartre  w tamtych czasach bzy się pięły

aż pod nasze okna; a choć ta skromna izdebka,

która posłużyła nam za gniazdko, wyglądała mizernie,

to właśnie tam się poznaliśmy –

ja, który przymierałem głodem i ty, która pozowałaś nago.


Cyganeria, cyganeria...

To oznaczało, że byliśmy szczęśliwi.

Cyganeria, cyganeria…

Jadaliśmy tylko co drugi dzień.


W pobliskich kafejkach

byliśmy jednymi z tych,

którzy czekają na sławę; i chociaż, wynędzniali,

mieliśmy puste brzuchy,

nie przestawaliśmy w nią wierzyć; a gdy jakieś bistro

w zamian za ciepły posiłek

brało od nas płótno, recytowaliśmy wiersze,

zgromadzeni wokół pieca, zapominając o zimie.


Cyganeria, cyganeria...

To oznaczało „jesteś ładna”.

Cyganeria, cyganeria…

I wszyscy mieliśmy talent.


Często mi się zdarzało

spędzać bezsenne noce

przed moją sztalugą,

poprawiając rysunek

linii piersi,

zarysu biodra; i dopiero o poranku

siadaliśmy w końcu

nad kawą z pianką,

wyczerpani, lecz zadowoleni.

Wystarczyło tylko kochać się wzajemnie i kochać życie.


Cyganeria, cyganeria…

To oznaczało mieć dwadzieścia lat.

Cyganeria, cyganeria…

I żyliśmy w harmonii z duchem czasu.


Jeśli kiedyś przypadkiem

idę sobie na spacer

w mą dawną okolicę,

już nie rozpoznaję

ani murów, ani ulic,

które były świadkami mej młodości.

U szczytu schodów

szukam pracowni,

z której nic nie zostało

pod nowym wystrojem.

Montmartre zdaje się smutny, a bzy umarły.


Cyganeria, cyganeria…

Byliśmy młodzi, byliśmy szaleni.

Cyganeria, cyganeria…

To już zupełnie nic nie znaczy.




[04.09.2025, Toruń]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz