Luis Alberto Sangroniz - Portret kobiety (1932)

Luis Alberto Sangroniz  -  Portret kobiety (1932)

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

21 września 2025

SZEŚĆ TYGODNI LATA (11) SZKIC

 

Doczekałem się. Było grubo po dziesiątej przed południem, kiedy zobaczyłem ich dwoje na placu – szli wolno i o ile mogłem się zorientować, Włodek przez cały czas perorował, coś tłumaczył Zuzannie, która zdawała się jednym uchem wypuszczać cały ten historyczno-gawędziarski galimatias słowny. Kiedy zbliżyli się do miejsca, skąd mogłem być słyszany i widziany, przybliżyłem się do okna, co nie było takie łatwe, bo oddzielała mnie od niego tafla biurka i machając ręką na powitanie, wykrzyczałem banalne:

- To tutaj, czekam na was!

Zbiegłem na dół. Pani Honorata domyśliła się, że ci dwoje właśnie przybyli i rzekła do mnie, że wprawdzie na obiad jest za wcześnie, ale poda w stołówce kawę i jakieś ciasteczka, niech moja narzeczona pożywi się i odpocznie po podróży. Kiedy to nie jest moja narzeczona, odpowiedziałem, ale z drugiej strony poczułem sympatię do gospodyni, która podniosła właśnie rangę mojej z Zuzanną znajomości.

Spotkaliśmy się na holu i na widok Zuzki coś ukłuło mnie w podołku, poczułem ogromne wzruszenie, chociaż nie widzieliśmy się parę zaledwie dni. Wpadła w moje ramiona; zwykle nie bywała aż tak bardzo spontaniczna, ale ucieszyłem się bardzo z jej zachowania. Wzruszony był też Włodek, który odczuwał swoistą dumę, a jego spojrzenie zinterpretowałem w taki sposób, owa duma wynika z faktu, że to on doprowadził Zuzannę do mojego obecnego miejsca zamieszkania, on, nie kto inny.

Pierwszą część rozmowy, której towarzyszyło wniesienie na tacy filiżanek kawy, talerzyków z ciasteczkami oraz cukru i śmietanki opisać trudno, lecz można ją nazwać stereotypową wymianą słów o niewielkim znaczeniu dla nas trojga. Następnie Zuzanna przeszła do konkretnych pytań dotyczących stanu mojego samopoczucia związanego z pobytem w Bukowcu, w hoteliku Irys i mojego ogólnego wrażenia na temat miasteczka i jego okolic. Ja z kolei będąc zainteresowany biografią Włodka w kontekście dosyć niezwykłych powiązań fabuły mojej powieści z losami Wielemborka, odważyłem się zapytać go, czy nie chciałby zmienić swojej profesji i zamieszkać gdzie indziej.

- Rozumiem pana zainteresowanie moją osobą, ale na razie dobrze mi tak jak jest i zdaje się, że będę miał sublokatora – wizjonera.

Wypowiedział się w tak tajemniczy sposób, że tylko wzmógł moją ciekawość, lecz jeszcze nie skusiłem się na zadanie pytania o tym tajemniczym człowieku, który miał się wprowadzić do „numeru” na dworcu kolejowym zajmowanego przez Włodzimierza.

Ponieważ wczesny obiad przygotowywany był na 12.30, postanowiliśmy pójść na spacer i przejść się po miasteczku, już bez wózka Włodka. Obejrzeliśmy dokładniej kamieniczki na rynku, zwiedziliśmy kościół, przeszliśmy się po parku i wróciliśmy do Irysa na dziesięć minut przed obiadem.

Powróciłem, może niezręcznie do tematu zmiany pracy Włodka, ale ten zapewnił mnie po raz wtóry, że jest zadowolony z tego, czym się obecnie zajmuje i gdzie śpi, a ponadto obiecał skontaktować mnie z niezwykłym wróżbitą, tak więc i on miał dla mnie pewną tajemnicę.

Pani Honorata przygotowała, jak zwykle, świetny obiad i po pożegnaniu Włodka pospieszyliśmy z Zuzanną do naszej już teraz mansardy. Moja współpracownica była zachwycona, ale jednocześnie zmęczona podróżą, więc pozwoliłem jej ułożyć się wygodnie na łóżku. Przysiadłem na tym powiększonym łóżku w nogach Zuzanny, dziwiąc się tak nagłym jej zaśnięciem, lecz z drugiej strony więcej niż podejrzewałem, że miała dziewczyna sporo do roboty, łącząc sprawy rodzinne z przygotowaniami do wyjazdu. Pokrótce obliczyłem, że musiała spędzić w pociągu i na dworcu dobre sześć godzin, tak że noc miała nieprzespaną, a tu w Bukowcu świeże powietrze zrobiło swoje. Położyła się w szortach i bluzeczce; przykryłem ją dodatkowym prześcieradłem i wcisnąłem się pod nie swoimi plecami dotykając pleców kobiety. Nawet nie pamiętam, kiedy i na mnie sen położył swoją ciężką łapę.

Z Zuzanną znałem się od czasu, kiedy jako świeżo upieczona nauczycielka pracowała na wsi w Łódzkiem, a potem przeszła do gminnego ośrodka kultury, którym właściwie zarządzała i zorganizowała mi wieczór autorski. Udał się znakomicie, Zuza zrobiła mi reklamę i frekwencję z matek i ojców uczniów, zorganizowała posiłek, i wtedy naprawdę mogłem się poczuć jak prawdziwy autor niełatwych w sumie do interpretacji książek. Kiedyśmy we dwoje oblewali mój i jej sukces (w jej mieszkaniu) trochę nas poniosło – alkohol, emocje i ten sukces, to wszystko poniosło nas do tego stopnia, że spędziliśmy z sobą noc. Jakoś nie myśleliśmy o tym, że jestem od niej starszy o 12 lat. Może dlatego, że wypiła jeden kieliszek za dużo, było otwarta szerzej na moje pieszczoty i w końcu miałem przeświadczenie, że nasz seks mógłby się skończyć jej ciążą, co, jak przyznała znacznie później, nie byłoby dla niej tragedią. Ale nad ranem powiedziała, że była zabezpieczona, czego nie sprawdziłem, więc żebym się nie martwił, a ja na to, że gdyby nawet zaszła w ciążę, to przyjąłbym to jako dobrodziejstwo losu i oczywiście ożenił się z nią. Pokiwała głową, a mnie wydawało się, że zrobiłem jej przyjemność swoim rozumowaniem, więc od tego czasu zaczęła mnie darzyć sympatią, za którą skrywało się uczucie.

Po tym wydarzeniu, to jest po wieczorze autorskim i szalonej nocy została moją współpracownicą – korektorką, pomagała mi pisać, czasami zmieniała tekst, co chwaliłem, bo rzeczywiście była świetną stylistką i niejednokrotnie musiałem przyznać (mówiłem jej to), że potrafiła wybrnąć z tarapatów językowych w jakie nierzadko wpadałem. Miała wtedy dwadzieścia pięć lat, doświadczenia w pisaniu niewiele, ale miała ku temu predyspozycje i uczyła się szybko. Będąc kierowniczką gminnego ośrodka kultury, coraz więcej czasu spędzała ze mną; wiele zadań przydzielała współpracownicom (trzy kobiety w tym ośrodku), co spotykało się z zadowoleniem, bo te kobietki były bardzo ambitnie i zlecanie im prac przyjmowały bez cienia sprzeciwu, widząc w realizacji ich możliwość interesującego samorozwoju. Ułatwiała mi pracę na każdym kroku, a szczególnie ceniłem ją za to, że bezbłędnie odczytywała mój charakter pisma, teksty pisałem odręcznie, z uwagi na to, że pisanie takie szło mi szybciej, wtedy zarzucałem maszynę do pisania, do której wracałem wtedy, gdy nie musiałem się zanadto spieszyć. Był taki czas, gdy właściwie Zuzanna nie korzystała ze swego mieszkania. Spała u mnie i ze mną. Nasz seks był coraz to bardziej interesujący, nawet wtedy, gdy byliśmy totalnie zmęczeni tworzeniem, odtwarzaniem i kompilacją słów. Pisaliśmy też teksty do powiatowego tygodnika, pisaliśmy, gdyż Zuzanna również umieściła sześć lub siedem artykułów w formie felietonów. Nie dało się z tego wyżyć, ale była, głównie dla mojej partnerki, satysfakcja. Niewątpliwie Zuzę trzeba cenić za organizację wywiadów. Miała dar sprowadzania redaktorów z czołowych krajowych pism kulturalnych, którzy zapragnęli (właściwie to było pragnienie Zuzy) przeprowadzić ze mną wywiady dotyczące wcześniejszych i bieżących książek, które były opublikowane bądź też znajdujące się w fazie edycji. Mogę śmiało powiedzieć, że Zuzannie wiele zawdzięczam i nie są to czcze słowa, bo po ukazaniu się kilku wywiadów w prasie i jednym telewizyjnym wzrastała liczba czytelników, a zatem również moje honorarium od sprzedanych książek.

Chyba ona wstała pierwsza.

- Przepraszam, że zasnęłam – tłumaczyła się. - Nie pamiętam, kiedy zasnęłam – dodała.

- Cieszę się, że przyjechałaś – powiedziałem otrzepując oczy z sennego proszku. Pocałowałem ją.



[21.09.2025, Toruń]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz