CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

14 marca 2015

VIA MATTIA BATTISTINI

Bossa nova wybudza ze snu. Ostatni wyprowadzacze psów na smyczy przemierzają chodniki wiecznego miasta.
Jakiż to sen mi się przytrafił? Białe nitki robaków na niklowanym spodzie zlewu, w butelce, do której nalano wody. Jeśli je rozciągnąć, stają się przeraźliwie długie, zaopatrzone w mięsożerny pazur, działający jak wiertło, pozostawiające po swojej pracy głęboki, wyszlifowany, pusty otwór. Dwie takie studnie odnajduję wyciągając dwa obłe robale z kciuka prawej ręki. Dość.
„Day by day you make my dreams come true” – nucę; a potem inny kawałek smooth jazzu toczy okrąglaki wzdłuż koryta rzeki w nocnym klubie muzycznym radia „SUBY”. Jeszcze jakaś para pospiesznie przechadza się po Via Mattia Battistini, samochody krążą, mkną niestrudzenie, reagując jedynie na czerwone światło przy AS BRACELLI CLUB. Dwie ciągłe linie demarkacyjne położone (po cholerę) na środku ulicy nie odgrywają żadnej roli, skoro i tak są przekraczane. Francuzka śpiewa, że kocha, a sekcja rytmiczna, pisz wymaluj, jak w nocnym klubie w afrykańskiej krainie, w takiej na przykład Casablance.
Co za klimat! Przygaszone światła w egzotycznej knajpce, stoliki zasiedlone twardymi mężczyznami siorbiącymi whisky lub rum, buchający cygarowym dymem a tak bezbronnymi w obliczu podchodzących do nich kelnerek; machos wymiękający pod byle kuszącymi spojrzeniami źle opłacanych, zmęczonych życiem kobiet, które marzą o wygodnym łóżku, w którym nie chciałyby widzieć nikogo poza sobą i własnym odbiciu w lustrze; no chyba że trafiłby się taki gość, który nie oferowałby jedynie kasy za skrobankę i zabrałby je do Paryża na Plac Concorde, Montmatre  albo do Musée d'Orsay.
- Czy jest taki na sali??? Proszę na zaplecze.
Znów bossa nova. Wystukuje niełatwy rytm, w którym istnieje to zauważalne opóźnienie, zawieszenie w konstelacji dźwięków. Trzeba umieć wpaść własnym głosem w to miejsce, trzeba umieć zmusić własne ciało, aby zawisło nagle w próżni, wykonując taki przedłużony ruch bioder… passe.
I znów jakaś para. On smukły, wyższy od niej o głowę z odkładem, w obcisłej kurtce zwieńczonej pióropuszem sztucznych traw jako kołnierzem. Ona – wiotka i zgrabna, choć niewysoka, zdominowana przez niego wzrostem i ramieniem, którym ją obejmuje, i które z pewnością jej ciąży. Czego to zakochana kobieta nie zauważa, a kiedy spostrzega tę zależność, jest już za późno.
I trzej uliczni chłopcy od street dance szurający nogawkami o asfaltowy chodnik; i kobieta po drugiej stronie ulicy modląca się do smartfona. 
Aha… jeszcze nie skończyłem ze snami. Pojawił się i taki.
Stojąca na szpitalnym korytarzu dziewczyna, dobrze mi znana, przychodząca ze świata, który dla mnie raz na zawsze przestał istnieć, ta dziewczyna z błagalnym wzrokiem informuje mnie, że jest chora na malarię i pyta jednocześnie, czy wyzdrowieje. Podchodzę do niej i udzielam się jako ordynator, tłumacząc:
- Bądźmy dobrej myśli. Twój organizm jest młody i silny. Istnieje duża szansa, że z tego wyjdziesz. 
Pozostawiam ją z tym strzępem optymizmu.
Swoją drogą, jak to jest, że potrafią nam się wyśnić osoby, które w rzeczywistości prawdopodobnie zapomniały o naszym istnieniu?
Wydawało się, że kolejna para przejdzie obok, lecz nie; pozostali na przystanku i wkrótce odpłyną ze 146 lub 985.
Do której to godziny trwa obława na klientów w małej, zadymionej knajpce na przedmieściach Casablanki? Możliwe, że ta knajpa jest jedynie dodatkiem do stacji benzynowej, a w takim razie tej nocy sen kelnerek nie jest już taki pewny, bo interes musi się kręcić jak dzień i noc długie i szerokie.
Tym razem słyszę kontrabas i klasycznie bluesowy fortepian. Do tego altowy saksofon powtarza rytm fortepianu. I głos kobiecy, matowy i dźwięczny zarazem; taki delikatny blues, po którym następuje samba i portugalski szelest języka. Urocze
Jeżeli tam, na przedmieściach Casablanki, grają coś takiego, to proszę mnie tam czym prędzej przenieść i umieścić przy jednym ze stolików, a obiecuję, że nie odegram roli macho i nawet postawię kolejkę jednej z tych kelnerek, co ze zmęczenia prostują na zapleczu kręgosłup i opadają na siedlisko krzesła w taki sposób, jakby już więcej miały się nie podnieść. Może się też zdarzyć, że kiedy będzie przysypiała,  kategorycznie zaprzeczę, że chcę jej dać kasę na skrobankę i może pojedziemy w końcu do Paryża… może.
Na Via Mattia Battistini w Rzymie zaczęło padać. Nocny, przedwiosenny deszcz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz