ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

21 marca 2015

Z PIKARDII W „RODZINNE STRONY”

Trafia się niezbyt długi kurs spod Senlis w Pikardii aż za Bourges w departamencie Cher.
Na początek jednak ciekawostka.
Panie trudniące się szanowanym przez mężczyzn, bardzo starym zawodem świata najczęściej szukają pociechy przy drogach, najczęściej w ustronnych zalesionych ostępach. Tak rzecz się ma wzdłuż śródziemnomorskiego wybrzeża Francji, w królewskich lasach Fontainebleau, wokół Rzymu, Turynu czy też niedaleko Paryża w Lasku Bulońskim. Prawdziwy urodzaj ślicznych panienek napotkałem tez w Genui, ale to miasto portowe, więc nie dziwota, natomiast leśne rusałki spod Senlis nie wystają przy drogach na swych zgrabnych nóżkach i nie reklamują przemysłu tekstylnego w dziale pończoszniczym. One po prostu siedzą sobie w małych busach (krótkie, trochę śmieszne renówki – blaszaki, do jednej tony ładowności) i z perspektywy „zakierowniczej” wypatrują chętnych a spragnionych. Jest wielce prawdopodobne, że późniejsze łaskotki odbywają się w tylnej części auta, gdzie miejsca sporo, a więc wygodnie i blisko, i człek od kaprysów aury nieuzależniony.
Ale jedźmy na południe.
Sobota. Przepiękne słońce. Temperatura coraz wyższa i w samym departamencie Cher dochodzi do 17 stopni. Słowem, śliczne przedwiośnie. Traf chciał, że trasa prowadzi mnie w strony znane mi z tego powodu, że jako pedagogiczny cielec, w dyrektorskim, odmiennym stanie parałem się podróżami z młodzieżą do zaprzyjaźnionych szkół rolniczych: najpierw do Vailly sur Sauldre a później do Bourges.
W Vailly sur Sauldre przystaję, a jakże, przed sama szkoła. Niestety, o czym wiedziałem, szkoła nie wytrzymała próby czasu, nie zniosła demografii i pochłonęło ją wielkie i nowoczesne liceum rolnicze w Bourges. Ostała się wiejska biblioteka. Nie ma też pani dyrektorowej, która prowadziła sklepik z gazetami, pamiątkami i wszelkiej maści galanterią. Wyjechała z mężem bodajże do La Rochelle, na południe od Nantes, do podobnej rolniczej szkoły, gdzie mąż dostał posadę dyrektora.
Przystaję też w innym miejscu, gdzie uprzednio byłem. jest nim urocza wioska La Borne – centrum ceramiki francuskiej (nie tylko francuskiej, bo tam wypalają z gliny śliczności także obcokrajowcy). Zjawiam się tutaj z początkiem marca, a wiec nie w sezonie. Wałęsam się po wąskich, opustoszałych uliczkach, nie znajdując jednak bardzo wielu otwartych ekspozycji. Niemal wszystkie warsztaty, domki, sklepiki i punkty wystawiennicze są zamknięte, co przecież jest tak ważne dla klimatu tej miejscowości. Żal, że nie zobaczyłem tych niepowtarzalnych ceramicznych zestawów obiadowych, talerzy, doniczek, kubków, dzbanów, figurek, abstrakcyjnych surowych, bądź tez nakrapianych farbą form, przykuwającym wzrok nawet tych, co na garncarstwie i ceramice się nie wyznają. Żal braku tych tłumów spacerowiczów, przygodnych turystów, miłośników osobliwości i znawców, którzy z kolei wdawali się w fachowe pogawędki z twórcami, nierzadko będącymi dosłownie w pracy przy jakimś „obiekcie”. No cóż, La Borne jest turystyczną atrakcją od kwietnia do października; później zamiera i staje się niemal wymarłą wioską.
Pomimo tego, warto tu było znaleźć się ponownie. 
Stąd już niedaleko do celu – Lunery na południe od Bourges, gdzie przyjdzie mi przespać dwie noce. Jest coraz cieplej. Rozglądam się za jakimś workiem, aby włożyć doń pogodę i zabrać ją do kraju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz