ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

21 marca 2015

WZBURZENIE RADCY KRACHA


- Słyszeli panowie – radca Krach zajął miejsce przy stoliku niezwykle podekscytowany – redaktora Pokorskiego wywalili na zbity pysk.
- Co też pan powie!? – inżyniera Beka jakby ścięło z nóg.
- Przepraszam za wyrażenie, ale ścierpieć tego nie mogę – grzmiał pan radca.
- To niepodobna – odezwał się doktor Koteńko – o ile się nie mylę, to właśnie pan Pokorski naszą lokalną gazetę zakładał i wielkie dla niej położył zasługi.
- Wiem teraz – rozległ się przyciszony, matowy głos mecenasa Szydełki – wiem teraz, dlaczego redaktor tak rzadko z nami bywał. Słyszałem i ja, że miewał nieprzyjemności w redakcji.
- I to nie raz – dopowiedział radca Krach – źle się dzieje, kiedy ci każą pisać pod dyktando. Pokorski źle to znosił.
- Nie ma gorszej rzeczy w tym fachu – przyznał inżynier Bek – czy aby na pewno zwolniony?
- Bezapelacyjnie. Dzwonił do mnie. Tłumaczył rozżalony. Ale bym coś zjadł, panowie. Kiedy jestem wzburzony, muszę żołądek uspokoić czymś konkretnym.
- Jakieś ciasteczko? – zasugerował nieśmiało doktor Koteńko.
- Ależ doktorze.
- Coś konkretnego, powiedziałem – obruszył się pan radca.
- W kawiarni? – nie ustępował pan doktor.
- Zobaczy się.
Radca Krach tak jak siedział ciężko i boleśnie, tak wstał ociężale i cierpiąco, lecz zaraz nabrał wigoru i sprężystym krokiem odległość pomiędzy stolikiem a ladą pokonał. Tam wdał się w emocjonalną rozmowę z kawiarennikiem, gestykulując przy tym i głos unosząc na tyle, aby nie uszło to uwadze bogu ducha winnych pozostałych gości.
Po kilku minutach powrócił do przyjaciół, oznajmiając, że zamówił dla wszystkich po befsztyku w sosie jak najbardziej własnym, z surówką, ziemniaczkami i kompocikiem. Tu spojrzał na doktora Koteńkę, który zdawał się rwać do wygłoszenia opozycyjnego głosu.
- Niech nie słyszę sprzeciwu. W tym stanie, wie to pan najlepiej, panie doktorze, nie dość, że nie zwykłem zmieniać zdania, ale z przyczyn zdrowotnych, informuję pana, że każda próba odmowy, skończyć się może tym, że najjaśniejszy szlag mnie trafi.
- Ja tylko… - westchnął pan doktor.
- Wiem, wiem, panie doktorze. Pani Zofia, jak sądzę, wyznaczyła panu limit kalorii do spalenia. Trudno. Przyjaciołom się nie odmawia.
- Toteż nie odmawiam – doktor Koteńko wyrzekł te słowa śmielej, po czym zamilknął, jakby nakryto go grobową płytą.
Radca Krach odetchnął głębiej, niż się spodziewał.
- Z całego serca cię przepraszam, panie doktorze, za brak delikatności w słowach. Rozumie pan… wzburzenie. Nie chowaj pan urazy, proszę.
Te słowa, przepięknie świadczące o nadzwyczajnie słusznym pana radcy wychowaniu, w gruncie rzeczy były zbędne, albowiem w całym powiecie pan doktor znany był z tego, że do nikogo nijakiej urazy nie zachowywał, więcej, był jako ta gojąca ranę maść, okład, po którym chromy a obolały nie czuje piekącego bólu, ot uosobienie niewymuszonej dobroci i wyrozumiałości dla ułomności ludzkich.
- Panowie – zaczął teraz mecenas Szydełko – wypadałoby się poważnie zastanowić, co tu począć w sprawie pana Pokorskiego. Znam go dobrze i wiem doskonale, jak wiele ta gazeta dla niego znaczyła.
- Otóż to – przyznał radca Krach – Sprawa wygląda paskudnie. Redaktor raz wreszcie nie ustąpił i napisał prawdę o pewnym szemranym przedsiębiorcy. Właściciel pisma z jego tylko znanych powodów wpadł we wściekłość, tekst wrzucił do kosza i potraktował Pokorskiego jak byle pismaka. To nie uchodzi. Radzić trzeba, panowie.
- Może bym mu czego poszukał w swojej firmie – zastanowił się pan inżynier.
- Ja się zapytam Zosi – wtrącił doktor Koteńko – zawsze to pokrewna branża.
- Pewnie by i nasz pan Adam przygarnął redaktora na jakiś czas – napomknął mecenas Szydełko – a może poszukam w tym naszym stowarzyszeniu.
Kawiarennik wydawszy wcześniej polecenie odnośnie obiadu dla gości, z pewnej odległości przysłuchiwał się przyjaciół rozmowie i kiedy padło w niej jego imię, przyznał w duchu, że w związku z mającym się odbyć rozwojem działalności kawiarni, związanej z uruchomieniem przykawiarnianego ogródka tudzież realizacją pomysłów, jakie mu podsunęli panowie, mógłby mu się pan Pokorski do czego przydać, choć oczywiście nie w roli, do której był ponoć stworzony jako mistrz dziennikarskiej werwy i epitetu.
- Panowie, te wszystkie rozwiązania może są i dobre i warte zachodu, ale grzeszą one krótkowzrocznością i tymczasowością – zagrzmiał radca Krach, a kiedy pan radca grzmi, oznacza to ni mniej ni więcej, że nad czymś głęboko przemyśliwa.
Tedy radca Krach rozmyślał, gdy tymczasem w jego obecności zacni towarzysze brali pana redaktora w obronę, narzekali na podłe czasy, w których niby zdjęto cenzurę, a ona jak ta hydra nadziewa na szyję kolejny łeb, kombinowali jak tu pełne przychylności słowa zamienić w realną pomoc.
Adam sam przyniósł godne męskich żołądków porcje, aż oniemieli, a zapach złośliwie wobec pozostałych gości i niebezpiecznie się rozpanoszył, krążył jak jaki zbój po sali, lecz ci nie mieli, o dziwo, nic przeciwko niezwykłym jak na kawiarnię, kuszącym nozdrza zapachom; raczej kiwali głowami z podziwem i niejaką niegroźną zazdrością.
- Po posiłku, doktorze, niech pan zajrzy do Róży, bo zdaje się, że gorączkuje – szepnął kawiarennik do ucha panu Koteńce.
Ten już gotów był wstać i w swoim zwyczaju natychmiastowe podjąć kroki, lecz Adam przydusił go do stołu silnym uściskiem obu dłoni.
- To zapewne nic poważnego. Może to nawet nie gorączka a nasze przewrażliwienie, ale lepiej dmuchać na zimne.
Podniebienia biesiadników delektowały się przednim smakiem mięsa i dodatków, a ich twarze wypogodziły się momentalnie, kiedy wychylili po kieliszku wyborowej, przemyślnie schłodzonej, którą pan radca zamówił do posiłku. Naraz radca Krach odłożył sztućce i energicznie przetarł chusteczką usta.
- Już wiem, panowie, co począć z tym fantem. Wiem i niech mi kaktus na pewnej części ciała wyrośnie, jeśli nie wiem, co mówię.
Trzy pary oczu, a także ta czwarta, kawiarennika, z oddali, skupiły się na twarzy pana radcy Kracha. Ten zwlekał z wyjaśnieniem, czym jedynie potęgował upiorną chwilę zgrozy.
- Założymy własne pismo, panowie.  

2 komentarze:

  1. Przyszłam sobie posłuchać muzyki.
    A tu tekścik na dodatek bardzo ciekawy - skojarzyło mi się z plotką jakoby redaktora naczelnego tygodnika, który ostatnio naraził się swoimi artykułami jednemu ważnemu redaktorowi telewizyjnemu który dopuszczał się itd. itp...
    Prawidłowo mi się skojarzyło...?

    OdpowiedzUsuń
  2. Muzyka, Stokrotko, jest w tym celu zamieszczona, aby dla smętnych nierzadko i w nadmiarze zamieszczanych opowieści być znaczącą przeciwwagą... ot, żeby się nie nudziło czytelnikowi. Wiem o jaką plotkę-podlotkę :-) Ci chodzi, lecz pomysł na ten akurat wpis zaświtał mi przed miesiącem chyba, a popełniłem go jeszcze w końcu lutego za rubieżą, przez co sytuacji w rodzimej krainie znać nie mogłem. Wszystkie teksty dotyczące bezpośrednio moich kawiarenkowych przyjaciół staram się pisać z pewnym wyprzedzeniem i mają one swoją... powiedzmy, że logikę... a ten wątek z wyrzuconym na zbity pysk redaktorem będzie kontynuowany... jeśli tylko pozostanę w zdrowej na umyśle formie :-) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń