CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

21 marca 2015

Z SAINT ETIENNE, PRZEZ OWERNIĘ POD BORDEAUX I DO BELGII

Wydawać by się mogło, że skoro pokonało się Alpy, to żadne góry przeszkodą być nie mogą. Nic bardziej mylnego.
Na południe od St. Etienne, na granicy Owernii jest miejscowość Le Heylard, do której wprawdzie można się dostać normalnie, „po płaskim”, nie jednak od tej strony, skąd przyjechałem. Jakieś 5-7 kilometrów przed Le Heylard stanęła mi na przeszkodzie spora, wulkaniczna górka, przez którą dżipieska koniecznie kazała mi się przedostać, pokonując serpentyny  wąziutkimi i kostropatymi dróżkami, wijąc się po 180-ciostopniowych zakrętach (a dałbym sobie byle co uciąć, że w 2 – 3 miejscach kąt agrafki jest jeszcze większy), co nawet dla osobówek jest nie lada wyzwaniem. Tam, gdzie stromizna największa, jak mówią znaki, kąt zjazdu/podjazdu na odcinku niemal 5 kilometrów waha się pomiędzy 14 a 15 stopni. Dwukrotnie zjeżdżając i raz podczas wspinaczki (tak, tak, w obie strony przyszło mi jechać) brałem zakręty „na raty”, tak było wąsko.
Potem Owernia z mnóstwem zakrętów, stoków, lasów. Drogi niczego sobie, lecz jest już wieczór i siąpi deszcz. Owernia to przede wszystkim łąki, pastwiska, lasy, stare kamienne domki w wioskach, bardzo mało ludzi. Widać że w styczniu mocno sypnęło śniegiem, bo na wzgórzach (zwłaszcza na północnych stokach), ale też w lasach i na poboczach rozłożyste łachy śniegu.
I dalej, do Saint Laurent Des Vignes około 80 kilometrów od Bordeaux, całkiem blisko Bergerac (też piękne winnice i dobre wino). Dojeżdżam do centrum wioski o pierwszej w nocy, gdzie odpoczywam. Wokół rozległe plantacje winorośli, o tej porze roku szare, lecz szczególnie przez winiarzy pielęgnowane.
Ciekawa rzecz, że niemal każda wioska, w której się zagnieżdżam dysponuje oprócz kościoła, budynku merostwa i szkoły terenami rekreacyjnymi. Raz jest to park z miejscem zabaw dla dzieci i boisko, a innym razem odnajduję sportową halę i lokalne pole kempingowe, bo chociaż nie zawsze w pobliżu znajduje się atrakcyjna turystycznie historyczna budowla, to przecież zawsze jest jakaś rzeczka, strumyczek, strzęp lasu lub alejka, po której można sobie pobiegać. Najbardziej jednak urzeka mnie nadzwyczajna czystość tych wiosek i wioseczek.
Po rozładunku krążę u podnóża niskich Pirenejów, gdzie czuje się oceaniczny powiew wilgotnego ciepła, wstępuję do kościółka po drodze (rzecz raczej niezwykła, że w dzień powszedni otwarty), napotykam, niestety, wypadek (renówka Espace przeleciała przez mostek na zakręcie); już ktoś się zajął kierowcą, wyciągnęli go z auta, leży okryty, czekają na pogotowie, które właśnie daje sygnałem znak, że nadjeżdża. Dojeżdżam pod załadunek i… długi kurs do niekochanej zbytnio Belgii. Całe szczęście, że Paryż pokonuję w nocy, a więc tym razem obeszło się bez stania w korku.
Zmęczenie, jak zwykle, przychodzi tuż przed metą. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz