CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

14 marca 2015

Nałóg

- Poproszę tę czerwoną paczkę mocnych papierosów.
Nie wypowiedział marki, lecz precyzyjnie skierował swój wzrok w stronę tego rzędu kartonowych pudełeczek, o jaki mu chodziło. Gdyby uważnie wsłuchać się w ton głosu jakim wyraził swoją prośbę, nietrudno było zauważyć w nim ulgę.
Zrobiła zaledwie jeden krok w prawo, odchodząc od kontuaru i wzięła do ręki jedno pudełko. Położyła je przed mężczyzną.
- Dlaczego pan pali? – zapytała biorąc do ręki banknot i monetę – papierosy są złe – dodała.
Mimowolnie blask uśmiechu rozjaśnił jej oczy i posmarował błyszczącą pomadką kąciki warg.
Zastanowił się przez chwilę.
- Bo, widzi pani, jestem złym człowiekiem i złe papierosy do mnie pasują.
- Aż tak? Nie sądzę. To tylko wstrętny nałóg – powiedziała, próbując sprowadzić mężczyznę na ziemię, aby nie kontynuował fantastycznych wizji na swój temat – swoją drogą późno się panu przypomniało o papierosach.
- Rzeczywiście, nie spodziewałem się, że nie wystarczy mi ich na dzisiaj, a o tej porze pozostała mi tylko stacja benzynowa.
Zegar ścienny zawieszony nad półkami z towarem wskazywał kilka minut przed północą.
Mężczyzna wziął jeszcze kawę z automatu i powrócił do kontuaru, za którym krzątała się już także inna dziewczyna ubrana w firmową spódniczkę i bluzkę. Jego dziewczyna przywdziewała tymczasem własne (tak sądził) ubranie a obie po chwili zajęte były zliczaniem pieniędzy i porządkowaniem papierków, tej niezbędnej dokumentacji prowadzonej z racji posiadania kasy fiskalnej. Mężczyzna nie odszedł od lady także po wypiciu kawy i kiedy dziewczyna, jak mu się zdawało, zakończyła swoje obowiązki, zapytał:
- Zawsze pracuje pani do północy?
- Nie, dzisiaj pracowałam dwie godziny dłużej, zastępując koleżankę – odparła – a pan zamiast wypalić tego papierosa, dla którego przyjechał w samą północ, raczy się kawą… nie zamierza pan zaspokoić swojego nałogu?
- Kiedy już mam z sobą papierosy, nie odczuwam tak ogromnej potrzeby palenia.
Uśmiechnęła się, przeszła do zaplecza, a powróciwszy, była już ubrana w turkusową, pikowana kurtkę.
- Skąd się pan tutaj wziął? – zapytała. Wyraźnie przedłużała moment wyjścia z pomieszczenia.
- Jestem z południa – oznajmił – z południowej dzielnicy – poprawił.
- I przyniosło pana aż tutaj – nie ukrywała zdziwienia.
- Widocznie los mną tak pokierował.
- Pan, zdaje się, lubi kierować rozmowę na metafizyczne tematy.
- Czasami… a pani? O czym chciałaby pani rozmawiać?
- Mnie też to odpowiada, choć natknął się pan na mnie w chwili, kiedy jestem zmęczona bardziej niż zwykle.
- Czy to oznacza, że jest pani jeszcze bardziej rozmowna w czasie, kiedy nie dolega pani zmęczenie?
- Chciał pan dodać: „jak każda kobieta”?
- Nie, to fałszywy trop. Nie chciałem.
- A może nawiązując z panem te miłą rozmowę, daję mu do zrozumienia, że o tej porze trudno jest złapać autobus, który dowiózłby mnie bezpiecznie do domu? Nie sądzi pan?
- W chwili, gdy zobaczyłem pani koleżankę i jak obie robicie porządek z kasą, nabrałem pewności co do pani zamiarów.
- Czy mam rozumieć, że oferuje mi pan swoją pomoc?
- Można to wyczytać na mojej twarzy… z tego, że jeszcze się nie wynoszę?
- Jak najbardziej. To stosunkowo łatwe do rozszyfrowania.
- Mój mechanizm postrzegania kobiet jest, jak pani widzi, nieskomplikowany.
Uśmiechnęła się ponownie. Może była w tym uśmiechu podskórna zalotność, a może tylko potrzeba rozmowy, która miała doprowadzić do zamierzonego przez dziewczynę celu. 
- Jest tylko jeden problem.
- A mianowicie?
- Pan jest z południa, a ja ze wschodu, więc nie po drodze panu ze mną.
- Nie mam nic przeciwko wschodowi, zwłaszcza gdy nie wieje stamtąd chłodem, a wręcz przeciwnie.
- W sztubackiej gwarze nazywa to się „bajer”.
- Ponadto problem jaki miałem, został już dzięki pani rozwiązany. Mam już te wstrętne papierosy.
- Szczęśliwy z pana człowiek.
- Powiedzmy, że miewam szczęśliwe dni
- … i noce? – nagle zarumieniła się i spuściła wzrok – jest noc, co się pan tak patrzy?
- Trudno tego nie zauważyć… choć może przy pani łatwiej.
- Dalej brniemy w ten czar. Niech będzie. W końcu nie ma co się obrażać, słysząc miłe słowa. Szczególnie wtedy, kiedy jest się zmęczoną po długim dniu pracy. Czyli, jak rozumiem, gotów jest pan mnie podwieźć?
- Nie myli się pani, choć wolałbym, żeby nie oznaczało to końca naszej rozmowy. Tak, zawiozę panią bezpiecznie do domu.
- Dziękuję, jest pan miły, ale muszę pana uprzedzić, że nawet najkrótsza podróż mnie usypia, no i jeszcze to… proszę, żeby nie oczekiwał pan niczego więcej ponad to, co zostało już tutaj powiedziane i, jak sądzę, uzgodnione.
Wyszli.
Do uzgodnienia pozostała jeszcze trasa podróży. Instrukcje jakich mu udzieliła, były wystarczające do tego, aby mogła przymknąć oczy i zareagować odprężeniem po tym jak przyciszył radio niemal do bezgłośności. Co jakiś czas wyrywała się z objęć czyhającego na nią snu, rzucają krótkie dyspozycje w rodzaju: „tak, tędy”, „druga w prawo”, „do pierwszych świateł, potem prosto”.
Zbliżali się do starego, sześćdziesięcioletniego osiedla z cegły. Późny socrealizm, czteropiętrowe bloki, sporo zieleni, szerokie aleje, absolutna cisza, miasto starych ludzi.
- Mieszkam z babcią – przemówiła nagle, pozbywając się ostatecznie zamiarów zaśnięcia w aucie sączącym bezgłośną muzykę i delikatny powiew suchego, ciepłego powietrza.
- To ostrzeżenie? – roześmiał się.
- Niekoniecznie. Akurat myślę o tym, czy da się pan zaprosić na kawę.
- Jeszcze jedna o tej porze?
- No wie pan? Papierosy panu nie szkodzą, więc co złego może uczynić kawa. Wspomniałam o babci, aby panu uświadomić, że odpadają wszelkie egzaltacje związane z penetracja kuchni, abstrakcyjne, głośne rozmowy, nie szanujące nocy.
- Teraz pani wkracza na ścieżkę metafizyki.
- Czasami tak lubię. jak to dobrze, że nie mówimy sobie po imieniu – zmieniła nagle temat.
- Skoro nawet nie znamy swoich imion…
- Niech tak zostanie. Lubię tajemniczość. Lubię, kiedy mówi się do mnie per „pani”. Według mnie to dodaje szacunku kobiecie.
- Kobiecie obcej, powiem inaczej, kobiecie dopiero co poznanej…
- To już tutaj. proszę się zatrzymać.
Zaparkował samochód na wolnej przestrzeni parkingu, przy ulicznej lampie ciskającej krzepkie żółte światło. Nie wychodziła jeszcze z auta. Odruchowo chwyciła swoja obszerną, pakowną torebkę i zasunęła zamek.
- Wie pan, o czym teraz myślę?
- Nie mogę się skupić. Podejrzewam, że myśli pani teraz metafizycznie.
- Bynajmniej, zastanawiam się, dlaczego zapraszam pana do siebie i czy w ogóle dobrze robię.
- Mam niesłychanie dużo wolnego czasu. Możemy posiedzieć przez jakiś czas w aucie, czas potrzebny do tego, aby mogła pani rozważyć wszystkie za i przeciw.
- Ma pan rację. A czy ja mogłabym spenetrować pańskie myśli?
- Proszę spróbować. O czym teraz myślę?
- To bardzo proste. Zastanawia się pan nad tym, czy zwykłam zapraszać na noc przypadkowo spotkanych, nieznajomych mężczyzn.
- Powiedzmy, że przez chwilę tak pomyślałem. To źle?
- Nic podobnego. To logiczne.
- A o ile sobie przypominam, to w moim przypadku chodziło pani nie o całą noc, lecz o kawę plus cicha rozmowa bez abstrakcji.
- A jeśli chcę, aby był pan przy mnie cała noc, a kawa jest tylko pretekstem?
- Hm… to logiczne.
- Chodźmy więc. Przy kawie coś panu powiem.

Zgrzyt klucza w zamku. Naciśnięcie klamki. Ona wchodzi pierwsza. Zna miejsce na ścianie, w którym przymocowano kontakt a pod nim klawisz do zabawy w „jasno-ciemno”. Dotknęła go. Mrok przedpokoju rozproszony. Wstąpił za nią. Otwierają się drzwi po lewej stronie. Staje w nich staruszka w bieliźnie okrytej pomarańczowym szlafrokiem.
- Ten pan był tak miły i przywiózł mnie z pracy – mówi dziewczyna.
Staruszka pobieżnie zerka na mężczyznę, koncentrując wzrok na twarzy wnuczki.
- Masz skarbie mój los? – pyta.
Dziewczyna sięga do torby i wyjmuje z niej los szczęścia – kupon totalizatora. Podaje go kobiecie.
- Proszę, na jutrzejsze losowanie.
- Pomóc ci w czymś?
- Nie, babciu. Dam sobie radę. Możesz iść spać.
- Martwiłam się.
- Wiem.
Głaszcze ją po głowie. Kobieta znika za drzwiami.
Przechodzą do jej pokoju. Spory, przestrzenny; duże łóżko, biblioteczka, kredens, szafa, meble stare, dobrze utrzymane. Na ścianach reprodukcje obrazów, karykatury, pamiątkowe fotografie za szkłem; dwa fotele, mizerny, niziutki stolik, serwantka przy łóżku pod oknem na tle zasłon – siadasz na łóżku, a u wezgłowia masz wpisane w ten mebel lustro; na półeczce książka.
- Niech pan się rozgości – mówi – tymczasem zrobię kawę.
Chce już iść do kuchni, lecz zwleka, patrząc w okno, potem na drzwi prowadzące na balkon.
- Niech pan sobie zapali papierosa na balkonie, a potem niech zostawi drzwi uchylone.
Tak jakby zstąpiło na niego milczenie. Rozmowa jest kusząca, lecz i milczenie bywa pokusą. Wychodzi na balkon, zapala papierosa i wkrótce jego żar staje się jedną z tysiąca latarenek wschodniej części miasta, które pozazdrościły gwiazdom ich kapryśnego blasku. Staje na balkonie w miejscu, z którego dym nikotynowy do mieszkania nie powraca, lecz wznosi się ku górze poskręcaną smużką. Pali starannie, powoli, ekscytując się każdym zaciągnięciem. To uspokaja. Jeszcze przez pięć minut po odgaszeniu papierosa i ulokowaniu peta w pudełku z zapałkami przygląda się światu, śpiącemu miastu. Po powrocie do pokoju spostrzega na tym mikroskopijnym stoliczku, kontrastującym z masywną czeluścią foteli, dwie szklaneczki: jedna z kawą, druga z herbatą; przy nich łyżeczki, cukier, flakonik ze śmietanką.
- Lepiej się pan czuje? – słyszy za sobą głos dziewczyny – ja nie mogę pić kawy o tej porze.
- Nie ukrywam, palenie mnie uspokaja.
- Tylko palenie? Pijmy – mówi dziewczyna – nie słodzi pan? W tym przynajmniej pana przewaga.
Uszczuplają zawartość szklanek. Mężczyzna mówi, że dawno nie pił tak dobrej kawy, ale to pewnie złudzenie, autosugestia. Odwraca głowę w stronę leżącej na serwantce książki. Czyta: „Honoriusz Balzac – Eugenia Grandet”.
- Pani czyta Balzaca? – nie ukrywa zdziwienia, formułując to niby pytanie.
- Spodziewał się pan, że dama w moim wieku (ileż radości przyniosło jej wypowiedzenie słowa „dama”) preferuje nowoczesne romanse albo feministyczne wycieczki w krainę słów, z których dowiem się, jak to niecny, szowinistyczny świat mężczyzn gnębi i wykorzystuje płeć przeciwną i jak to panie powinny umieć wyrażać swoją kobiecość w sposób prawdziwy i nie zdeformowany przez samców.
- Tak daleko bym się nie posunął w prowokacji.
- I dobrze. Czytam Balzaca, pracuję, jestem aktywna i … uwielbiam prać, gotować i sprzątać jak wzorowa kura domowa. Niech pan doceni to, ze tak wiele o sobie mówię, nie prosząc o rewanż z pańskiej strony. Nie… proszę nic nie mówić. Tak lepiej.
- I robi pani świetną kawę.
- Nie tylko kawę. A teraz pozostawię pana samemu sobie. Szybki prysznic przed snem dobrze mi zrobi. Naprawdę szybki.

Jeszcze raz, jeszcze jeden raz wysforował się i opuścił pokój. Zagubiony gdzieś w przestrzeni, dwusilnikowy samolocik przemknął w pobliżu, zataczając półokrąg nad śpiącą dzielnicą wschodniej części miasta. Po drugiej stronie ulicy w bliźniaczym blokowcu zaiskrzyło światło. Zaiskrzyło i zgasło. Ktoś poczuł się wyrwany ze snu warkotem przelatującej maszyny? A może to najzwyklejszy odruch, zew nakazujący wygramolić się z pościeli, aby przemieścić swoje ciało do łazienki albo do kuchennej lodówki.
Mężczyzna był doskonale zaskoczony obecna sytuacją, w którą wgmatwał go pociąg do nikotyny. Gdyby nie to, że wstępująca w życie sobota oznaczała dla niego nie kończąca się próżnię w odczuwaniu czasu, byłby się może zastanowił i pożegnał z nieznajomą przed jej domem, unikając jej towarzystwa i kawy, pozytywnie zaskakującej go smakiem. Pomyślał jednak, że jeśli już los zechciał ofiarować mu swą tajemnicę, to dlaczego by nie pójść dalej za nieznanym, biernie oczekując dalszego ciągu historii, która wciągała tak samo jak jeden wypalony papieros kusił sięgnięciem po następny.
Kiedy wrócił, zobaczył ja w błękitnej nocnej koszuli (zauważył, że wszelkie odcienie niebieskości i jej pochodne to jej ulubione kolory), mi.
- No, niechże pan pomoże. Złączymy je. Są masywne. Nie uciekną. Między nimi wstawimy stolik. Jest tak niziutki jak siedliska. Na to koc, nawet dwa. Poduszkę dam jedną od siebie. Okryje się pana pledem.
Reżyserowała, najwyraźniej reżyserowała przyjęty scenariusz, w którym on miał napisaną główna rolę męską.
- Chyba nie myśli pan, że go teraz wypuszczę samego w noc?
- Nie myślę. Staram się zrozumieć.
Poprawił ustawienie sprzętów tworzących łoże. Dziewczyna przeszła do przedpokoju i wróciła z naręczem koców.
- Może się pan teraz wykąpać. Granatowy szlafrok jest dla pana, a zęby może pan wypłukać płynem.
- Dlaczego pani to robi? – zapytał.
- Dlaczego? Człowieku, nie pytaj. Obiecałam przecież, że coś panu powiem.
Znowu wrócił. Dziewczyna odkładała właśnie książkę. Trzymała kołdrę podciągniętą pod sam podbródek. jego posłanie było blisko, na wyciagnięcie rąk.
- Proszę, niech pan podejdzie i usiądzie przy mnie – poprosiła.
Zdawał sobie sprawę, że z każdą chwilą podporządkowywał się jej woli i nie czuł dyskomfortu z tego powodu, chociaż w dalszym ciągu nie potrafił zrozumieć zachowania dziewczyny i nie był w stanie sformułować sensownie brzmiącej wypowiedzi. Podszedł do niej, usiadł na skaju łóżka i oparł dłoń na jej ramieniu.
- Zostanie pan przy mnie tak długo, aż zasnę, obiecuje pan?
- Jeśli pani tego chce…
- A pan? pan nie chce?
- Oczywiście, że chcę. Pani będzie zasypiać, a ja będę głaskał pani włosy.
- Wystarczy, aby trzymał mnie pan za rękę… chociaż… może mnie pan głaskać. Co też sobie pan o mnie myśli teraz?
Odwróciła się twarzą do niego. Poszukała swoją lewą dłonią jego dłoni. Chwyciła ją.
- Tak jest dobrze – powiedziała – mogę już zasypiać.
- Może pani. Chce przy pani zostać.

Przymykała oczy. Koniuszki jej warg rozchylały się może jak do pocałunku, ale chyba bardziej do uśmiechu.
- Nie gniewa się pan na mnie? – zapytała mniej śmiało.
- Niby dlaczego miałbym się gniewać?
- No, wie pan, ta sytuacja trochę mnie przerosła. Rozumie pan?
- Mnie również. Ale tak jest dobrze – powtórzył jej słowa.
- Dziękuję.
- Wie pani co? Jeśli kiedyś przejdziemy na ty, to może to coś zmieni miedzy nami.
- Chciałby pan?
- Bardzo.
- Przemyślę to podczas snu – uśmiechnęła się.
- W takim razie z zawziętością będę strzegł pani snu.
- To miłe uczucie…
- Tak?
- To miłe uczucie: mieć kogoś przy sobie, kiedy się zasypia.
- A potem jest się, kiedy przepada sen.
- Naprawdę się pan na mnie nie gniewa?
- Naprawdę.
- A jutro zostanie pan na śniadaniu? Babcia się ucieszy.
- Tak?
- Zobaczy pan jak świetna i niezdrową jajecznicę potrafi zrobić. na smalcu i skwarkach z dodatkiem cebuli.
- Uwielbiam jajecznicę.
- Tylko rozmawiając z nią, musi pan kierować twarz w jej stronę. Słabo słyszy i czyta z ruchu warg.
- Ach tak.
- To teraz zasnę.
- Zbliżył usta do jej ciepłej dłoni. Zaledwie musnął ją wargami. Nie odsunęła dłoni.
- Dobranoc – powiedział, nie dopytawszy się o to, co chciała mu powiedzieć.
Zasnęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz